Jerzy Dudek: Nosa nie zadzieram

Archiwum
Jerzy Dudek w Opolu.
Jerzy Dudek w Opolu. Archiwum
Rozmowa z Jerzym Dudkiem, byłym bramkarzem piłkarskiej reprezentacji Polski.

- Ostatni oficjalny mecz w barwach Realu Madryt rozegrał pan w maju ubiegłego roku. Nie ciągnie jeszcze pana na boisko?
- Jestem trochę rozdarty. Serce mówi, że może warto byłoby spróbować jeszcze zagrać, ale z drugiej strony mam swoje lata (39 - dop. red.). Przez ostatni rok nie grałem, ale prowadzę cały czas aktywny tryb życia. Powrót do regularnych treningów nie byłby raczej dla mnie trudny. Cały czas podkreślam, że kariery piłkarskiej nie zakończyłem. Umówmy się, że ją zawiesiłem.

- Sportowcem pan jednak ciągle jest. Należy pan do krajowej czołówki golfistów.
- To była jedna z ulubionych rozrywek moich kolegów z madryckiego klubu. Postanowiłem spróbować i ja. Całkiem nieźle mi szło. Kontynuuję więc moją nową pasję. Nie przesadzajmy jednak ze stwierdzeniem, że należę do czołówki polskich golfistów. Golf jest świetną formą relaksu. Bardzo uspokaja, podobnie jak wędkarstwo, które jest moją kolejną pasją.

- Jest pan jedynym Polakiem ze słynnego Realu Madryt. To rzeczywiście największy i najwspanialszy klub świata, jak uważa wielu kibiców, z wyłączeniem kibicujących Barcelonie?
- Real w świecie piłkarskim porównuję do Białego Domu w Waszyngtonie w świecie politycznym. Jeśli w Białym Domu podejmowana jest jakaś decyzja, to odbija się ona szerokim echem na świecie. Jeśli coś się zdarzy w Realu, to też mówi o tym cały piłkarski świat. Grałem wcześniej w dwóch innych potężnych i znanych klubach: Feyenoordzie Rotterdam i Liverpoolu, ale Real to zupełnie inny wymiar. Jak lecieliśmy gdzieś na mecz, to często czułem się jak członek jakiejś grupy rockowej. Na lotniskach żegnali nas kibice i witali nas w miejscach, do których przylatywaliśmy. W niektórych momentach było to prawdziwe szaleństwo. Setki dziennikarzy, kamer, mikrofonów.

- Widząc grono wielbicieli, można chodzić z nosem zadartym do góry...
- Zawsze bardzo się starałem, żeby woda sodowa nie uderzyła mi do głowy. Samemu trudno się oceniać, ale wydaje mi się, że to mi się udało. Zawsze z dużą pokorą podchodziłem do tego, co mi się udało osiągnąć. Prowadziłem i prowadzę spokojne życie. Od ponad 15 lat jestem żonaty, mam trójkę dzieci. Skandali związanych ze mną nie było (śmiech). Zresztą proszę mi wierzyć, że wielkie piłkarskie gwiazdy, z którymi grałem w jednej drużynie, to w zdecydowanej większości bardzo skromni ludzie. Może przekaz medialny jest nieco inny, przerysowany. Cristiano Ronaldo to świetny kolega. Kibice widzą go na boisku, kiedy może trochę za dużo macha rękami, dyskutuje z sędziami. W czasie meczu do głosu dochodzą jednak emocje, zachowujemy się trochę inaczej niż normalnie. W Realu jest też inny Portugalczyk - obrońca Pepe. Kibice mogą oceniać go jako piłkarskiego furiata, bo w czasie meczu zdarzają się mu różne wybryki. Poza boiskiem to jednak jedna z najserdeczniejszych osób, jakie poznałem w czasie swojej kariery.

- Wspominał pan o trzech wielkich klubach, w których grał. Jak pan je porówna?
- Wszystkie trzy, czyli Feyenoord, Liverpool i Real są podobne pod jednym względem. Presja wyniku w nich jest bardzo duża. Życzeniem ich kibiców jest, by stale walczyły o mistrzostwa w swoich krajach, zaszczyty na europejskich boiskach. Feyenoord to klub, w którym tak naprawdę uczyłem się zawodu profesjonalnego piłkarza. Dano mi szansę wypłynięcia na szerokie wody, a poza tym to klub, w którym osiągałem pierwsze sukcesy, jak mistrzostwo Holandii. Liverpool to wspomnienie największego sukcesu w mojej karierze, czyli zwycięstwa w Lidze Mistrzów w 2005 roku. W Realu wiele nie grałem, ale ten klub jest też dla mnie ważny. Kluby są wielkie także dzięki swoim kibicom. Feyenoord i Liverpool mają niezwykle oddanych fanów, którzy potrafią bardzo pomóc drużynie w trudnych momentach. Real to natomiast wielka grupa sympatyków na całym świecie. Jest jeszcze jeden ważny dla mnie klub. To Górnik Zabrze, któremu kibicuję od dziecka. W Knurowie, gdzie się wychowywałem, wszyscy mu kibicowali. Tato przynosił do domu plakaty tego zespołu. Kiedy byłem nastolatkiem, Górnik zdobył cztery razy z rzędu mistrzostwo Polski. Byłem na wielu jego meczach na widowni.

- A to mnie pan teraz zaskoczył (śmiech).

- Do historii światowej piłki przeszedł "Dudek dance" i mecz finału Ligi Mistrzów w 2005 roku, kiedy pokonaliście AC Milan po rzutach karnych.
- Chyba w zeszłym roku w głosowaniu internautów na stronie europejskiej federacji piłkarskiej ten taniec na linii przy rzutach karnych został wybrany najważniejszym wydarzeniem w 20-letniej historii Ligi Mistrzów. Śmieję się, że jak już ludzie nie będą pamiętać Jurka Dudka, to będą pamiętać ten "Dudek dance" ze Stambułu. Przed meczem nasz trener (Hiszpan Rafael Benitez - dop. red.) motywował nas na różne sposoby. Mówił choćby, że Milan ma kryzys formy, że jest słaby. Po pierwszej połowie przegrywaliśmy 0-3. Myślę sobie: Co też trener naopowiadał o tym Milanie? Gdzież oni są słabi? Jak tak dalej pójdzie, to się skompromitujemy i stracimy jeszcze kilka goli. Tymczasem trener w szatni wciąż nas motywował, Zarządził też jedną zmianę bocznego obrońcy i doszło do dość groteskowej sytuacji. Miał zejść lewy obrońca (Dijmi Traore - dop. red.). Już się rozebrał, a tymczasem widzę, że obok mnie siedzi prawy obrońca (Steve Finnan - dop. red.) i masuje sobie nogę. Widać było, że go boli. Szybka zmiana decyzji, Traore niemal spod prysznica został wyciągnięty, jeszcze musiał poszukać swojego stroju. Tu finał Ligi Mistrzów, a sytuacja z przerwy wyciągnięta jakby z meczu drużyn szkolnych. Wychodzimy na drugą połowę i wtedy stała się rzecz niesamowita. Mówiłem już o kibicach Liverpoolu, którzy dawali nam wielką siłę w trudnych momentach. W Stambule przeszli samych siebie. My wychodzimy na boisko, a oni śpiewają z całych sił hymn klubu "You'll never walk alone" (Nigdy nie będziesz szedł sam - dop. red.). Na mecz finałowy Pucharu Europy fani Liverpoolu czekali 20 lat. Wtedy poczuliśmy, że, choć mecz jest w zasadzie przegrany, musimy dać im trochę radości. W ciągu siedmiu minut strzeliliśmy trzy gole. O końcowym zwycięstwie zadecydowały rzuty karne. No i wtedy był ten "Dudek dance". Dwa z nich udało mi się obronić, a raz rywal spudłował.

- Po tym finale pańska kariera się załamała. Bronił pan już rzadko i był głównie rezerwowym.
- Tak jak należy się cieszyć z sukcesów i dobrych chwil, tak trzeba sobie radzić też w tych trudniejszych. Latem 2005 roku doznałem kontuzji. Poza tym do Liverpoolu został ściągnięty nowy bramkarz (rodak trenera Beniteza - Jose Reina - dop. red.). Starałem się z całych sił, ale byłem rezerwowym.

- Do Realu szedł pan w 2007 roku też ze świadomością, że będzie rezerwowym?
- Zdawałem sobie sprawę, że Iker Casillas to wielki bramkarz, chyba najlepszy na świecie, a poza tym idol kibiców Realu, zawodnik związany z tym klubem niemal przez całą swoją karierę. Chciałem jednak zobaczyć, jak wygląda ten wielki klub od środka. Nie grałem wiele, ale w meczach, w których wystąpiłem, chyba nie zawodziłem, skoro trzymali mnie w Madrycie przez cztery lata.

- W reprezentacji Polski rozegrał pan 59 meczów. Chyba jest trochę zawód, że nie udało się z nią za wiele osiągnąć?
- Występy w kadrze to zawsze było dla mnie największe przeżycie. Jako dzieciak, oglądając mistrzostwa świata w Hiszpanii w 1982 roku, marzyłem, żeby choć raz zagrać w reprezentacji. Żeby być jak Boniek, Lato, Młynarczyk, Smolarek czy Buncol. Udało mi się i to nie raz, a 59 razy. Tyle więc razy spełniłem swoje dziecięce marzenie! Byłem też na mistrzostwach świata w 2002 roku. I ta impreza, która miała być dla mnie i kolegów z reprezentacji wspaniała, okazała się rozczarowaniem. Odpadliśmy już w grupie. Oczywiście jest niedosyt.

- Co młodsi mogą osiągnąć w zbliżających się mistrzostwach Europy?
- Jesteśmy ambitnym narodem i wierzę, że moi młodsi koledzy tę ambicję pokażą podczas Euro. Wyjście z grupy jest jak najbardziej realne, co nie zdarzyło nam się ani na mundialu w 2002 i 2006 roku, ani na mistrzostwach Europy cztery lata temu.

- Wrócił pan do Polski w zeszłym roku i pozostaje nieco z boku piłki.
- Na razie się przyglądam. Nie wykluczam, że zostanę trenerem lub działaczem.

- Może we władzach PZPN-u?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska