Katarzyna Kwiatkowska: W życiu nie udaję

Redakcja
Katarzyna Kwiatkowska
Katarzyna Kwiatkowska Sławomir Mielnik
Rozmowa z aktorką Katarzyną Kwiatkowską.

- Kiedy panią widzę, znajomych mi przybywa. Między innymi Krystyna Janda, Magda Gessler, Doda, Jolanta Kwaśniewska, Nelly Rokita.
- Przez kilka lat w "Szymonie" zrobiłam 14 parodii.

- Do tego dochodzi 39 ról filmowych, przede wszystkim w serialach.
- Nie liczyłam, ale trochę się tego porobiło. Są to głównie role z dalszego planu. Tuż po szkole, kiedy szczęście mi nie sprzyjało, byłam zadowolona, jeśli udało mi się dostać zdjęciowy dzień albo dwa.

- Po filmowych, a przede wszystkim telewizyjnych metamorfozach nie pojawiły się kłopoty z powrotem do siebie, z odzyskaniem tożsamości?
- Nie, ponieważ oddzielam pracę od życia. Oczywiście jeśli się bardzo długo pracuje nad rolą, emocjonalnie głęboko się angażuje, pojawia się cień czyjejś osobowości. Zauważyłam, że w trakcie zdjęć do "Dnia Kobiet" byłam trochę wyciszona, bo postać, którą grałam, okazała się dla mnie dość obca. Do połowy filmu wycofana, nie potrafiąca o siebie zawalczyć, małomówna, bez uśmiechu.

- Przed "Majewskim" próbowała pani parodiować?
- Szczególnie babcię, która miała bardzo niski, schrypnięty głos, francuskie "r" i wyglądała jak Eskimoska albo Indianka. Każde zdanie rozpoczynała od "nie". Nawet pytana, czy jej coś smakuje, odpowiadała: "Nie, dobre".

- Nie sztuka parodiować w domu. Ale dla milionowej widowni...
- Na początku było to naprawdę męczące. Czułam się, jakby odgrywana postać wysysała ze mnie całą energię. Pamiętam, że po 20 minutach bycia Krystyną Jandą nie mogłam uwolnić się od zarzucania głową i odrzucania włosów. I mówienia jej głosem.

- Nie było pokusy, by przywłaszczyć sobie czyjeś cechy?
- Przede wszystkim cieszyłam się, że mogę się często zmieniać. Choć czasem postacie wydawały się tak trudne, że właściwie nie do zrobienia. Miałam kłopoty z Kasią Cichopek czy Isabelle Olchowicz, w której tak strasznie się zakochał Kazimierz Marcinkiewicz. Nie było z czego czerpać; mieliśmy do dyspozycji zaledwie trzy zdania wypowiedziane przez nią przed kamerą. Tak sobie wyszły mi Anja Rubik i Ewa Minge, ale obie stały się szansą dla charakteryzatorów. Dla mnie nie, bo musiałam siedzieć w fotelu cztery godziny.

- Kto panią odkrył z tą szczególną umiejętnością naśladowania?
- Po prostu poszłam na casting i widać się spodobałam. Przeżyłam to jako wspaniałe zrządzenie losu, bo jako aktorka znalazłam się w fatalnej sytuacji. Miałam 29 lat i zaczęto mówić, że jestem za stara do tego zawodu i że straciłam szanse na wielką rolę, że brakuje mi doświadczenia. Ba, zaraz po ukończeniu szkoły aktorskiej słyszałam, że jestem przegrana. Co innego, gdybym zagrała podczas studiów... Już nie miałam wstępu na fajniejsze castingi; zostały zdjęcia próbne do reklamy proszku do prania.

- Żadna z parodiowanych postaci nie obraziła się, nie przyklasnęła?
- Nie. Natomiast zawiązała się przyjaźń. Robiłam Kazię Szczukę, która do nas przychodziła. Kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o manifach, o czasopiśmie feministycznym, a na dodatek kiedy okazało się, że mamy wspólnych znajomych i podobne poczucie humoru, autentycznie się polubiłyśmy.

- Jak pani przygotowywała się do metamorfozy?
- Bardzo dużo oglądałam daną osobę. YouTube okazał się bardzo użyteczny. Łapałam ogólny schemat, potem dopatrywałam się drobiazgów. W ekstremalnych przypadkach, kiedy nie byłam pewna, jak to wychodzi, zasiadałam przed filmem, wybierałam najbardziej charakterystyczne dla bohaterki zdania, spisywałam je, słowo w słowo, i starałam się je wymawiać w identycznym rytmie. Tak postąpiłam z Dodą, kiedy wpadłam w panikę, że nie udźwignę roli.

- W przypadku Haliny Radwan z filmu "Dzień kobiet" to musiało wyglądać inaczej...
- Oczywiście. Kiedy przeczytałam scenariusz, zrozumiałam, że byłoby straszne, gdyby trafił w obce ręce. Był tak bardzo dla mnie...

- Bo?
- Jestem wrażliwa społecznie, od lat społecznie zaangażowana. W Polsce brakuje takiego kina, a w "Dniu kobiet" społeczny aspekt został wydobyty. Pomyślałam także, że ten film opowiada uniwersalną historię, bo przedstawiona sytuacja równie dobrze mogłaby się zdarzyć w innym środowisku zawodowym. Zrobiła wrażenie dobrze zbudowana postać - bogata, pełna sprzeczności.

- No i pewno umocowanie filmu w realiach. Wielu pamięta konflikt z udziałem pracownic Biedronki.
- A przede wszystkim Bożeny Łopackiej, która jako pierwsza wytoczyła jej proces. Oczywiście film nie opowiada konkretnej historii. Jest to kompilacja wielu takich zdarzeń, bo Marysia Sadowska z Kasią Terachowicz przed napisaniem scenariusza spotykały się ze stowarzyszeniem ludzi poszkodowanych przez wielkie sieci handlowe. Wszystkie nadużycia, które opowiedziały, zdarzyły się naprawdę, natomiast postać Haliny jest fikcyjna.

- To prawda, że przed jej zagraniem o 5 rano przyjmowała pani towar i dyżurowała w kasie?
- Wstawałam o 4 rano, żeby dojechać na drugi koniec Warszawy. Zapewniam, że nie jest to zajęcie dla każdego. Wiem, co mówię, bo przez 5 godzin inkasowałam pieniądze. Kiedy wreszcie skończyłam pracę, ledwo się ruszałam.

- Obeszło się bez manka?
- Manko byłoby gigantyczne, gdyby nie towarzysząca mi instruktorka. Największy koszmar to pieczywo, kilkadziesiąt rodzajów nie ometkowanych bułek i bułeczek, które trzeba rozpoznawać.

- Klienci dali się we znaki?
- Oni są tak skupieni na swoich sprawach, tak zainteresowani, żeby już mieć za sobą tę nudną czynność, jaką są zakupy, że najczęściej traktują kasjerki jako przezroczyste. Tylko dwie osoby spytały, czy to ukryta kamera, pozostali pewno dostrzegli bardzo niezdolną uczennicę, która totalnie wszystko opóźnia.

- Jeździła pani z filmem do Stanów, Niemiec, Francji, Szwecji, Rosji, Portugalii. Tamtejsi widzowie coś z niego zrozumieli?
- W Stanach, które były naszym pierwszym przystankiem, usłyszeliśmy: "Ja pracuję w gazecie, to też taka korporacja, takie same zależności i naciski". Bardzo wielu ludzi się uruchamiało i opowiadało własne historie.

- Najnowsze wcielenie, w jurorkę programu "Twoja twarz brzmi znajomo", pewno trudne nie jest?
- Mam potwornie trudne zadanie, bo bardzo miło jest przyznawać wykonawcom 10 punktów, natomiast z rozdartym sercem daję jedynkę. Ale takie jest założenie formatu, który powstał w Hiszpanii.

- Majewskiego ciągu dalszego nie będzie?
- Szymon pracuje nad nowym projektem. Zobaczymy.

- Rozmawiam z młodą, urodziwą, przesympatyczną aktorką. A przecież jej los do najszczęśliwszych nie należy. Opóźniony debiut, dopiero po wielu latach piewszoplanowa filmowa rola...
- Spoko, widocznie tak miało być. Niektóre aktorki w ogóle się jej nie doczekały. Proszę spojrzeć na to inaczej: kiedy nie spodziewasz się już niczego w życiu, kombinujesz - trzeba wymyślić sobie jakiś nudny zawód, bo w tym już nic nie zdziałam - słyszysz: "Okay, okay, chcemy cię!". Tyle tylko, że my, aktorzy, włącznie z tymi, którzy mają dobrą passę, nie jesteśmy wolni od strachu, że w pewnej chwili zamilknie telefon, bo nie będą już chcieli.

- Wstępując do szkoły teatralnej, nie miała pani pojęcia, że tak to się potoczy?
- Zdając do szkoły, przede wszystkim nie wierzyłam, że się dostanę. Kiedy to następuje, jest wielka euforia, bo kandydatów 600, 700, a wybranych dwudziestka. Totalny sukces i człowiek sobie myśli: "Kurde, ja to naprawdę zrobię karierę!", no, ale w trakcie nauki zaczyna się orientować, że ten zawód to ciągła niepewność, przerywana fajnymi momentami.

- Teatr panią mniej interesuje?
- Występuję w monodramie "Wielki apetyt", to taki broadwayowski tekst, zaadaptowany na nasze potrzeby, w którym wcielam się w 40 postaci i bardzo schizofrenicznie z sobą dialoguję. A poza tym przez trzy lata grałam w Teatrze Dramatycznym. Bardzo dobrze to wspominam, bo reżyserował bardzo młody Grzegorz Jarzyna, Krzysztof Warlikowski, grali mój kolega z roku Marcin Dorociński, Agata Kulesza - bardzo barwna postać, Gosia Kożuchowska, pojawiała się Magda Cielecka.

- Złapałam się na tym, że przed naszym spotkaniem, kiedy zaaplikowałam sobie "polowanie" w telewizji, co rusz rozpoznawałam panią w różnych postaciach. Oczywiście niesłusznie, ale tak to jest, jeśli ktoś wiele razy nas zwodzi.
- Bardzo chciałabym zwodzić częściej.

- Na ulicy panią rozpoznają?
- Nie wiem, jak to się dzieje, ale coraz częściej.

- Paparazzi nie depczą po piętach?
- Nie, ale też nie prowadzę skandalizującego życia. Póki co pojawił się taki jeden i zaproponował ustawkę, a kiedy odmówiłam, usłyszałam: "Dobrze, może być z prawdziwego zaskoczenia, ale wtedy na zdjęciach nie będzie pani tak korzystnie wyglądać".

- No i na koniec mam zagwozdkę. Zastanawiam się, czy rozmawiałam z panią, czy z Kasią Kwiatkowską, z jaką chciałabym mieć do czynienia. Przy jej możliwościach wszystko jest możliwe.
- Spoko, w życiu nie potrafię udawać. Kiedy z przyjaciółką, Magdą Stużyńską, jeszcze w podstawówce chciałyśmy coś ukryć przed rodzicami, zawsze spaliłam sytuację. Za dużo mówiłam o wymyślonej historii i wychodziło sztucznie... Do tej pory to mi zostało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska