Krzysztof Skiba: Walczyłem o Conchitę Wurst

Redakcja
Czasy się zmieniają, my obserwujemy rzeczywistość i wciąż mamy o czym pisać, bo życie jest jednym wielkim kabaretem.
Czasy się zmieniają, my obserwujemy rzeczywistość i wciąż mamy o czym pisać, bo życie jest jednym wielkim kabaretem.
Rozmowa z Krzysztofem Skibą, satyrykiem, liderem grupy Big Cyc.

- Mówią o tobie "człowiek 25-lecia", wasz zespół nazywają "zespołem 25-lecia", zostałeś odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności. Właściwie to rozmawiam z pomnikiem.
- Gdy odbierałem Krzyż Wolności, trochę się poczułem - jak mówisz - pomnikowo. Ale już przeszło. Mam przecież spore poczucie humoru i dystans do siebie. Owa historyczna tytulatura nie przeszkadza mi w prowadzeniu zespołu rockowego. Krzyż ma dla mnie szczególne znaczenie, nie tylko honorowe. Przyjąłem go od prezydenta, żeby zrobić przyjemność mamie, która w czasach PRL-u musiała trochę wycierpieć z uwagi na moją wywrotową działalność.

- Piszą też prace magisterskie na twój temat...

- Cóż, działałem w Pomarańczowej Alternatywie, która była zarówno ruchem politycznym, jak i artystycznym, jednym z ważniejszych w historii powojennej Polski, więc jakoś tak się złożyło, że moje nazwisko pojawia się w pracach magisterskich. A że udzieliłem też ostatnio wywiadu w cyklu "Człowiek 25-lecia" dla jednej z ogólnokrajowych gazet, to cóż - w życiu udzielam wiele wywiadów, dla różnych gazet, np. dla "Wędkarza" czy nawet dla gazet bankowych, ale czy to znaczy, że jestem mistrzem wędkarstwa lub superbankierem?

- Ładnych parę lat temu nagraliście kawałek i płytę: "Zmień z nami płeć", tytuł nabrał większego znaczenia, szczególnie po Eurowizji, nie sądzisz?

- Udało się nam przewidzieć wiele zjawisk, łącznie z pojawieniem się Conchity Wurst. To już nie pierwszy raz, kiedy piosenkami ośmieszaliśmy pewne zjawiska, zachowania społeczne lub polityczne. Takimi były też piosenki o moherowych beretach, o handlu w Berlinie Zachodnim, niedawno o "słoikach" zdobywających stolicę... Cóż, czasy się zmieniają, a my obserwujemy rzeczywistość i wciąż mamy o czym pisać, bo życie jest jednym wielkim kabaretem.

- No dobrze, tylko czy w czasach Pomarańczowej Alternatywy o taką właśnie wolność walczyłeś? O to, by Eurowizję wygrywano za to, że jest się "kobietą z brodą"?

- Walczyłem o wolność wyrażania siebie, w tym sensie walczyłem również o Conchitę Wurst. Oburzamy się, że facet ubiera się, czesze i maluje jak kobieta, na dodatek nosi brodę. Za to w latach 80. z podobnym oburzeniem reagowano na punktów, ich irokezy, ćwieki, glany... Za noszenie irokeza wylatywało się ze szkoły. Państwo totalitarne nie tylko zajmowało się poglądami ludzi, ale i ich fryzurami. Conchita Wurst przecież nie była pierwszą drug queen Eurowizji, ale pierwszą, która zapuściła brodę - co okazało się świetnym i skutecznym chwytem marketigowym. Podobnie działali: Madonna, Lady Gaga czy Michał Wiśniewski. Genialni w sztuce prowokacji strojem, ruchami, stylem bycia. Teraz doszliśmy do ściany i czerwone włosy nie wystarczają. Podobnie jak przebranie się za kobietę. Trzeba jeszcze zapuścić brodę. Zresztą ponad dwa tysiące temu w teatrze greckim faceci grali role kobiet. Więc Conchita nie jest niczym nadzwyczajnym! Nie widzę też nic złego w tym, że w Eurowizji decydowały nie tylko głosy SMS-we, ale także jurorzy...

- Mimo że za sprawą takiego głosowania Cleo straciła wysoką pozycję, na jaką wywindowały ją SMS-y?

- Zawsze przegrani szukają winy w regulaminie konkursu. Ale tak na chłodno - głosowanie SMS-owe jest właściwe dla programów telewizyjnych typu talent show. I to wystarczy.

- Na Eurowizji, ale przede wszystkim w polskim show-biznesie Cleo i Donatan trochę jednak mieszają. Ledwo "opatrzyły" się nam piersi modelek na teledysku "Słowiańska krew", a już mamy nową ofertę, tym razem tancerki na teledysku "Slavica" potrząsają tyłkami. I znów oburzenie.

- Nie widzę w tym, co robią Cleo z Donatanem, ani elementów porno, ani wielkiego obciachu. Przede wszystkim dziewczyny ładnie wyglądają. Cleo i Donatan nie robią nic innego, jak promują polski folklor na miarę współczesnych czasów. Trzeba to docenić, bo w Polsce gardzi się w folklorem, dziewczyny ze wsi ubierają się jak dziewczyny z miasta...

- Albo z miejskich klubów nocnych...

- Generalnie opieramy się na zachodnich wzorach, bo to się wydaje nowoczesne. Ale jak czytam, że na Eurowizji pojawiły się półnagie dziewczyny, że występ szerzył seksizm i tak dalej, to pękam ze śmiechu, bo to nieprawda, a piszący te słowa nie widział chyba półnagiej dziewczyny, albo przynajmniej Dody na występie.
- Pozostańmy w temacie "euro" i weźmy teraz na tapetę eurowybory. Przed wyborami pojawił się wasz teledysk "Gender Song", a w teledysku twarze znanych polityków, bynajmniej nie w kontekście pozytywnym...- "Gender Song" można zobaczyć na YouTube, to rodzaj muzycznej obrony - koniecznej przed głupotą, kłamstwem i obłudą klasy politycznej. To reakcja na cały ten polityczny magiel. Oto nagle kandydaci na europosłów tuż przed wyborami, choć sami są często bohaterami afer, w tym obyczajowych, biorą się za przeglądanie regulaminów Eurowizji i pieją z oburzenia nad występem Cleo czy Conchity. W teledysku widać polityków z różnych stron: z PO, z Twojego Ruchu, z SLD... Długo dyskutowaliśmy w zespole na ten temat, kandydatów było więcej, ale daliśmy tych, którzy najbardziej szkodzą. Kawałek nie jest o tym, by obrazić się na eurowybory, ale by obrazić się wreszcie na złych polityków. Bo obrażając się na wybory, obrażamy się na własny kraj, a od tego, kogo wybierzemy także do parlamentu UE, zależy wiele w naszym życiu. Warto też nie wstydzić się za tych, którzy reprezentują nas w europarlamencie.

- A po wyborach co powiesz?- Niestety, grupie cwaniaczków udało się wykonać skok na kasę.

- Czy "Gender Song" jest gdzieś w ogóle grany w radiu, lub pokazywany w jakiejś telewizyjnej stacji muzycznej?- Nie, ta piosenka z uwagi na swój ładunek nie ma szans na prezentację w żadnej telewizji, ale oczywiście zaproponowaliśmy trzem telewizjom emisję clipu. Podobnie - stacjom radiowym. Bez skutku.

- Może jest zbyt wulgarna?- Przypomnij sobie wielki przebój Princa "Sexy Mother Fucker", jaki tam był tekst, ba - sam tytuł?

- Rozumiem. Pytacie więc w takim razie radiowych decydentów od play-list czemu nie grają "Gender Song"?- Nie pytamy. Po co. Przecież to oczywiste. W wolnej Polsce z rzekomo wolnymi mediami muzykom, jeśli mają jakąś kontrowersyjną piosenkę, pozostaje wiesz co?

- Internet?

- Na szczęście jest internet i wszystko można wysłuchać oraz obejrzeć w sieci. Nie skarżę się, że w mediach nie ma "Gender Song". Zresztą to nie jest pierwszy przypadek. "Moherowe berety" też nie miały szans zaistnieć w radiu czy telewizji za czasów rządów PiS. Kawałek puszczono tylko w TVN jako ciekawostkę, że taka piosenka jest, jako wydarzenie polityczne, a nie muzyczne. Zespół Piersi i wiele innych zespołów miało podobne doświadczenia.

- Skoro mowa o Piersiach, teraz już bez Pawła Kukiza - to co sądzisz o zaangażowaniu Pawła w politykę - w ruch na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych?

- Paweł to był mój kumpel, przyjaciel. Nie chcę się wypowiadać.

- Dlaczego? Drażni cię jego zaangażowanie? Przecież sam jesteś bardzo zaangażowany, przed ostatnimi wyborami reklamowałeś Jarka Wałęsę.

- Pawła poglądy są jego poglądami i tyle. Ja mam własne i nie wstydzę się ich. Niech każdy robi swoje.

- Czemu wziąłeś udział w kampanii wyborczej Jarka Wałęsy? Czy to była forma rekompensaty za piosenkę "Nie wierzcie elektrykom" o jego tacie?

- (śmiech) "Nie wierzcie elektrykom" była napisana w czasach, gdy Lech Wałęsa był prezydentem, naśmiewałem się z tego, co mówił, a czego prezydentowi nie wypada mówić. Przypomnę, że on bardziej dzielił Polaków, wymachiwał siekierą, zamiast być czymś na kształt stabilizatora. Był prezydentem, nazwijmy to delikatnie, bardzo frywolnym. Natomiast dzisiaj, z Jarkiem, mamy sytuację odwrotną. Jarek to człowiek, który skończył studia w Ameryce, jest wykształconym człowiekiem. Ja kogoś takiego w europarlamencie bym się nie wstydził i dlatego przyjąłem propozycje jego sztabu wyborczego. Na koniec klipu wyborczego pytałem "Był jeszcze jakiś Wałęsa?". To pytanie z kolei zostało uznane przez wielu zwolenników Lecha Wałęsy za obraźliwe. Niepotrzebnie, bo wiadomo przecież, że Lechu jest jak coca-cola, to nasza rozpoznawalna na całym świecie marka i towar eksportowy. Tak się przecież buduje dowcip, na tym polega żart.

- Mam pytanie z serii prawda czy żart? Chciała cię "kupić" australijska milionerka?

- Tak, to prawda - w 1975 roku jako chłopczyk byłem z rodzicami w Australii, tato pływał na statkach - stąd tam się wzięliśmy. Statek był drobnicowcem, więc sporo czasu spędzaliśmy w Sydney i Melbourne, bo długo go rozładowywano. I rzeczywiście była taka sytuacja: gościła nas bardzo bogata para Polaków z pochodzenia, którzy porwali kiedyś kuter rybacki i tym sposobem uciekli z PRL-u. Ich losy potoczyły się tak, że osiedlili się w Australii, wygrali kupę pieniędzy w jakiejś lokalnej loterii. Niestety, nie mieli szczęścia jako rodzice, syn nie spełnił ich oczekiwań i uciekł z bandą harleyowców. Brakowało im kogoś w rodzaju wnuczka, a ja na tego wnuczka się idealnie nadawałem. Kusili mnie rajskim życiem w Australii. Miałem 11 lat i strasznie podobała mi się motorynka hondy, oczywiście w polskich warunkach nie do zdobycia. Chcieli mi tę motorynkę kupić, a rodziców przekonywali, abym został u nich pod pretekstem nauki języka angielskiego przez rok, może dłużej. Rodzice nie poszli na to.

- Ciekawe, kim byś teraz był, gdyby owa australijska milionerka kupiła cię od rodziców?

- Pewnie zupełnie inaczej potoczyłoby się moje życie, nie spotkałbym chłopaków z zespołu, nie byłbym w Big Cyc. Ominęłoby mnie wiele przygód, ale - kto wie - może z kolei przeżywałbym inne przygody. Może byłbym kumplem Mela Gibsona albo Kylie Minogue? Osobiście wolałbym Kylie...

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska