KONCERTOWY UPADEK

Fot. Witold Chojnacki
Violetta L. wydawała się nie do ruszenia. I była, dopóki miastem rządziła ekipa Leszka Pogana.
Violetta L. wydawała się nie do ruszenia. I była, dopóki miastem rządziła ekipa Leszka Pogana. Fot. Witold Chojnacki
Dziesiątki sfałszowanych faktur, remont prywatnego domu na koszt firmy, fikcyjne zatrudnianie członków rodziny, prowadzenie niedozwolonej działalności konkurencyjnej i podejrzane interesy z opolską firmą ubezpieczeniową - to ustalenia dziennikarskiego śledztwa "NTO" w sprawie byłej szefowej Estrady Opolskiej.

Firma o 45-letniej tradycji, organizatorka legendarnych festiwali polskiej piosenki w Opolu, tonie w długach i pewnie nie dotrwa najbliższego festiwalu. Jej majątek zajął Urząd Kontroli Skarbowej, ale to nie wystarczy na pokrycie wszystkich długów - dopłacą podatnicy.
Opolska prokuratura zarzuca dziś byłej dyrektor Estrady Opolskiej próbę wyłudzenia podatku VAT na kwotę 169 tysięcy złotych. Ustaliliśmy, że sprawa VAT-u to ledwie epizod wobec innych patologii, które miały miejsce w Estradzie za panowania Violetty L.

Pani dyrektor remontuje
Pracownicy Estrady Opolskiej, do których dotarliśmy, nie godzą się na podawanie ich nazwisk w gazecie, nie mają jednak nic przeciwko nagrywaniu rozmów. Pod nazwiskiem w tym tekście wystąpi jedynie Emilia Upirów, która objęła na krótko szefostwo Estrady po zatrzymaniu Violetty L.
- Kiedy wgryzłam się w papiery Estrady, włosy stanęły mi dęba - mówi. - Takiego festiwalu prywaty i niekompetencji nigdy wcześniej nie widziałam.
Pracownicy Violetty L. twierdzą, że przestępcza działalność byłej dyrektorki zaczęła się w momencie, kiedy odkryła ona, że wiele swoich prywatnych potrzeb może realizować za pomocą sfałszowanych faktur wystawianych na firmę, którą kierowała.
- Zaczęło się "niewinnie", jakaś kolacyjka z przyjaciółmi, wpisana potem jako "spotkanie biznesowe" i opłacona z kasy Estrady - mówi pracownica Ł. - Potem jakieś prywatne prezenty, opisywane jako upominki biznesowe. Pani Violi tak się spodobał ten sposób finansowania prywatnego życia, że brała na firmę nawet drobnicę - towary za 30-50 złotych.
Inna pracownica ze zdumieniem odkryła w dokumentacji spółki fakturę wypisaną na pokrycie kosztów imprezy, która w ogóle się nie odbyła.
- To było dwa tysiące złotych "na konsumpcję" - opowiada W. - Była ona opisana i podpisana tylko przez panią dyrektor, co już było złamaniem prawa. Chodziło o pokrycie kosztów rzekomej "konsumpcji dla załogi Estrady Opolskiej na podsumowaniu zakończenia okresu imprez plenerowych".
Nasi informatorzy opowiadają, że prawdziwe szaleństwo zakupów "na Estradę" rozpoczęło się wraz z nabyciem przez panią dyrektor domku pod Opolem i rozpoczęciem jego generalnego remontu.
Pracownica A.: - Wtedy na Estradę leciały faktury za drzwi, okna, olbrzymie ilości farb i wszystkiego, co tylko trzeba do remontu.
- Były kable, jakieś czujki ruchu i tym podobne specjalistyczne akcesoria - opowiada Ł. - Ale też materiały wykończeniowe: rolety, dywany, wykładziny, ramy do obrazów, tkaniny, jakieś dekory z wrocławskiej Ikei...
Ruszyliśmy tropem faktur wystawionych przez opolskich budowlańców za rzekome usługi dla Estrady Opolskiej w 2001 roku.
- Drzwi antywłamaniowe? - zastanawia się Marcin Niestrój, właściciel zakładu mechaniki precyzyjnej z ul. Rzecznej w Opolu. - Przypominam sobie, robiłem je i montowałem w domu pani dyrektor L. w Lędzinach pod Opolem. Nie interesowało mnie, na kogo leci faktura. Kazała robić u siebie, to robiłem.
Inny opolski budowlaniec też rozmawia otwarcie, ale prosi, by nie podawać jego nazwiska. Pan Piotr, właściciel zakładu malarskiego z Osin pod Opolem, wystawił Estradzie Opolskiej fakturę na 3734 złote.
- Wymalowałem za to wszystkie pokoje w prywatnym domu pani L. w Lędzinach - mówi. - To wyglądało na generalny remont. Nie zastanawiałem się nad adresatem faktury, tylko robiłem to, na czym się znam i za co mi ta kobieta zapłaciła.
Emilia Upirów: - W styczniu 2003 roku, kiedy przejmowałam Estradę po dyrektor L., przeprowadziliśmy wizję lokalną z udziałem policji. Uznałam, że biuro jest zapuszczone, od lat nie remontowane. Nie było oczywiście żadnych nowych okien czy drzwi, a farba na ścianach wyglądała tak, jakby pamiętała czasy Sipińskiej, Sośnickiej i dyrektora Bartkiewicza.
Pracownica A. dodaje: - Siedziba Estrady to trzy mocno zapuszczone pokoje biurowe plus dwa magazyny, jeden w budynku Estrady przy ulicy Kośnego, a drugi w firmie Energopol. Pani dyrektor, kiedy zrobiło się gorąco wokół faktur, kazała nam powtarzać, że farby poszły na magazyny. Problem w tym, że w magazynach ściany są białe, a farby, które kupowała na Estradę, żółte i niebieskie.

Grunt to rodzinka
Jedna z byłych pracownic Estrady opowiada o polityce kadrowej dyrektor L.
- Kiedy przyszłam do pracy, spojrzałam na listę płac - wspomina W. - Obok kobiet, które na co dzień, od rana do popołudnia widziałam w biurze, figurowało tam też trzech facetów. Problem w tym, że widziałam ich tylko na papierze. Dwóch z nich nie przychodziło do pracy w ogóle, a jeden bardzo sporadycznie. Wpadł, napił się kawy, wykonał kilka telefonów, wysikał się i ruszał dalej. Któregoś dnia zapytałam dziewczyny: o co chodzi? A one tłumaczą, że ten, który czasem wpada, to mąż dyrektorki, a ci, których w ogóle nie widać, to jej brat i dobry znajomy.
A.: - Ta trójka dżentelmenów nie przepracowała tygodnia, żeby przyszli rano do pracy i wyszli po południu. Na dodatek mąż pani dyrektor jeździł stale służbowym samochodem Estrady.
Nasi informatorzy twierdzą, że aby dotrzeć do jądra estradowego układu, trzeba poznać agencję Adavio, która nazwę wzięła od imion małżonków L.: Adam i Violetta. Adavio działało jako zespół muzyczny i agencja artystyczna.
- Jeśli jakakolwiek firma przychodziła do Estrady i zlecała wykonanie np. koncertu dla pracowników, to było niemal pewne, że pani dyrektor zleci robotę zespołowi męża - mówi była pracownica Estrady. - Była dyrektor miała nawet przećwiczony wariant, gdyby jakaś firma nie chciała zespołu Adavio, bo np. grało już u nich wcześniej i się nie spodobało. Wtedy nasz klient dostawał zespół "Estrada Band", albo "Zespół Estrady Opolskiej". Ale Estrada i tak płaciła za koncert Adavio, bo tylko kilku muzyków było podmienionych.
Nieoficjalnie wiemy, że w Estradzie Opolskiej dochodziło także do podwójnego opłacania Adavio. Mówi o tym informator K.:
- Estrada płaciła Adavio za imprezę, np. od dwóch do trzech tysięcy złotych, ale oprócz tego szły z Estrady osobne umowy dla wszystkich członków zespołu, po około tysiąc złotych na muzyka. W ten sposób ukrywano podwójne finansowanie tej samej imprezy. Dochodziło do takich absurdów, że zespół męża pani dyrektor, który był wprawdzie sprawny, ale grał weselne "um pa pa", kosztował tyle, ile uznane polskie gwiazdy, np. Marcin Rozynek. Takich koncertów bywało i po dwa w miesiącu, więc łatwo policzyć, ile rodzina pani dyrektor wyciągała z Estrady, licząc faktury na Adavio, "na dom" i "na życie", a także pieniądze wynikające z umowy o pracę dla trzech członków rodziny.
Pracownica J.: - W pewnym momencie główne wydatki, z tytułu organizacji imprez przez całą Estradę, stanowiła obsługa zespołu muzycznego męża pani dyrektor.
J.: - Mąż, jako etatowy pracownik Estrady, nie mógł prowadzić działalności konkurencyjnej wobec niej, ale notorycznie to robił w ramach Adavio. W praktyce wszystkim kierowała pani dyrektor, bo pracownicy firmy wiedzieli, że to ona jest mózgiem rodzinnego interesu, nawet comiesięczną wypłatę męża i brata pobierała osobiście.
Emlia Upirów: - Nie zdawałam sobie sprawy, że Estrada mogła długie lata funkcjonować w tak bezczelnym układzie kumotersko-rodzinnym, przy pełnej aprobacie ratusza, przy tych wszystkich kontrolach merytorycznych, które się w spółce odbywały i niczego niepokojącego nie wykrywały.
Pracownica A.: - Cały zespół harował na rodzinę L. okrągły rok, a tylko dyrektorka inkasowała od prezydenta Leszka Pogana nagrody po 5 tysięcy. A szeregowi pracownicy na przestrzeni pięciu lat dostali może dwa czy trzy razy niską premię.

"Heros" się promuje
Ostatnim, wielkim przełomem w działalności byłej dyrektor Estrady Opolskiej było jej wejście w układ z firmą ubezpieczeniową "Heros" z Opola. Nikt nie zna szczegółów porozumienia z "Herosem", wiadomo tylko, że w pewnym momencie z tej firmy zaczęły płynąć szerokim strumieniem pieniądze dla Adavio, czyli rodzinnej spółki dyrektor L.
- Jeśli w Opolu odbywała się jakaś publiczna impreza plenerowa, choćby odsłonięcie tablicy, to Adavio wystawiało "Herosowi" fakturę na promocję podczas odsłonięcia tej tablicy - mówi pracownica A. - Na początku szły regularnie faktury na 2,5 tysiąca, a potem już na 5 tysięcy.
Inna pracownica mówi:
- Według mojej oceny, a zeznałam to kilka dni temu na policji, część faktur, które płacił "Heros" agencji Adavio, opiewało na fikcyjne imprezy. Pamiętam np., że z okazji jubileuszu Radia Opole odbyła się wielka promocja "Herosa", współorganizowana rzekomo przy pośrednictwie Adavio. To samo Adavio miało kolportować bilety na festiwal opolski, choć wszyscy wiedzieli, że nie kolportowało. Tylko w jednym miesiącu z "Herosa" do firmy rodziny pani dyrektor Estrady wypłynęło 25 tys. złotych.
- Jeżeli "Heros" naprawdę się promował na jakiejś imprezie Estrady Opolskiej, to pieniądze za to powinny wpłynąć do Estrady, a nie do rodzinnej firmy pani dyrektor - mówi pracownik Ł. - A u nas bywało normą, że za imprezy organizowane przez Estradę "Heros" płacił Adavio. Estrada, kiedy robiła dużą imprezę, rozsyłała oferty do firm, w tym również do "Herosa". Oni nawet nam nie odpowiadali, a potem się okazało, że zapłacili Adavio.
Pracownicy początkowo starali się nie wnikać w tajniki układu rodzinnej firmy pani dyrektor z "Herosem". Mówią, że ze strachu, bo firmą "Heros" kierowała wpływowa już wówczas Stanisława Chudzikiewicz.
Informator B.: - Wszyscy wiedzieli, że była blisko związana z poseł Aleksandrą Jakubowską. Asystent pani poseł Czesław Berkowski był zresztą jednym z czołowych agentów ubezpieczeniowych "Herosa". Ta ubezpieczalnia brała ciężkie pieniądze, np. z Elektrowni Opole, to już była "wyższa szkoła jazdy".
"Heros" wsławił się w Opolu m.in. tym, że wpłacił do urzędu marszałkowskiego okrągłą sumę 50 tysięcy złotych, a po tym fakcie córka pani dyrektor ubezpieczalni wygrała konkurs na szefa biura województwa opolskiego w Brukseli.
Stanisława Chudzikiewicz w lutym 2003 roku w niejasnych okolicznościach odeszła z "Herosa".
- Zwróciła się do nas z informacją, że jej stan zdrowia uległ takiemu pogorszeniu, że nie jest w stanie sprawnie dalej funkcjonować - powiedział nam wówczas Jarosław Szwajgier, wiceprezes "Herosa".
Jednak kilka miesięcy później Stanisława Chudzikiewicz była już na tyle zdrowa, by objąć funkcję dyrektora opolskiego oddziału PZU SA, największego ubezpieczyciela w kraju.
- Przyjacielskie relacje pani dyrektor Chudzikiewicz z poseł Jakubowską są w branży tajemnicą poliszynela - mówi jedna z pracownic Estrady Opolskiej. - Pamiętam, jak było organizowane spotkanie stowarzyszenia na rzecz profilaktyki raka piersi. Należały tam m.in. panie: Żyłowa, Sypieniowa, Poganowa, urzędniczki z ratusza, prezeski opolskich firm. Panie wpadły na pomysł, by zaprosić na spotkanie poseł Jakubowską i Stasia Chudzikiewicz załatwiła to jednym telefonem.
Emilia Upirów: - O wątku "Herosa" w sprawie Estrady słyszałam od pracownic. Temat wywoływał wypieki na twarzy, bo dotyczył ważnych osób.
Pracownica A.: - Pieniądze z "Herosa" wypływały do Adavio, jednak interesy pomiędzy tymi podmiotami były ubijane w biurze Estrady Opolskiej, u pani dyrektor w gabinecie. Pracownik "Herosa" podległy pani Chudzikiewicz przychodził do gabinetu dyrektor L. i zawsze przy tej okazji drzwi się za nimi zamykały.
Ówczesna dyrektor firmy ubezpieczeniowej Stanisława Chudzikiewicz odmówiła komentarzy dla "NTO".
- Nie będę o tym z wami rozmawiać - ucięła dwa razy, kiedy zadawaliśmy jej konkretne pytania dotyczące faktur od Adavio i jej relacji z dyrektor Violettą L.
Pracownica Estrady Opolskiej:
- Ruszyło mnie, kiedy zobaczyłam na zdjęciu w "NTO" panią dyrektor Chudzikiewicz, jak przekazuje na placu Wolności w Opolu panu komendantowi Dariuszowi Bielowi kluczyki dwóch oplów astra, podarowanych przez jej firmę opolskiej policji. Nie chodzi o sam fakt podarunku, bo PZU współpracuje w kraju z policją, tylko o osobę dającego. Zastanawiałam się, czy komendant już coś wtedy wiedział o sprawie "Herosa".

Jak damy z ratusza
Pracownice Estrady Opolskiej, przebywając całymi dniami ze sobą w niewielkim biurze, musiały wiedzieć o sobie wiele. Czasem temat wspólnych rozmów schodził na interesy Violetty L.
- Za którymś razem, kiedy spłynęła jakaś większa faktura za remont jej domu, poprosiłyśmy główną księgową, żeby porozmawiała z nią na ten temat, żeby ją ostrzegła, że napyta nam wszystkim biedy - mówi pracownica Ł. - Ale efektu żadnego nie było.
Pracownica A: - Trafiłam do Estrady, kiedy Violetta L., rządziła już w niej kilka lat. Od razu zaczęły mi się rzucać w oczy podejrzane zwyczaje i faktury. Pytałam dziewczyny, co jest grane, a one odpowiadały: "wiesz, bo tutaj tak już jest". Potem słyszałam od pani dyrektor, że ona poprzez swoje kontakty masę pieniędzy dla Estrady zarabia, więc jeśli nawet sobie coś z tego co miesiąc skubnie, to i tak ostatecznie Estrada zyskuje.
Pracownica B., która zna byłą panią dyrektor dłużej:
- Viola to była dobra, otwarta i uczynna kobieta. Wiele razy pomagała znajomym w różnych sprawach. Ona się zmieniła, kiedy zaczęła się obracać w kręgu ludzi władzy z ratusza. Widziała, ile oni wydają, widziała, jak mieszkają, oglądała ich zdjęcia z egzotycznych wczasów. Żony notabli z SLD, kiedy się spotykały, to potrafiły opowiadać o bucikach kupionych a to w Egipcie, a to w innym egzotycznym kraju. I Viola nie chciała od nich odstawać. Rozumiem jej przemianę od strony psychologicznej, choć mój dylemat brzmiał: za co kupić dzieciom książki do szkoły.
Emilia Upirów: - Nie zdążyłam poznać przymiotów charakteru pani Violetty L. Ale pamiętam, że kiedy obejmowałam stanowisko po niej, nazwała mnie publicznie alkoholiczką i degeneratką, poddała w wątpliwość charakter mojej pracy w Holandii. Zrobiła to, zupełnie mnie nie znając. Pamiętam też, jak na początku mojego urzędowania wpadła do biura zabrać mi biurko i fotel, które były rzekomo jej. Ugięłam się wtedy i zostałam w pustych czterech ścianach. Może dobrze zrobiłam, bo potem do zafundowania jej tych mebli przyznał się znany opolski polityk Norbert Lysek.

Gdzie jest komendant Biel?!
Kiedy władzę w opolskim ratuszu objął Ryszard Zembaczyński, Violetta L. zaczęła się liczyć ze zwolnieniem.
- Ale zupełnie się nie spodziewała wizyty policji w biurze - mówi pracownica J. - A dodatkowo miała pecha, że w momencie wejścia do jej gabinetu policjantów z wydziału przestępstw gospodarczych na biurku miała faktury wystawione już "do przodu" od Adavio dla "Herosa".
Pracownica B: - Wtedy jeszcze Leszek Pogan, jej niedawny szef, a prywatnie przyjaciel, był wojewodą. Może jej się wydawało, że to jakaś gwarancja jej bezpieczeństwa? Kiedy policjanci weszli do jej gabinetu, zawołała do jednego z nich: Krzyyyysiu! Funkcjonariusz zdębiał.
J. opowiada: - Policjanci okazali odznaki i zaczęli pakować dokumenty z jej biurka. Ona w tym czasie przyszła roztrzęsiona do pokoju obok. Kazała jednej z pracownic dzwonić do znajomego opolskiego dziennikarza, aby on się skontaktował natychmiast z prokuraturą i rozeznał, kto będzie "robił jej sprawę".
A.: - Policjanci oczyścili gabinet z dokumentów, ale nie zabrali ze sobą samej pani dyrektor. Ona zaczęła nam szybko mówić, co mamy zeznawać, m.in. to, że jej brat jest zatrudniony w magazynie, że farby szły na magazyn itp. W biurze zrobiła się fatalna atmosfera.
A.: - Padały hasła pod naszym adresem ze strony pani dyrektor i jej męża, że nas powystrzelają, że musimy się o siebie bać, bo pan Chudzikiewicz, wysoki oficer w opolskiej policji, a prywatnie mąż byłej dyrektor "Herosa", "już pilnuje śledztwa". Nawet jeśli pani L. blefowała, to skąd miałyśmy o tym wiedzieć? Dlatego fakt tych pogróżek zgłosiłyśmy na policji.
Młodszy inspektor Jan Chudzikiewicz, naczelnik wydziału postępowań administracyjnych Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu, oświadczył:
- Nigdy pani L. nie zwracała się do mnie w sprawie prowadzonego postępowania. Ani ja nie widzę jakichkolwiek możliwości i potrzeby interesowania się postępowaniami karnymi dotyczącymi innych osób. Tak też jest w tej sprawie.
Drugim opolskim policjantem, którym dyrektor Violetta L. miała straszyć pracowników, jest sam Dariusz Biel, komendant wojewódzki policji w Opolu.
- Pani dyrektor mówiła, żebyśmy jej dokładnie relacjonowali, co zeznajemy na policji, bo zadzwoni "do Darka Biela" i tak się dowie - opowiada pracownica Ł. - Wcześniej, kiedy w biurze byli policjanci, próbowała się dodzwonić do komendanta, powtarzała "gdzie jest Biel?!". To wszystko robiło atmosferę. Jedna z nas nawet zapamiętała, że pan komendant był u dyrektorki z kwiatami przy okazji jakichś jej imienin czy urodzin, druga to sobie połączyła i zaczęłyśmy się bać. Może to było idiotyczne, ale taka wtedy panowała w firmie atmosfera.
Dariusz Biel, komendant wojewódzki policji w Opolu, zaprzecza, jakoby kiedykolwiek Violetta L. prosiła go o wywarcie wpływu na prowadzone śledztwo.
- Znałem panią byłą dyrektor L. tak jak szereg innych osób w tym mieście pełniących rożne funkcje - mówi komendant Biel. - Znam ją choćby z racji współpracy wynikającej z zabezpieczenia przez policję różnych imprez organizowanych przez Estradę. Nie było takich sytuacji, by pani L. kontaktowała się ze mną w sprawie prowadzonego postępowania, jak i też ja sam nie udzielałem jej informacji w tej sprawie.
Pracownica A.: - Po każdym przesłuchaniu na policji odbywało się drugie przesłuchanie u pani dyrektor w biurze Estrady. To było nie do zniesienia. Byłam wtedy i jestem do dziś kłębkiem nerwów. Na komórkę dostawałam obelżywe SMS-y pod adresem mojej rodziny. A przez internet e-maile: "ty judaszu"...
Skontaktowaliśmy się z byłą dyrektor Violettą L. Najpierw stwierdziła, że zawiodła się na dziennikarzach, bo piszą teksty o jej byłej firmie, nie kontaktując się z nią. Violetta L., choć niechętnie, zgodziła się spotkać z reporterem "NTO" w ostatni wtorek. Otrzymała numer służbowego telefonu komórkowego, gdyby coś jej wypadło. Nie przyszła na spotkanie, nie oddzwoniła, pomimo tego, że próbowaliśmy się jeszcze z nią kontaktować pod jej domowym numerem.

Z dołka na sylwestra
Violetta L. została zatrzymana przez opolską policję tu przed sylwestrem 2002.
- Ona organizowała sylwestra na opolskim rynku, dlatego w biurze i w ratuszu zapanowała lekka panika - mówi jedna z pracownic. - Wykonałyśmy szybko telefon do wiceprezydenta Karbowiaka, by wyznaczył jej zastępczynię. Byłyśmy przekonane, że pani dyrektor zostanie aresztowana, choć tak po ludzku nikt jej tego nie życzył, choćby ze względu na rodzinę.
Prokuratura chciała aresztowania
Violetty L. Jednak sąd dwa razy odrzucił wniosek prokuratorów o areszt.
- Violetta L. powinna zostać aresztowana ze względu na niebezpieczeństwo mataczenia - mówił wtedy Roman Wawrzynek, rzecznik prokuratury. - Tym bardziej, że były próby wywierania presji na przełuchiwanych pracownikach Estrady.
A.: - W Sylwestra po południu, pani dyrektor przyszła do firmy, jak gdyby nigdy nic, i zaczęła wydawać polecenia sprzeczne z tym, co mówił prezydent. Nie wiedziałyśmy, kogo słuchać.
Ł.: - Przed północą pani dyrektor pojawiła się w pięknej sukni i pełnym makijażu na opolskim rynku. Witała się ze znajomymi, ludzie nie wiedzieli, jak się zachowywać. Weszła na estradę, wokół tysiące wiwatujących opolan.
Była podwładna dyrektor L.: - Wybiła północ, ludzie na rynku zaczęli padać sobie w ramiona, strzelały szampany. Viola podeszła do mnie, ucałowała mnie i powiedziała: wybaczam tobie wszystko.

PS. Inicjały na prośbę informatorów zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska