Kiedyś Odra Opole, teraz Stal Brzeg. Rafał Brusiło o swoich związkach z Opolszczyzną [WYWIAD]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Rafał Brusiło to aktualnie zdecydowanie najbardziej doświadczony piłkarz Stali Brzeg.
Rafał Brusiło to aktualnie zdecydowanie najbardziej doświadczony piłkarz Stali Brzeg. Wiktor Gumiński
W latach 2014-2019 był piłkarzem Odry Opole. Myślał nawet, że to w jej barwach będzie występować do końca kariery. Wyszło inaczej, ale przed sezonem 2023/2024 wrócił na Opolszczyznę i obecnie jest zawodnikiem 4-ligowej Stali Brzeg. Doskonale znany w naszym regionie Rafał Brusiło opowiedział nam między innymi o wspomnieniach z przeszłości, planach na przyszłość, podobieństwie do Łukasza Piszczka oraz swojej zawodowej porażce.

Dla wielu osób twoje przyjście do Stali Brzeg było ogromnym zaskoczeniem. Co sprawiło, że teraz występujesz w klubie 4-ligowym, choć jeszcze w ubiegłym sezonie rywalizowałeś w Fortuna 1 Lidze?
Powód jest prosty: zadecydowały o tym względy rodzinne. Mam już 34 lata, 5-letniego syna, a pod koniec grudnia żona ma rozwiązanie drugiej ciąży. Mój 4-letni pobyt w Skrze Częstochowa wiązał się z ciągłymi dojazdami i ten czas pokazał mi, że pora wyznaczyć sobie nowe priorytety. Zacząłem więc szukać klubu bliżej Wrocławia, a do Stali przyciągnął mnie … pewnego rodzaju sentyment. Kiedy dojeżdżałem regularnie pociągiem do Częstochowy, a wcześniej również i do Opola, zawsze mijałem Stadion Miejski w Brzegu. Bardzo wiele się na nim działo i coś podkusiło mnie, by zasięgnąć opinii na temat Stali u kilku osób z piłkarskiego środowiska. Kiedy już ją poznałem, bardzo szybko dogadałem się z działaczami. Osiągnięcie porozumienia zajęło nam dzień, maksymalnie dwa. Mimo że brzeski klub spadł do BS Leśnica 4 Ligi Opolskiej, to gra dla niego jest bardzo inspirującym wyzwaniem. Nikt z nas nie ukrywa bowiem, że celem jest jak najszybszy powrót na 3-ligowy poziom.

Czyli inicjatywa przejścia do Stali wyszła w dużej mierze z twojej strony?
Można tak powiedzieć. W grze były jeszcze Ślęza Wrocław i Moto-Jelcz Oława, prowadzony przez Zbigniewa Smółkę, czyli trenera, który ściągnął mnie w 2014 roku do Odry Opole. Myślałem też o rezerwach Śląska Wrocław, ale w tym klubie po spadku z eWinner 2 Ligi dużo się pozmieniało i temat ten nie było ostatecznie nawet chwilowo grany. Wszystkie oferty miałem do rozważenia w podobnym czasie i ostatecznie postawiłem na Stal, grzecznie odmawiając Ślęzie i Moto-Jelczowi.

Całą piłkarską karierę spędziłeś na południu Polski. Przypadek czy przy wyborze klubów zawsze bardzo mocno miałeś na względzie również sprawy osobiste?
Do momentu przejścia do Odry, występując w Ślęzie Wrocław, prowadziłem zwyczajny tryb życia – skończyłem szkołę, poszedłem na studia i w sumie nie marzyłem o wielkiej karierze. Gra w piłkę nożną sprawiała mi po prostu frajdę, ale wtedy się nią bawiłem, a nie traktowałem jej jako zawód. Dopiero po przenosinach do klubu występującego na szczeblu centralnym przekonałem się, że futbol to nie tylko przyjemność, ale również bardzo ciężka praca. Musiałem od tej pory zmierzyć się z wieloma trudnymi fragmentami meczów, które były nie tylko mocno obciążające fizycznie, ale i psychicznie. Nie jestem jednak osobą, która na siłę szuka zmian, dlatego też w Odrze spędziłem łącznie pięć lat. Osiągaliśmy bardzo dobre wyniki, zespół cały czas szedł do przodu, więc nie miałem zamiaru zmieniać otoczenia. W pewnym momencie myślałem nawet, że to w niej zakończę piłkarską karierę. Tym samym nie chciałem też odchodzić w 2019 roku, lecz nie dogadaliśmy się z klubem przy przedłużaniu kontraktu i musiałem to uczynić. Mogłem trafić do Widzewa Łódź, ale trener Smółka został tam zdymisjonowany po trzech tygodniach i tym samym te drzwi również się dla mnie zamknęły. A występująca wówczas w 2 lidze Skra Częstochowa cały czas bardzo chciała mnie pozyskać i finalnie to do niej trafiłem. W życiu bym jednak wtedy nie powiedział, że w niedalekiej przyszłości wywalczę z nią awans do Fortuna 1 Ligi, a następnie jeszcze się w niej utrzymam. W poprzednim sezonie drugi raz tej sztuki nie udało się dokonać, ale kwestia spadku nie miała żadnego wpływu na podjętą przeze mnie decyzję o odejściu ze Skry.

Ile dla ciebie znaczyło, że niedawno kibice Odry zaprosili cię na wspólny trening biegowy?
Kiedy skontaktował się ze mną Łukasz Wielichowski, główny pomysłodawca tej inicjatywy, zacząłem się w sumie zastanawiać, dlaczego zrobił to tak późno (śmiech). Odkąd odszedłem z Opola, mieliśmy ze sobą kontakt. Zawsze podkreślał, żebym nie zrobił Odrze krzywdy. I finalnie to chyba ona miała lepszy bilans meczów ze Skrą. Ale tak już na poważnie, było mi oczywiście bardzo miło, kiedy otrzymałem wspomniane zaproszenie. Bezproblemowo znalazłem czas wolny i przez prawie godzinę miałem okazję poznać ludzi, których nie znałem osobiście, a oni pamiętali mnie z boiska. Powspominaliśmy stare dobre czasy, bo też staram się być na bieżąco z tym, co dzieje się w Odrze. Od momentu odejścia z niej co prawda nie byłem zbyt często na stadionie przy ulicy Oleskiej, bo bodaj tylko dwa razy, ale myślę, że na nowym obiekcie będę już znacznie częstszym gościem.

W Odrze spędziłeś najlepsze piłkarskie lata?
Tak. To był najpiękniejszy okres, ponieważ w moim życiu wydarzyło się wtedy wiele niezapomnianych rzeczy – zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Oprócz dwóch awansów, jako zawodnik Odry oświadczyłem się swojej obecnej żonie, wziąłem z nią ślub i doczekałem się pierwszego dziecka. Na boisku czułem się bardzo swobodnie i uważam, że to właśnie w klubie z Opola osiągnąłem najwyższą sportową formę w życiu.

Przychodziłeś do Odry jako skrzydłowy, a skończyłeś w niej jako boczny obrońca. Miałeś choćby moment niezadowolenia, kiedy dowiedziałeś się, że będziesz musiał grać niżej?
Do zmiany roli doszło „na gorąco” i dość przypadkowo. W pierwszym oficjalnym meczu w barwach Odry, kiedy w Pucharze Polski mierzyliśmy się z Garbarnią Kraków, wystąpiłem jako skrzydłowy i nawet zdobyłem gola. Zaraz na początku sezonu ligowego doznałem jednak kontuzji, która wyeliminowała mnie z gry na około miesiąc. W pierwszym spotkaniu po moim powrocie do kadry meczowej miałem generalnie być tylko „straszakiem”, ale kontuzji już około 30. minuty doznał nasz lewy obrońca Damian Kiełbasa. Wszedłem na jego pozycję, wygraliśmy ten mecz i tak już później na boku obrony zadomowiłem się na dobre. Musiałem oczywiście nieco poprawić się w aspektach defensywnych, nabrać trochę siły fizycznej, ale ogólnie nie miałem większych problemów z dostosowywaniem się do pełnienia różnych ról. Później nawet zadawałem sobie pytanie, czy gdybym cały czas występował na skrzydle, to zanotowałbym aż tak dużo występów. Na tej pozycji znacznie mocniej przywiązuje się bowiem wagę do liczb i piłkarze generalnie częściej notują wahania formy. Jako boczny obrońca mogłem mocniej pokazać swój potencjał motoryczny i wiedziałem, że jeśli dam coś drużynie z przodu, będzie to generalnie traktowane jako dodatkowy bonus przy ocenie moich występów.

Zanim trafiłeś do Odry, byłeś nawet królem strzelców 4 ligi dolnośląskiej w sezonie 2011/2012. Patrząc na dalszy przebieg twojej kariery, automatycznie nasuwa się porównanie do Łukasza Piszczka. Często je słyszałeś?
Mam kilka anegdot z tym związanych, nawet wizualnych. Kiedyś nieco inaczej układałem fryzurę, bardziej na bok. I pewnego razu, gdy przymierzałem ślubny garnitur, pani wprost powiedziała, że wyglądam jak Łukasz Piszczek. Kiedy Łukasz występował już w LKS-ie Goczałkowice Zdrój i przyjechał z tym zespołem do Gaci na mecz z Foto-Higieną, ja również pojawiłem się wtedy na trybunach. Poszedłem chwilę porozmawiać z kolegą, który już zakończył występ, aż nagle jeden z kibiców podszedł do nas i powiedział do mnie: „to pan nie jest bratem Łukasza Piszczka? Z profilu wygląda pan tak podobnie”.

A poznałeś wtedy Łukasza osobiście?
Nie, ponieważ nie mam przysłowiowego „parcia na szkło”. Doceniam oczywiście sportowców rywalizujących na najwyższym poziomie, ale nie odczuwam potrzeby robienia sobie z nimi zdjęć i udostępniania ich w mediach społecznościowych. Do fotografii z Łukaszem stanęli natomiast żona z dzieckiem. Dla syna zdjęcie z tak uznaną postacią dla polskiej piłki nożnej przez lata będzie na pewno miłą pamiątką.

Wracając na boisko, w Stali Brzeg znów jednak jesteś ustawiany bardziej ofensywnie – na boku pomocy. To będzie w niej twoja stała pozycja?
Generalnie z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że do Stali przyszedłem właśnie jako skrzydłowy. Wspólnie z trenerem Pawłem Schmidtem ustaliliśmy, że właśnie występy w tej roli, przy dobrym samopoczuciu fizycznym, pozwolą mi nadal czerpać radość z gry w piłkę. Ostatnie lata w Skrze Częstochowa mocno dały mi się we znaki, bo byliśmy zespołem, który w wielu meczach punkty zdobywał przede wszystkim cechami wolicjonalnymi, ciężką pracą fizyczną i ogromnym poświęceniem. Znając swoje umiejętności powiedziałem trenerowi, że w BS Leśnica 4 Lidze Opolskiej spokojnie jestem w stanie wiele dać drużynie z przodu. Będę zatem głównie występować jako pomocnik. Ale gdyby zaszła potrzeba, oczywiście nie będzie problemu, bym zagrał również na boku obrony.

Trener Paweł Schmidt jest od ciebie o rok młodszy. Nie stanowi to żadnej przeszkody?
Choćby najmniejszej, ponieważ widzę, że Paweł jest znakomicie przygotowany merytorycznie do prowadzenia zespołu. Tak jak i ja, jest on absolwentem wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Być może nawet spotykaliśmy się kiedyś na zajęciach, jeszcze się nie znając. Słyszałem o nim pozytywnie opinie od kilku osób ze środowiska, które potwierdziły się, gdy poznaliśmy się osobiście. Jesteśmy w stanie wzajemnie sobie pomóc. To było dla mnie ważne, bo nie zdecydowałbym się grać na 4-ligowym poziomie, gdybym miał trenować na bardzo słabym boisku bądź pracować ze szkoleniowcem „starej daty”, który pewne rzeczy ma już za sobą. Również nie pisałbym się na to, gdyby po meczu zawsze trzeba było trochę wypić i zjeść kiełbasę. Oferowane przez klub pieniądze w takich okolicznościach nie miałyby najmniejszego znaczenia. Ciągle mam swoje ambicje i chcę jak najmocniej pomóc zarówno Stali, jak i jej poszczególnym zawodnikom.

Co jest dla ciebie największym wyzwaniem po przyjściu do Stali?
Zderzenie się z otoczką niektórych meczów wyjazdowych. Często gramy na obiektach, gdzie infrastruktura ogranicza się do małego budynku z szatniami. Brakuje pewnych rzeczy, z którym przez wiele lat miałem do czynienia na co dzień. Mam na myśli na przykład chłopców do podawania piłek. Kilkakrotnie zwracałem sędziom uwagę na to, że przy korzystnym wyniku rywale grają totalnie na czas. Nie zawsze można skupić się jedynie na grze – za dużo jest czynników, które zaburzają płynność spotkań. Trudno więc czasami o właściwą motywację, ale żeby było jasne: do samej otoczki nic nie mam. W pełni szanuję to, że dla wielu klubów z mniejszych miejscowości gra w BS Leśnica 4 Lidze Opolskiej jest spełnieniem marzeń. My musimy być natomiast gotowi do tego, by na wyjazdach grać bardziej pragmatycznie i zdobywać punkty w innym stylu niż na własnym stadionie, który moim zdaniem spokojnie spełnia przynajmniej wymogi 2-ligowe.

Czujesz, że na Stal wszyscy rywale mobilizują się podwójnie?
Tak. Spadając z 3 ligi Stal sprokurowała sobie sytuację, że teraz każdy zespół gra przeciwko niej jak o przysłowiowe „mistrzostwo świata”. Sam wiem, jak to było, kiedy występowałem na stadionach Arki Gdynia, Wisły Kraków czy Widzewa Łódź. Właściwie nie trzeba było mnie wtedy w żaden sposób motywować – przychodziło to samo z siebie. I generalnie opolscy 4-ligowcy mają tak samo w potyczkach z nami. Czasem jestem pełen podziwu, jak mocno potrafią zaangażować się w mecz. Piłkarsko zwykle trochę od nas odstają, ale zaangażowanie prezentują na najwyższym poziomie. Kilkakrotnie spotkałem się też jednak z bardzo pozytywnym przyjęciem, kiedy to w trakcie spotkania zawodnicy rywali naprawdę życzliwie się do mnie odnosili, nawiązując do czasów, gdy grałem w Odrze. Było to dla mnie nieco zaskakujące, ale bardzo miłe.

Kolejnym waszym rywalem w Fortuna Pucharze Polski będzie przedstawiciel PKO Ekstraklasy – Warta Poznań. Jak odebraliście w klubie wynik losowania 1/16 finału?
Mieliśmy za złe sekretarzowi generalnemu Polskiego Związku Piłki Nożnej Łukaszowi Wachowskiemu, że wylosował nas już w pierwszej parze i tym samym nie dopuścił nawet do krzty emocji (śmiech). Być może Warta to jeden z mniej medialnych reprezentantów PKO Ekstraklasy, na którego mogliśmy trafić, ale mi osobiście podoba się to losowanie. Wśród zawodników mam tam dobrego kolegę Oskara Krzyżaka, a asystentem trenera Dawida Szulczka jest Bartłomiej Babiarz, z którym ostatni rok spędziłem w Skrze Częstochowa. Jako zespół chcieliśmy trafić albo na rywala w naszym zasięgu, albo właśnie na drużynę z najwyższego szczebla rozgrywkowego. Nie wiemy, jakim składem zagra z nami Warta, ale nie mamy na to wpływu. Liczymy natomiast, że z trybun będzie nas wspierać bardzo dużo kibiców. Podejdziemy do drużyny z Poznania z szacunkiem, ale i dobrze rozumianą bezczelnością. To ona będzie mieć bardzo wiele do stracenia, a my wszystko do wygrania.

Co chciałbyś jeszcze osiągnąć w piłce nożnej?
W moim wieku nie marzy się już o żadnych wielkich rzeczach. Biologicznie jednak czuję się młodo i myślę, że przynajmniej dwa lub trzy lata mogę jeszcze pograć na niezłym poziomie. Tak jak już wspominałem, chciałbym awansować ze Stalą do 3 ligi i dopóki zdrowie pozwoli jak najmocniej pomagać nie tylko całej drużynie, ale i poszczególnym jej piłkarzom. Życzę im, żeby przeżyli oni przynajmniej to samo, co mi było dane na poziomie centralnym. PKO Ekstraklasy nie udało mi się posmakować, ale grając w 1 i 2 lidze trochę Polski zwiedziłem i zebrałem dużo doświadczeń.

Był jakikolwiek moment, w którym miałeś PKO Ekstraklasę na wyciągnięcie ręki?
Konkretnej oferty od klubu z najwyższej klasy rozgrywkowej nigdy nie otrzymałem. Po czasie doszły do mnie jedynie słuchy, że kiedyś interesowały się mną Zagłębie Lubin, Wisła Płock i, wtedy występujący jeszcze w 1 lidze, Raków Częstochowa. Nie jestem w stanie jednak teraz zweryfikować, czy rzeczywiście coś było na rzeczy, czy były to tylko zwykłe plotki. Można natomiast powiedzieć, że brak choćby jednego występu na najwyższym poziomie rozgrywkowym to moja wewnętrzna porażka. Bo uważam, że miałem możliwości ku temu, by się tam znaleźć.

Czyli jednak drzazga cały czas w sercu siedzi?
Raczej staram się nie myśleć, co by było gdyby. To strata czasu. Dzięki grze w piłkę poznałem wielu ludzi. Doświadczyłem też pięknych chwil i to je będę chciał przede wszystkim zapamiętać. Trochę inaczej patrzy na to moja żona. Często ogląda ona ze mną mecze, poznała piłkarski światek z różnych stron i to jej jest moim zdaniem bardziej żal, że nigdy nie było mi dane zagrać w PKO Ekstraklasie. Mi też jest oczywiście trochę szkoda, ale wielka zadra to byłoby jednak zbyt dużo powiedziane.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska