Kamil Bednarek:" Mój dom, moja przystań, mój wentyl bezpieczeństwa"

Redakcja
Nie potrafię wytrzymać bez występów i bez tej energii, która bije z widowni. Bez fanów nie istnieję - mówi Kamil.
Nie potrafię wytrzymać bez występów i bez tej energii, która bije z widowni. Bez fanów nie istnieję - mówi Kamil. Fot. Grzegorz Dembiński [O]
W Warszawie prędzej miałbym na głowie paparazzich, którzy usiłowaliby robić z ukrycia foty, wymyślać „historie”- pochodzący z Opolszczyzny Kamil Bednarek opowiada o tym, dlaczego nigdy nie opuścił swego rodzinnego domu.

Parę razy widziałam cię na różnych spotkaniach, koncertach i tzw. eventach. Ostatnio - bodaj po jednej z imprez charytatywnych w Kubaturze, potem - w czasie Dni Opola. Z każdym spotkaniem jesteś bardziej na topie - już nie młody artysta, ale artysta-marka, na dodatek twarz coraz to nowych kampanii reklamowych. A jednak wciąż jesteś w miarę normalny…
No właśnie. W miarę. Sam się dziwię, jestem w szoku i boję się, bo widzę przecież, na czym polega show-biznes. Oglądałem wiele programów telewizyjnych o życiu gwiazd, głównie rockowych, i żaden z bohaterów tych filmów dokumentalnych - co tu kryć - nie potrafił ustrzec się wszelkiego rodzaju kłopotów z samym sobą. Bardzo nie chcę, aby i mnie spotkało to samo. Sądzę, że na razie udaje mi się być w miarę, podkreślam - w miarę, normalnym, bo jestem blisko mego rodzinnego domu, rodziców, siostry, brata…

Pamiętam wasze dziecinne wspomnienia. Kornela miała z wami fajnie, bo jako siostra dwóch braci miała odpowiedni autorytet na podwórku w miejscowości pod Brzegiem, gdzie jest wasz rodzinny dom. Ale i sprawialiście jej trochę kłopotów…

Nie! Tylko trochę psuliśmy jej nienaganny porządek, raz urwaliśmy lalce głowę…- to takie drobnostki. Zawsze cała rodzina była bardzo zżyta. I tak jest do dziś.

Na etapie programu „Bitwa na głosy” siostra została przyjęta do twojej drużyny, śpiewała, marzyła, by być wokalistką. Piękna, utalentowana, z zapałem. I co? Zrezygnowała z tych planów?

Nie sądzę, ale o to lepiej ją pytać. Teraz jest po prostu na innym etapie życiowym - wyszła za mąż, ma synka. Jestem wujkiem! I staram się bardzo w tej roli sprawdzać i jak najwięcej czasu spędzać z Antosiem. On ma smykałkę do muzyki, zresztą jeszcze gdy był w brzuszku swej mamy, to śpiewałem mu „Ciszę” albo siostra puszczała ten kawałek. Potem, gdy się urodził, nic tak bardzo go nie uspokajało jak „Cisza” właśnie.

Z dużą miłością mówisz o siostrzeńcu...

Bo to moja rodzina, kocham go! Krewni i rodzinny dom zapewniają mi ten wentyl bezpieczeństwa, dzięki któremu jestem „normalny” - jak powiadasz. Dlatego zdecydowałem się na powrót do rodzinnego domu. Jeśli tylko możliwe, przyjeżdżam do niego po koncertach, nie nocuję po hotelach. Jeśli nie mogę wrócić do domu, bo jestem w dłuższej trasie, daję koncerty, to przynajmniej dzwonię do domu… Nie oznacza to oczywiście, że uciekam od fanów. Wręcz przeciwnie - to oni dają mi energię, dla nich gram i to także dla nich chcę być normalny…

Są artyści, którzy traktują swych fanów bardzo zawodowo: uśmiechają się do nich, współpracują z fanklubami - bo tak trzeba, to im zapewnia odpowiednią popularność w mediach społecznościowych, odpowiedni szum na widowni… To taka interesowna współpraca - coś za coś.

Nie ma artysty bez fanów, gra się dla widowni, nagrywa dla słuchaczy. Mnie publiczność i fani nakręcają! Autentycznie, na maksa. Nie potrafię po koncercie i bisie oraz spotkaniu z fanami po prostu zamknąć się w domu i rozpocząć swoje prywatne życie. Nie ma Kamila Bednarka bez jego fanów. Jeśli nie gram dzień, dwa, kilka - brakuje mi właśnie najbardziej tego, co dzieje się na widowni, tej energii, która przychodzi do mnie spoza sceny.

A gdy masz dwa tygodnie wolnego od koncertów - to?

To się nudzę! Jeśli nie pracuję w studiu, staram się zwiedzać świat. Dzięki muzyce mogę spełniać marzenia o podróżach.
Wiemy, że nagrywałeś na Jamajce, ale ciągnęło cię też do Ameryki Południowej.

To prawda. Spełniłem marzenia o zobaczeniu Machu Picchu, a więc dawnego i najlepiej zachowanego miasta Inków, położonego na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza w Peru. Poza tym w Ameryce byłem też w Chile i w Boliwii. Inna podróż, w inny świat - to Nepal. W Katmandu spotkałem chłopca, miał może jedenaście-dwanaście lat. Zaczepił mnie, ale wcale nie chciał jałmużny, wiadomo - tam żebractwo jest bardzo powszechne. Dokładnie to było tak, że był w grupce starszych chłopców, wszyscy oni zbierali właśnie od turystów kasę, ale gdy odeszliśmy z tym jednym chłopcem trochę na bok i pogadaliśmy, to okazało się, że nie o kasę mu chodzi. On chciał się nauczyć języka angielskiego! Co ciekawe, podstawy już całkiem nieźle umiał. Poszliśmy razem do księgarni i wybrał sobie podręcznik, który ja mu kupiłem. Wymieniliśmy się też mailami.

Czemu akurat ciebie wytypował do pomocy?

Nie wiem, może przez moje dredy? Wbrew pozorom dredy wcale nie są tak popularne - ani w Ameryce, ani tym bardziej w Nepalu. Raczej brali mnie za jakiegoś fana „Gwiezdnych wojen” albo jakiegoś kosmitę.

Z takich podróży szczególnie miło wraca się do rodzinnego domu...

Tak naprawdę, ja się z niego nigdy nie wyprowadzałem…
Hmm. Domek w wiosce pod Brzegiem to łatwy cel dla paparazzich…

Właśnie że nie. Myślę, że w Warszawie prędzej miałbym na głowie paparazzich, którzy usiłowaliby robić mi foty i na siłę tworzyć jakieś historie. W mojej wsi nie ma najmniejszych problemów z natrętami ani z paparazzi. Tu jest święty spokój, co mnie bardzo cieszy. Bo chcę skupić się na sobie i na swojej muzyce, a nie na historiach nakręcanych przez media.

Ciągle masz w domu jeden pokój przeznaczony na muzykę - i tam gracie, komponujecie?

Teraz zrobiliśmy małą pracownię muzyczną, studyjko - odpowiednio wyciszone, bo zwykle żal było nam naszych sąsiadów, bo musieli słuchać naszej twórczości, a bywa, że wena nachodzi nas nocą… Bo właśnie nocą gra i tworzy się najlepiej - to czas wyciszenia, skupienia, dźwięki i słowa pięknie się układają. Zresztą Antoś też bardzo lubi to studio, lubi tam wchodzić i grać na czym się da: perkusji, organach. I pomyśleć, że ma zaledwie półtora roku.

Zastanawiasz się, jakie będą twoje dni, „dni, których nie znamy” - jak śpiewał Grechuta i teraz ty śpiewasz?

Jakie będą te najbliższe dni? Pracuję nad nową płytą, przy tej pracy spadają mi z nieba fajne rzeczy, fajne pomysły, fajne propozycje. Wszystko to układa się w interesującą całość. Będę starał się łączyć gatunki oraz dodawać wiele nowoczesnych dźwięków, elektronicznych brzmień. Mam nadzieję, że to będzie niezwykłe połączenie z muzyką reggae i każdy znajdzie coś dla siebie…

Kiedy doczekamy się tej płyty?

Trochę trzeba poczekać. Myślę, że mamy przed sobą jeszcze rok ciężkiej pracy.

Kamil Bednarek

Pochodzi z Lipek pod Brzegiem.Zaistniał dzięki programowi „Mam Talent”, w którym zdobył II miejsce. Od tego czasu jest marką sam w sobie. Pisze teksty, komponuje, jest wokalistą. Gdy tylko może, bierze udział w akcjach charytatywnych i wydarzeniach kulturalnych związanych z Brzegiem i Opolszczyzną. Dwa lata temu został laureatem Złotej Spinki przyznawanej przez redakcję nto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska