Komu należy się sanatorium?

sxc.hu
sxc.hu
Dawno minęły czasy, gdy do sanatorium jeździło się jak na wczasy. Teraz trzeba być chorym naprawdę.

Janina Szymańska ma 65 lat i w różnych sanatoriach była przynajmniej 5 razy. Choruje na gościec. Gdy kości znowu zaczynają boleć, prosi lekarza o skierowanie. I dostaje. Potem odczeka w kolejce i jedzie. Nie wybrzydza na listopadowy turnus.

Pan Maciej w sanatorium był tylko raz. Po zawale. Na początku bał się trochę o zdrowie, ale w kurorcie poznał bardzo miłe towarzystwo i przestał myśleć o chorobie. Kiedy nowi znajomi już się zaaklimatyzowali, zaraz zmontowali czwórkę do brydża. Grali, chodzili do kawiarni, a potem zapytali lekarza, czy mogą potańczyć. Gdy pozwolił, zaczęli chodzić na dancingi. Pan Maciej czuł, jak mu z każdym dniem przybywa energii. Przestał się bać śmierci. Rozłąka z żoną, która nocami nasłuchiwała, czy oddycha, korzystnie wpłynęła na poprawę jego samopoczucia.

Pewnego razu zabalowali w lokalu trochę dłużej i nie zdążyli przed 22.00 Następnego dnia musieli się gęsto tłumaczyć przed dyrektorem. Po powrocie do domu pana Macieja przyszedł list od znajomej z turnusu i odtąd mężczyzna nie pojedzie już sam do sanatorium. Teraz złożyli wniosek z żoną.

Baza po liftingu

- Czasem zdarza się tak, że do wniosku, który wypisuje lekarz, pacjenci dołączają prośby, aby ich wysłać w konkretnym terminie z mężem, żoną, koleżanką - mówi Grażyna Kowcun, z-ca dyrektora NFZ w Opolu.

Nie zawsze jesteśmy w stanie spełnić takie prośby, podobnie jak te związane z terminem pobytu i miejscem leczenia. Jeśli są wskazania do leczenia nad morzem, ludzie piszą, by mogli tam pojechać latem. Prośby dotyczą często konkretnych miejscowości, a nawet sanatoriów. Bo warunki leczenia mocno różnią się od siebie.

Sanatoryjna baza należała do różnych gospodarzy - obiekty lecznicze były własnością m.in. zamożnych przedsiębiorstw, Ministerstwa Zdrowia, Funduszu Wczasów Pracowniczych, Państwowego Przedsiębiorstwa Uzdrowiskowego. Jedne były remontowane, funkcjonalne i elegancko urządzone, a w innych czas się zatrzymał na latach siedemdziesiątych. Nic dziwnego, że przyszli kuracjusze chcą otrzymać skierowania do tych lepszych.

- W ostatnim czasie standard usług sanatoryjnych się wyrównuje - zapewnia Grażyna Kowcun, z-ca dyrektora opolskiego oddziału NFZ. Budynki zostały własnością spółek, przeszły w ręce prywatne, zbudowano nowe. Jeśli ich właściciele ubiegają się o kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia, muszą podnosić standard usług, bo konkurencja jest duża.

Dzięki temu jednak wiele się w obiektach sanatoryjnych zmieniło. I teraz np. w Żegiestowie, w nie remontowanym od wojny sanatorium "Wiktor", po przeprowadzeniu gruntownej renowacji, teraz powiało luksusem.

Radykalnie zmieniły się warunki w starych obiektach w Dusznikach, Polanicy czy Kudowie. Właściciele bazy leczniczej, nawet jeśli podpiszą trwający trzy lata kontrakt z NFZ, nie spoczywają na laurach. Przez ten czas przeznaczają część zysków na dalsze podnoszenie komfortu swoich usług, bo to samo przecież robi konkurencja.

Nawet po skargach pensjonariuszy widać postęp. Kiedyś dotyczyły braku ciepłej wody czy niesprawnych urządzeń. Teraz ludzie narzekają, że potrawy były nie dość albo zbyt słone, a w święta w jadalni personel nie zsunął stołów w podkowę.

Kolejki nie znikną

Jedno tylko się nie zmienia: nadal po otrzymaniu skierowania od lekarza pierwszego kontaktu i akceptacji przez lekarza NFZ trzeba swoje odstać w długiej kolejce.

- W ubiegłym roku do sanatoriów wyjechało 8,5 tys. osób - informuje Grażyna Kowcun, a wniosków wpłynęło ponad 10,5 tys. Na rok bieżący w budżecie opolskiego oddziału NFZ na refundację leczenia sanatoryjnego przeznaczono taką samą kwotę (ok. 12,5 mln zł). Można przypuszczać, że chętnych będzie znacznie więcej niż miejsc, ponieważ każdego dnia wpływa do nas ok. 100 wniosków. Sytuacji nie zmienia wiele rezygnacji z leczenia podczas ostatnich mrozów. Ludzie podawali różne powody: opieka nad kotem, awaria pieca c.o. czy po prostu zbyt przed podróżą w zimie.

Od roku NFZ obowiązuje przepis, że pacjent może skorzystać z leczenia sanatoryjnego raz na 18 miesięcy. Przy tej samej puli pieniędzy na refundacje trochę rozładuje to tłok. Nie będzie to miało jednak wpływu na skrócenie czasu oczekiwania w kolejce, której średni czas wynosi ok. 16 miesięcy.
Można podnieść komfort leczenia, dopłacając do refundacji z własnej kieszeni.

- W ramach kontraktu z NFZ pacjent może liczyć na zakwaterowanie, wyżywienie (częściowe), opiekę medyczną i trzy zabiegi - informuje Grażyna Kowcun. Każdy kuracjusz kosztuje NFZ ok. 1,4-1,5 tys. zł. Jeśli jednak chce on podnieść komfort pobytu i np. zamówić sobie 1-osobowy pokój z łazienką, musi w sezonie za każdą dobę dopłacić 33 zł. Ponieważ turnus trwa 21 dni, dopłata wynosi ok. 700 zł.

Szybciej (i taniej) można otrzymać pobyt w sanatorium, składając wniosek w ZUS-ie. Osoby, które wyjeżdżają do sanatorium za pośrednictwem tej instytucji, nie dopłacają do wyżywienia ani zakwaterowania, a ZUS refunduje im koszty przejazdu do uzdrowiska najtańszym środkiem lokomocji - informuje Katarzyna Sobków, kierownik działu organizacji.

Mogą też liczyć na szybkie załatwienie uzdrowiskowego leczenia, bo od złożenia wniosku czas oczekiwania wynosi kilka tygodni. Pracownik, który wyjeżdża do uzdrowiska, otrzymuje zwolnienie lekarskie i ma chorobowe. Nie musi zatem przeznaczać na wyjazd własnego urlopu. Tego typu terapia jest jednak możliwa wyłącznie na zakończenie procesu leczenia. Skierowanie do sanatorium wystawiane bywa w sytuacji, kiedy lekarz orzecznik ZUS uzna, że po nim pacjent może powrócić do pracy.

Z wyjazdów do uzdrowisk refundowanych przez ZUS nie mogą korzystać emeryci. Chyba że dorabiają do emerytury, a ich pracodawca opłaca składki.

Dyscyplina w sanatorium

Przez całe lata osobom wyjeżdżającym do uzdrowisk często przypinano łatkę poszukiwaczy przygód. I nie było to bezzasadne.

Sanatoria, zwłaszcza te należące do zamożnych przedsiębiorstw, były powszechnie dostępne dla pracowników (choć oczywiście nie wszystkich). Zakładowi lekarze wypisywali skierowania bez specjalnych oporów, bo przecież obiekt funkcjonowałby nawet wtedy, gdyby większość pokoi była pusta.

- Regulamin w sanatorium wprawdzie obowiązywał, ale ci, którzy przyjeżdżali przede wszystkim po to, by się rozerwać, wcale się nim nie przejmowali - wspomina były kierownik sanatorium w Ustroniu. Często mieszkańcy dwójkowych pokoi męskich i żeńskich zamieniali się łóżkami tak, by w kilku pokojach mieszkały koedukacyjne pary.

Większość kuracjuszy nie chodziła na zabiegi. Portier co prawda zamykał obiekt na klucz po 22, ale otwierał drzwi spóźnialskim po pierwszym dzwonku, bo dostawał za to napiwek. Czasem gdy w którymś pokoju towarzystwo tęgo popiło i przeszkadzało spać sąsiadom, kierownik przepraszał poszkodowanych, a w formie rekompensaty dodawał kilka darmowych kąpieli i było po sprawie.
Dziś wiele się w tym względzie zmieniło.

- Do naszego sanatorium przyjeżdżają przede wszystkim kuracjusze skierowani przez ZUS - mówi Tadeusz Pastuszczak, z-ca kierownika sanatorium "Trojan" w Lądku Zdroju. Ponieważ takie leczenie odbywa się w ramach zwolnienia lekarskiego, a otrzymanie skierowania jest uzasadnione poważną chorobą, nasi pacjenci przestrzegają regulaminu.

To kilkanaście punktów, które w całości dotyczą zakazów. Nie wolno pić alkoholu, palić (nawet na balkonie), zakłócać nie tylko nocnej ciszy. Ludzie zasad przestrzegają, bo kara jest surowa - zwrot kosztów pobytu, kontakt z lekarzem orzecznikiem ZUS, a nawet pożegnanie z rentą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska