Jest we mnie niedojrzała Kaśka. Wywiad z Kasią Kowalską

Katarzyna Kownacka
Aby zarobić tyle, co z reklamowania banku, musiałabym koncertować ponad rok - mówi wokalistka, kompozytorka i producentka.

- Co się z tobą działo? Prócz spotu reklamowego mało cię było ostatnio.
- Wbrew pozorom sporo pracowałam. Przede wszystkim grałam koncerty. Zarabiałam na rodzinę.

- Biorąc udział w reklamie banku - też?
- Oczywiście! To był fajny finansowy strzał. Umożliwił mi spłacenie kredytu hipotecznego.

- Nie miałaś oporów? Dla wielu reklama to coś gorszego.
- Nie wiem, dlaczego. Ja się ucieszyłam na taką możliwość. Zresztą nie sądzę, by ktoś na moim miejscu długo się zastanawiał. Jak się ma dwójkę dzieci na głowie i niespłacony dom, to priorytety są inne. Druga rzecz, że takie propozycje nie są dla mnie codziennością. Nie jestem uśmiechniętą dziewczynką, która sprzedaje każdy towar. Tym bardziej byłam zaskoczona, że wygrałam ten casting.
- To był jakiś casting?
- Teraz są takie czasy, że firma, zanim postawi na jakiegoś artystę, robi badania i sprawdza, jak jest postrzegany, z jakimi dobrami jest kojarzony. Okazało się, że ja się ludziom dobrze i ciepło kojarzę, co mnie mocno ucieszyło. Ale na tym, że dostałam tę propozycję, zaważyła chyba jednak piosenka. Była na tyle optymistyczna, że klient się zdecydował. Przy okazji my też dobrze się bawiliśmy, zwłaszcza ja. To był dla mnie powrót do korzeni, choć rzecz jasna na innych warunkach. Kilkanaście temu temu zarabiałam, właśnie nagrywając reklamówki.

- Czego na przykład?
- Sporo tego było, nie pamiętam już tych wszystkich nazw. Na przykład gum Stimorol.

- Śpiewałaś w tych reklamówkach?
- Pewnie - czasem w chórkach, czasem miałam pierwsze głosy. Z tego żyłam. Dało się, bo kilkanaście lat temu powstawało sporo polskich wersji spotów.

- O kwotę ostatniego kontraktu nie pytam, bo pewnie owiana jest tajemnicą. Spróbuję tak: długo musiałabyś koncertować, żeby tyle zarobić?
- Bardzo długo...

- Rok?
- Nawet ponad... Ale nie będę teraz przez ten rok odpoczywać. Będę dalej pracować - koncertować, nagrywać, śpiewać.

- Nagrałaś niedawno płytę z piosenkami Grzegorza Ciechowskiego. Kilka lat temu w wywiadzie powiedziałaś, że do nagrywania piosenek inspirują cię nieudane związki z mężczyznami. Teraz też tak było?
- Jeśli brać rzecz w dłuższej perspektywie, to może faktycznie... (śmiech). Kiedy Grzegorz został producentem mojej pierwszej płyty "Gemini", został mi tak naprawdę narzucony przez firmę fonograficzną, w której ten krążek powstawał. Przyjęłam to wtedy jak karę! Byłam młoda i wydawało mi się, że wszystko z chłopakami z zespołu wiem najlepiej. A tu przychodzi ktoś i mówi, że coś jest nie tak...

- Spięcia były ostre?
- Nie mogło się bez nich obyć. Tym bardziej, że Grzegorz zaczął naszą współpracę od zwolnienia całego mojego zespołu...

- Ale wyszło na jego. Krążek "Gemini" sprzedał się w kilkuset tysiącach egzemplarzy. To był jeden z najbardziej spektakularnych debiutów tamtych lat.
- Faktycznie, płyta się spodobała. Ale czy ja wiem, czy wyszło na jego... Grzegorz w pewnym momencie zaczął się ze mną liczyć. Wiedział, że jak dalej będą konflikty, to współpraca stanie się niemożliwa. A przecież nie o to chodziło. Później było fantastycznie.

- To dlaczego myślisz, że ten wasz zawodowy związek był nieudany?
- Bo w swojej młodzieńczej zawziętości wiele lat nie dopuszczałam do siebie ani Grzegorza, ani innych mądrych ludzi, których spotykałam po drodze. Teraz tego żałuję. Jak się człowiek starzeje, to robi się bardziej sentymentalny. No, ale cóż - to są błędy młodości.

- Płyta z piosenkami Ciechowskiego to gest w jego stronę?
- To swego rodzaju podziękowanie posłane w kosmos. To, którego nie wypowiedziałam, kiedy Grzegorz żył. Ale krążek stał się też czymś, co mnie mocno związało z zespołem. Zanim zagraliśmy koncert w studiu Agnieszki Osieckiej w radiowej Trójce, graliśmy dużo prób, często się spotykaliśmy. To też był powrót do korzeni. Kiedyś właśnie tak się robiło - grało próby, dogrywało szczegóły. Dziś muzycy siedzą w domach i przesyłają sobie mailem pliki z dźwiękami. Wszystko jest mocno wirtualne.

- Obywatelowi G.C. płyta by spodobała?
- Był otwarty na różne projekty. Śmiem powiedzieć, że bardzo by mu się podobała.

- Byłaś popersem albo punkiem za młodych lat? Konflikt fanów Republiki i Lady Pank obrósł legendą.
- Mnie zupełnie nie dotyczył. Byłam metalowcem. Miałam ramoneskę i słuchałam Kinga Diamonda. Ale miałam też na ścianie plakat Kory.

- Potem zaczęłaś obcować z wielkimi gwiazdami. Bob Dylan, Sting, Robert Plant - przed nimi wystąpiłaś jako support przed laty. To były kroki milowe w twojej karierze?
- Chyba szczególnie ten przed Bobem Dylanem. Ale byłam wtedy tak młoda, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ważny był to występ. To był przede wszystkim zaszczyt, bo wszystkich tych artystów bardzo ceniłam i cenię.

- Zrobiłaś płytę z czyimś repertuarem. Myślisz już o jakiejś swojej po projekcie "Moja krew"?
- Myślę o kolejnej, ale raz jeszcze z czyimiś piosenkami... Ojciec od wielu lat namawia mnie, żebym zrobiła utwory Krzysztofa Klenczona. Choćby dla niego chciałabym zrobić kilka jego utworów.

- Wyjdzie z tego płyta?
- Nie wiem. Myślę o tym.

- Nawet jak się medialnie wyciszasz i nie wydajesz płyty, to gdy tylko się pojawiasz - zgarniasz nagrody. Masz już opolskie Superjedynki, Fryderyki, Bursztynowe Słowiki. Nie brakuje ci w tych momentach ciszy szumu sceny, błysku fleszy?
- W ostatnim czasie absolutnie nie. Jestem kompletnie skupiona na moim drugim dziecku, Ignacym. Zupełnie postradałam zmysły na jego punkcie. Jeszcze nie poszedł do przedszkola, niedawno przestałam go karmić. Ma dwa i pół roku. Ale wychodzę z tego domowego świata, bo nie potrafię żyć bez grania. To, czy są z tego nagrody, czy ich nie ma - to już jest mało ważne.

- A' propos Ignacego - jesteś rock'n'rollową mamą czy taką, która wszystko ma poukładane?
- Niestety, nic nie jest u mnie poukładane, za co dostaje mi się czasem od mojej mamy. Mówi, że nic dziwnego, że moje dziecko śpi do dziesiątej, skoro życie w naszym domu zaczyna się po 22. W każdym razie na pewno nie jestem przykładną mamusią, która wstaje o świcie i biega po kuchni, szykując kanapki, a potem gotuje obiad z dwóch dań. Moja trzynastoletnia córka jest bardziej zdyscyplinowana i poukładana. Wstaje codziennie po szóstej, jedzie na drugi koniec Warszawy do szkoły, wraca sama. Jest prawie dorosłą pannicą.

- Ile jest jeszcze w tobie ze zbuntowanej Kasi Kowalskiej, która zgoliła głowę i uciekła z domu na festiwal do Jarocina?
- No cóż, o zgoleniu głowy myślałam nawet niedawno, ale z zupełnie innych niż przed laty powodów. Po drugim dziecku wypadło mi tyle włosów, że chyba lepiej byłoby mieć łysą. A serio - artyści, jeśli mogę się tak określić, niezależnie od wieku mają w sobie dużo życiowej niedojrzałości. Ja mam w sobie ciągle masę cech niedojrzałej Kaśki.

- A kto w domu wypełnia pity?
- Mam księgową, więc wreszcie nad tym bałaganem panuje. Ale jak trzeba iść do urzędu skarbowego, to oczywiście biorę papiery i idę. Nie jestem tak zupełnie odklejona od rzeczywistości.

- Jak wkraczasz do urzędu, to proszą cię o autografy?
- Na początku wypełniamy papiery, nie ma żadnej taryfy ulgowej. Autografy rozdaję dopiero potem... (śmiech).

- Dziękuję za rozmowę.

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska