Katarzyna Figura: święta są zmysłowe

Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek dla Gali.
Projekt Fryzjerzy i gwiazdy dla III Sieradz Open Hair Festival.
Projekt Fryzjerzy i gwiazdy dla III Sieradz Open Hair Festival.
Rozmowa z aktorką teatralną, filmową i telewizyjną.

- Magiczne świąteczne zrządzenie losu pozwala mi po kilku miesiącach prób z panią porozmawiać - tak jest pani zajęta. Zdjęcia, próby, spektakle, ciągły bieg. Nie boi się pani, że przegapi w tym pędzie pierwszą gwiazdkę?
- (śmiech) Faktycznie, jest takie ryzyko. Tym bardziej, że tuż po Wigilii wybieram się z mężem i dziećmi do Kenii…

- Czyli pierogów z kapustą i barszczu nie będzie?

- Będą, bo wyjeżdżamy dopiero w pierwszy dzień świąt. Wigilię spędzimy jeszcze w Warszawie. Przygotujemy ją wspólnie z moją mamą, która ze mną mieszka. Pierogi z kapustą już mam - kupiłam je w środę w bufecie Teatru Dramatycznego, gdzie miałam próbę spektaklu. Są sprawdzone, pyszne, robione przez panią bufetową, więc prawie jak domowe. Nieco mniej tradycyjne, ale lubiane przez moje dzieci, pierogi z mięsem zrobi moja mama. Szczupaka i sandacza prosto z Mazur ofiarował mi już, i tu pewnie nieco zaskoczę, mój były mąż, ojciec mojego syna Aleksandra. Kai, mój obecny mąż, w środę przyleciał ze Stanów, gdzie mieszka. Na pewno ma w walizkach masę prezentów. Jedzenia zawsze przygotowujemy zbyt dużo. W tym roku, choćby dlatego, że w pierwszy dzień świąt wyjeżdżamy, zadbam, by go było w sam raz.

- A choinka też będzie?

- Już jest od kilku dni. Kupowałyśmy ją razem z córkami, Koko i Kaszmir. To dla nich zawsze wielka zabawa. Potem było wspólne ubieranie. Na drzewku jest wszystko, co tylko możliwe. Dziewczynki w ostatnich tygodniach wiele z tych ozdób zrobiły same - łańcuchy, rysunki, ptaszki origami autorstwa Koko. Jest też wielka różowa bombka, która wygląda jak kula disco. Wypatrzyła ją gdzieś kiedyś Kaszmir, młodsza z dziewczynek. Nie mogło i jej zabraknąć na tegorocznej choince.

Im coś jest trudniejsze i bardziej ryzykowne, tym bardziej chcę się tego podjąć


- Drzewko jest rzecz jasna żywe.

- Nie może być inaczej - to piękna jodła. W całym domu mamy też gałązki świerka, które pięknie pachną, i jemiołę, pod którą można sobie ciągle dawać buziaki. Będzie też puste nakrycie dla niespodziewanego gościa. W pełni pielęgnujemy tradycje.

- Z czym się pani kojarzą święta?

- Właśnie z takim tradycyjnym, najprostszym ich obchodzeniem - przy stole z bliskimi. Wigilia to zawsze był dla mnie wzruszający moment. Staję się tego wieczoru bardzo sentymentalna. Wspominam - w ostatnich latach na przykład - mojego zmarłego tatę. To chwila na spotkanie ludzi i dusz. Poza czasem i poza przestrzenią. Im będzie prostsza i skromniejsza, tym mi bliższa i tym prawdziwsza. Bez nadęcia, napinania, że coś musi być.

- 25 grudnia zupełnie zmienicie państwo klimat - na afrykański.

- Ale tylko ten zewnętrzny. Nadal pozostanie rodzinne celebrowanie tego czasu. W ubiegłym roku w pierwszy dzień świąt wyjechaliśmy na narty i też było bardzo ciepło i rodzinnie. W tym, już w grudniu wiadomo było, że ze śniegiem może być krucho. Postanowiliśmy więc nie czekać na biały puch w kraju i zagrać zimie na nosie. Pojawił się pomysł Kenii i szybko go podchwyciliśmy. Zresztą jedziemy tam z biurem podróży Itaka, które korzenie ma przecież w Opolu. Kilka lat temu brałam udział w przygotowaniu ich katalogu, sporo z nimi podróżowałam i od tej pory bardzo często korzystam z ich oferty.

Projekt Fryzjerzy i gwiazdy dla III Sieradz Open Hair Festival.

Takie wyjazdowe święta to tak naprawdę rzecz organizowana przez nas dla dzieci. Chcemy z mężem zapewnić im atrakcyjny wypoczynek i być z nimi wtedy od rana do wieczora. Moglibyśmy oczywiście ten czas spędzić w domu, ale byłoby to mniej atrakcyjne. W planach jest basen, safari i dużo wspólnej zabawy. Sama słabo znam Afrykę i chętnie ją zobaczę.

- Podobno ma ona w sobie coś takiego, co wciąga i każe potem wracać…

- Bardzo chętnie się tym zarażę.

- Ostatnio zaraziła się pani Indiami.

- To prawda. Byłam tam wiosną. Urzekła mnie ich duchowość, kolorystyka, dźwięki, niezwykły klimat. Zachęcam, żeby się pani tam wybrała.

- Póki co, nie mogę się odkochać we Włoszech.

- Uwielbiam je! W dodatku jakiś czas temu się dowiedziałam - to taka rodzinna anegdotka - że właśnie tam moja rodzina ma korzenie. Mój wujek, brat mojego ojca, który też już niestety nie żyje, szukał przodków. Dotarł do rodziny włoskich arystokratów z XIV wieku właśnie o nazwisku Figura! Mieli bardzo ciekawy herb - liść figowy, taki jak z obrazków świętych z Adamem i Ewą, którzy się nim przesłaniają. Ten liść był na tle srebrzystych fal morza. Prawda, że urocze? Nie wspominam o tym broń Boże ze względu na wątek arystokratyczny (śmiech). Mój ojciec i jego rodzina pochodzili ze wsi (śmiech). Po prostu cieszy mnie ten włoski wątek familijny.

- Ma pani takie miejsce na świecie, do którego wraca najchętniej?

- Na przestrzeni lat bardzo się to zmienia. Kiedyś uwielbiałam podróżować. Teraz strasznie meczą mnie loty, a wydawanie pieniędzy na bilety klasy biznes czy pierwszej, gdzie można leżeć, wydaje mi się nieracjonalne. Dlatego dalekie wyjazdy to dla mnie wyzwanie. O locie do Kenii wolę nawet nie myśleć...

- Kenia to będzie przerwa w wielkim biegu. Czemu pani tak gna? Mogłaby pani już odcinać kupony.

- Wynika to między innymi ze specyfiki mojej pracy. Trudno w niej coś poukładać, choć próbujemy - z moją menedżerką Agatą, dyrektorami teatrów, w których gram. Ale potem dzieją się różne rzeczy. Na przykład któryś z projektów dostaje mniejsze dofinansowanie i przesuwa się w czasie, bo trzeba znaleźć resztę pieniędzy. Jedna rzecz się opóźnia, inna wskakuje w najmniej odpowiednim momencie i robi się tłok. Mieliśmy na przykład do kwietnia kręcić serial "Rezydencja", a wygląda na to, że drugi sezon nie powstanie. Jeden z teatrów zaczął próby spektaklu, w którym mam grać, planowo, drugi dostał jakiś zastrzyk pieniędzy i ruszył właśnie z czymś, co było długo odkładane. W związku z tym realizuję teraz dwie rzeczy w dwóch różnych teatrach jednocześnie: spektakl "Matka i dziecko" w reżyserii Izabelli Cywińskiej w Teatrze na Woli i "Kupieckie kontrakty" w reżyserii Pawła Miśkiewicza w Teatrze Dramatycznym, z którym jestem związana na stałe. Poza tym w Teatrze Kapitol ciągle jeszcze gram czasem w "Gąsce", a wkrótce mają się zacząć przygotowania do polsko-izraelskiego projektu. To wszystko są kompletnie różne role i różne postaci.

- Nie miewa pani momentów, że staje i mówi: no dobrze, gdzie teraz jestem, kim mam być i co mówić?

- (śmiech) Czasem bywam blisko… Z jednej strony faktycznie jest trudno, bo żeby zagrać jakąś postać, muszę najpierw rozebrać ją psychologicznie, zrozumieć i przyjąć jej punkt widzenia. To wymaga skupienia, a przy kilku rolach - podzielności uwagi. Bywa też kłopotliwe czasowo, zwłaszcza że do wiecznego braku czasu dokładają się warszawskie korki. Ale właśnie dlatego, że jest trudno, satysfakcja bywa wielka. Im bardziej mi się udaje skakać z wymiaru w wymiar, tym bardziej to fascynujące. Ta możliwość pogłębionej analizy postaci, wcielenia się w różne punkty widzenia, nieustannych przemian, jest w aktorstwie absolutnie niezwykła. To jest właśnie to, co sprawia, że mój zawód jest też dla mnie od lat wielką pasją. Budując postać, powołuję do życia nowego człowieka i muszę go zrozumieć.

- A ma pani swoją ulubioną postać, którą grała?

- Nie, bo ja nie wracam do przeszłości. Nie wspominam i nie rozpamiętuję. To, co było, jest już za mną. Podniecające jest to, co przede mną. Choć czasem zdarzają się miłe chwile związane z przeszłością. Niedawno gdzieś zobaczyłam portret, który zrobiła mi Renata Pajchel przy zdjęciach do "Pociągu do Hollywood". Nie widziałam tych fotografii ze dwadzieścia lat. Kiedy niedawno na nie trafiłam, jakoś odruchowo powiedziałam: Boże, jaka ja byłam ładna (śmiech). Ale tamtego czasu już nie ma. Jest teraz. Zatłoczone zajęciami, w ciągłym biegu. Podstawowa zasada, by sobie poradzić - to się nie zatrzymywać. Wtedy człowiek zaczyna odczuwać zmęczenie i nie jest w stanie nic zrobić. Ale przede wszystkim najpierw trzeba sobie uświadomić, czego chcemy od życia i na czym nam zależy.

- Pani się udało zrobić taki plan?

- Tak - chciałam mieć dzieci i mam ich trójkę, w tym dorosłego syna. Pracuję tak, jak bym chciała - ze wspaniałymi twórcami, w wartościowych produkcjach. Realizuję się. Jestem zadowolona też z tego, jaką udaje mi się być po próbach i po spektaklach w domu dla dziewczynek.

- Jakaś wyższa siła układa te klocki?

- Musi być jakaś moc sprawcza. Przecież naszego świata człowiek sam nie stworzył. Czym ta siła jest, jakim jest Bogiem - to każdy czuje indywidualnie. Dla mnie ona jest nie tylko tam, w górze, ale i wokół nas - w innych ludziach i we mnie. Mój Bóg nie jest taki, że siedzi gdzieś w niebiosach i rozdaje karty, a my na wpół świadomie wykonujemy jego wolę. Mój Bóg to również moja własna moc, umiejętność dokonywania zmian i pracy nad sobą. Jesteśmy na świecie po to, by się zmieniać, doskonalić, uczyć i iść dalej.

- O Katarzynie Figurze, znalezione w sieci: wiele lat grała role seksbomb, prostytutek, żon bogaczy, dziś wciela się często w kobiety dojrzałe, stające w obliczu życiowych dylematów. Niedawno zagrała pani w "Cudownym lecie", gdzie była jednocześnie i seksbombą, i kobietą dojrzałą. To było oczko do tych, którzy włożyli panią do aktorskich szufladek?
- "Seksbomba" to było hasło wymyślone przez dystrybutorów podczas promocji tego filmu. Może w dużej mierze właśnie z powodu tych strasznych, zubażających swą prostotą szufladek. Obie panie - Helena Wolska i wróżka Aurelia, które tam gram, to kobiety zmysłowe, ale nie seksbomby. To bardzo złożone postaci, zmieniające się na oczach widzów. Bez fałszywej kokieterii - mam świadomość, że umiem emanować zmysłowością, nawet pomimo upływających lat. Często bardzo świadomie obdarzam nią swoje postaci. Ale umiem też ją powściągnąć. To daje niesamowite efekty.

- A jednak te szufladki istnieją. Co ciekawe, tworzą je nie dziennikarze czy widzowie, a ludzie świata filmu: krytycy czy producenci. Łatwiej im sięgnąć po kogoś, kto już się w jakiejś roli sprawdził, bo to murowany sukces.

- To wynika z natury człowieka. Ludzie mają skłonność do łatwizny, nie chcą się trudzić. Niewielu chce się szukać drugiego oblicza - człowieka czy aktora. Wierzyć, że ktoś ma wiele możliwości, że poradzi sobie z nowym wyzwaniem i okaże się w tym jeszcze ciekawszy. Skoro ona kiedyś zagrała tak i tak, to ją wezmę do takiej samej roli. Na szczęście wielu rzeczy nie da się powtórzyć w związku z upływem czasu. Jestem starsza, więc nie mogę być znów Mariolą Wafelek z "Pociągu do Hollywood". Nigdy nie będziemy tacy, jak przed laty, nie jesteśmy w stanie zatrzymać czasu i młodości. Kto tego próbuje, wpada w błędne koło.

- Pani jest kobietą, która dzięki aktywności i zdrowemu odżywianiu dokonała przemiany.

- Tak, ale mówimy o czymś, co stało się ze cztery lata temu, na etapie "Tańca z gwiazdami". Uświadomiło mi to tyle, że kobieta - nie ważne, w jakim wieku - jeśli chce, to takiej przemiany dokona. Ale nie o to chodzi. Tak samo, jak nie o to, by biec do chirurga plastycznego ze swoim zdjęciem sprzed 20 lat i mówić: ja chcę tak wyglądać. Żaden magik tego nie dokona. A nawet gdyby - to nas to nie uszczęśliwi. Gdybym tak zrobiła, kogo miałabym grać? Młodą Kasię Figurę? Nie można stawać przed lustrem i mówić: mam 50 lat i jestem stara. Trzeba sobie powiedzieć: mam 50 lat i wyglądam nieźle.

- Skoro już rozmawiamy nieco po babsku, to muszę pani zadać jedno pytanie… To prawda, że pani sobie wymodliła biust?

- To strasznie dawne czasy… Powiedziałam o tym kiedyś w jednym z wywiadów. Po trójce dzieci nawet nie wiem, czy wypada mi o tym wspominać... No, ale faktycznie było tak, że jako dziewczyna bardzo późno się rozwinęłam. Byłam chudzielcem, gdy moje koleżanki nabrały już kobiecych kształtów. Byłam tak zrozpaczona, że zaczęłam się o to modlić. Skutecznie, jak się okazało. Siłą woli sprawiłam, że mój organizm zadziałał w tym kierunku. Jeśli człowiek bardzo czegoś chce, to jest w stanie sprowokować nawet swoje ciało. Podobnie jest ze starością. Jeśli ktoś się czuje stary i chory, to tym szybciej się starzeje i izoluje. Jeśli żyje w przekonaniu swojej siły, ma wiele planów i wciąż podejmuje nowe wyzwania, to tej starości po nim nie widać. Trzeba akceptować, że czas płynie, ale nie można się poddać - chorobie, słabości, gorszemu samopoczuciu.

- Czy są granice poświęcenia dla roli? Do jednej ze swoich obcięła pani włosy na zero.

- Dla mnie nie ma. Jeżeli rola jest ciekawa, reżyser ma wizję, którą rozumiem i czuję, wierzę w nią, to im coś jest trudniejsze i bardziej ryzykowne, tym bardziej chcę w to iść. No, a poza tym ważne, by czegoś nie powtarzać. Jeśli raz zgoliłam głowę, to drugi raz już tego nie zrobię.

- Na plotkarskich portalach jest pani częstym gościem. Można się z nich dowiedzieć, że zagrała pani w 28 scenach rozbieranych, trzykrotnie pozowała do "Playboya", średnio raz w roku - że rozpada się pani małżeństwo albo, że na jakimś raucie spadł pani liść na głowę i chwilę tam leżał… Jak pani na to reaguje?

- W ogóle nie reaguję (śmiech). Nie czytam i nic nie wiem. Jeśli już, to zajmuje się tym moja menedżerka. Do mnie to nie dociera. Jeden jedyny raz zdarzył się kilka lat temu. Weszliśmy z moim synem na jeden z takich portali. Jak zobaczyłam, co piszą tam o mnie i innych osobach publicznych, to się złapałam za głowę i postanowiłam nigdy więcej nie otwierać żadnego z nich.

- Czego pani życzyć na święta i nowy rok?

- Wszystkim życzmy! Pokoju, miłości, szczęścia. Całemu światu - potrzeby dążenia do wzajemnego zrozumienia, umiejętności zawierania kompromisów i umiejętności akceptacji tego, kim jesteśmy. Wszystkie wojny, katastrofy, kryzysy, zamachy dziejące się na co dzień wielu ludzi przerażają. Zmieniajmy więc siebie na lepsze i nie zatrzymujmy się w złości.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska