Krzysztof Skiba: Za mało dymiłem

Armadapixels/Rock Revolution
Zespół Big Cyc, Skiba pierwszy z lewej.
Zespół Big Cyc, Skiba pierwszy z lewej. Armadapixels/Rock Revolution
Rozmowa z Krzysztofem Skibą, showmanem i liderem zespołu Big Cyc.

- Co pan robił 13 grudnia 1981 roku?
- Miałem 17 lat i byłem zbuntowanym licealistą. Chodziłem do gdańskiej "Jedynki", która mieściła się 100 metrów od Stoczni Gdańskiej. Z okien wielu klas widać było teren stoczni. A wtedy, w grudniu - czołgi i zomowców, którzy stocznię otaczali. Wcześniej, w czasie strajków, często bywało tak, że zanim z centrum miasta doszedłem do szkoły, kilka razy mnie rewidowali. Milicja sprawdzała, czy zamiast piórnika nie niosę ulotek.

- A mógł pan. Kilka lat po stanie wojennym siedział pan właśnie za ulotki. Był wrogim elementem socjalistycznym.
- To na pewno o mnie. Zwinęli mnie na festiwalu w Jarocinie. Wyszedłem po trzech miesiącach. Należałem do tych chłopaków, którzy szybko się zaangażowali w podziemie. Podczas stanu wojennego drukowałem ulotki. Pamiętam, że używaliśmy do tego farby, która strasznie śmierdziała. A że wydawnictwa z tamtych czasów wcale nie powstawały w piwnicach czy pustych magazynach, tylko w normalnych blokach, to ten smród się niósł. Trzeba było ostro wietrzyć mieszkania.

- Co drukowaliście?
- Nudy - oświadczenia Solidarności, wezwania do manifestacji… Nie podobały się nam. Dlatego szybko zaczęliśmy robić swoje pisma. Związałem się z grupą anarchistów. Twierdziliśmy, że ZOMO trzeba zwalczać, tak jak komunistyczne władze, a nie z nimi rozmawiać.

- Wróćmy do 13 grudnia. Skąd się pan dowiedział, że jest stan wojenny?
- Z radia albo od kogoś ze znajomych. Zorganizowaliśmy wtedy w szkole dwudniowy przegląd kabaretów. Pierwszy dzień się odbył, trochę wieczorem posiedzieliśmy. W niedzielę rano ktoś, kto wstał wcześniej, przybiegł z wiadomością, że drugiego dnia przeglądu na pewno nie będzie. Bo czołgi, aresztowania, terror. Trzeba było jak najszybciej odprawić kolegów z innych miast. Mieli 24 godziny na dotarcie do domu. Odprowadzaliśmy ich na pociąg i żegnaliśmy, jakby szli na front. Ale tak naprawdę to dopiero w poniedziałek zaczęło do wszystkich docierać, co się dzieje. W stoczni ruszył strajk, pod nią pojawiły się czołgi. A od wtorku, 16 grudnia, w rocznicę wydarzeń grudniowych, zaczęły się walki ZOMO…

- W stanie wojennym zginęło kilkadziesiąt osób, a dziś bywa, że mówi się o nim pobłażliwie: to wtedy, kiedy nie było Teleranka. To zdrowy odruch, łapiemy dystans?
- Nie dramatyzowałbym. W końcu 13 grudnia 1981 roku faktycznie Teleranka nie było. To pewien symbol. A że przywoływany z dystansem - a czemu nie? Przecież jeszcze wtedy, w czasach stanu wojennego, humor pozwalał z przymrużeniem oka patrzeć na to paskudne, co za oknem. Na gen. Jaruzelskiego mówiło się na przykład pogromca Teleranka. Dramatyczne jest natomiast to, że komunistycznej propagandzie przez te lata udało się wmówić ludziom, że stan wojenny był konieczny. Że to było panaceum na kłopoty. Przecież cofnął nas w rozwoju jakieś 10 lat. Rządy generała Jaruzelskiego to był czas absolutnego zastoju gospodarczego. Zachód się rozwijał, a my staliśmy w miejscu. Mieliśmy niewydolny finansowo system rządzony przez wojskowych. Władza regularnie wysyłała oficerów do zakładów pracy, wiele z nich zmilitaryzowano. Nawet telewizja była zmilitaryzowana. Na ekranie pojawili się goście z mundurach.

- Teraz wielu, nawet młodych, mówi: za komuny było lepiej, przynajmniej praca była.
- Ale ci, co tak mówią, nie pamiętają, że w tej pracy nic nie zarabiali. A nawet jeśli, to za zarobione pieniądze nic nie kupili. Sklepy świeciły pustkami. Smutne to, ale nie bierze się z niczego. Wiedzę młodych ludzi o PRL-u często kształtują wyłącznie komedie Stanisława Barei. Są przezabawne i niosą część wiedzy o tamtych czasach - ale tylko część. Jeśli ktoś patrzy na tamte lata tylko przez ich pryzmat, to faktycznie może stwierdzić, że to były dziwne czasy: trudne, ale przynajmniej wesołe. Śmiesznie oczywiście bywało - w końcu byliśmy najweselszym barakiem w obozie. Ale generalnie było okropnie. Szaro, bez perspektyw.

- Szara jest też nowa płyta Big Cyca "Zadzwońcie po milicję" wydana właśnie z okazji 30. rocznicy wybuchu stanu wojennego. Nagraliście na niej utwory offowych grup rockowych z czasów stanu wojennego, takie jak "ZOMO na Legnickiej" czy "Ruski keczup". Skąd pomysł na taki krążek?
- To są rzeczy wygrzebane z przepastnych szuflad, w których pochowaliśmy muzykę naszej młodości. Nagrania z prób i garażowych koncertów. Każdy z nas miał wtedy furę przegranych kaset. Sięgnęliśmy po kapele dziś zapomniane - Karcer, Cela nr 3, Miki Mousoleum czy Brzytwa Ojca. Nagraliśmy tę płytę, żeby oddać im hołd i pokazać, że muzyka tamtego czasu to nie tylko Jacek Kaczmarski i jego pieśni, Jan Krzysztof Kelus, którego słuchali KOR-owcy i spektakle grane w salkach przyparafialnych. To też fascynujący obieg rocka, dziś zapomniany.

- Pomiędzy piosenkami na płycie wmontowaliście nagrania rozmów milicji, zomowców. Skąd te materiały?
- To dźwięki z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej. Wmontowaliśmy je, bo chcieliśmy, żeby płyta była jak najbardziej autentyczna. By oddać klimat. Dźwięki z milicyjnego centrum dowodzenia nagrało na przykład podziemie.

- Postanowiliście z kolegami powspominać na całego…
- Ta płyta dla ludzi mojego pokolenia może być pretekstem do wspomnień, a dla młodych - okazją do poznania nieznanej rzeczywistości. Ma być czymś, co może wydarzenia sprzed 30 lat przypomnieć inaczej. Obawiam się, że nasza władza zrobi to co zawsze - będziemy wręczać medale, dyplomy, kwiaty. Będą dęte celebry, salony i pompatyczne słowa. Chcieliśmy zejść do poziomu przeciętnego zjadacza chleba.

- Na pewno przy okazji rocznicy znów wybuchną spory historyczne...
- … i znów przywołane będą badania, z których wynika, że połowa badanych uznaje wprowadzenie stanu wojennego za słuszne... To przerażające.

- Mówią, że takie opinie to wyraz tęsknoty…
- Za czym? Za ZOMO? Pustymi półkami w sklepach? Gazem na ulicach? To wynik głupoty i braku wiedzy.

- Co groziło muzykom, których utwory przypominacie?
- Granie punk rocka w PRL-u to generalnie nie była zabawa. Był postrzegany jako zagrożenie, które demoralizuje młodzież. Artyści, którzy go wykonywali, nie byli może tak represjonowani jak działacze podziemia, ale na przykład bywało, że wyrzucano ich ze szkoły. Już za sam wygląd - długie włosy czy kolczyk - można było być zlanym pałą. To były czasy, w których każdy, kto był inny, był groźny.

- A na ile ta muzyka była groźna dla systemu?
- Z tym też bym nie przesadzał. Młodzi oczywiście burzyli się przeciwko zastanej rzeczywistości, ale nie zawsze chcieli walczyć "o wolność waszą i naszą". Często mieli rzeczywistość głęboko w nosie, a na koncertach chcieli wykrzyczeć bunt przeciw rodzicom, szkole, światu w ogóle. Jak to nastolatki. Wielu miało głęboko i Solidarność, i władzę. Ale faktem jest, że koncerty były obstawiane, a uczestnicy Jarocina na przykład inwigilowani. Wszyscy mamy dzięki temu bogate papiery po SB.

- Wy obrywaliście za długie włosy, a dziś część młodzieży nie wie nawet, co to był stan wojenny. Wkurza to?
- Nie, mam pełną świadomość, że wydarzenia z 13 grudnia 1981 roku są dla niektórych młodych tak odległe, jak powstanie styczniowe. Że to pożółkła karta historii. Nie do końca to akceptuję, choćby dlatego ta płyta. Chcemy pokazać, czego my - pokolenie ojców - słuchaliśmy za młodu i przeciwko czemu się buntowaliśmy. W ten sposób też można pokazać historię.

- Brakuje panu czegoś z tamtych czasów? Oporników, koksowników, które teraz wracają do łask i jako gadżet lądują w miastach, kiedy ściska mróz?
- Absolutnie mi ich nie brakuje. Faktycznie teraz robią za ciekawostki i mają sentymentalny posmak, ale dobrze pamiętam, że były obrzydliwe i wiązały się z dramatycznymi wydarzeniami. Jedyne, czego mi brakuje, to moje 17 lat.

- A zdarzają się jeszcze czarno-białe sny - jak w piosence "Nasz PRL", którą kilka lat temu nagraliście?
- Bywa. Nie budzę się w środku nocy zlany potem, ale czasem śni mi się jakaś sytuacja z tamtego czasu. Nachodzi mnie wtedy refleksja, że za mało dymiłem. Mógłbym się bardziej dać władzy we znaki… (śmiech).

- Kiedy dziś widzi pan obrazki z sejmu, to zastanawia się: o taką Polskę walczyliśmy? Czy szlag trafia, bo nie tak to miało być?
- Nie wszystko jest tak, jak sobie wymarzyliśmy. Zresztą - każdy, kto mówi, że wtedy wierzył w wolną Polskę, moim zdaniem kłamie. Byliśmy przekonani, że do końca życia będziemy w komunie, że zawsze będzie Związek Radziecki i Leonid Breżniew. Co najwyżej mieliśmy nadzieję na większy luz, mniej cenzury, lepiej zaopatrzone sklepy.

- Mnie, komuś, kto w stanie wojennym ledwie zaczął chodzić, takie myślenie nie mieści się w głowie. Jak to nie marzyliście o wolnej Polsce?!
- To pomyśl tak: Związek Radziecki trwał 70 lat, my w komunie byliśmy w sumie 50, a cesarstwo rzymskie upadło aż po kilkuset. Myśleli, że komuna też tyle potrwa, bo była już bardzo długo. Druga rzecz - z komuną tak naprawdę walczył margines, nieliczni. Dziś mówi się, że cały naród - nieprawda! Większość chciała przetrwać do pierwszego, zarobić parę groszy i mieć święty spokój. Trudno im się dziwić - nie każdy musi być bohaterem. Wtedy nie było śmiesznie, jak u Barei. Ludzie lądowali w pierdlu, byli wyrzucani z pracy, zaszczuwano ich, zmuszano do emigracji.

- Skoro nie było wiary, to mimo wszystko skąd wola walki?
- Walczyliśmy o siebie. O swoją prywatną wolność - żeby móc czegoś słuchać, jakoś się ubierać, mieć przekonania. Przecież wolnym człowiekiem można być nawet w więzieniu. Wolność to stan umysłu. Kraty to tylko fizyczne zniewolenie. Komuna niewoliła ducha, chciała zniewalać umysły. To nam przeszkadzało.

- Wracając do wolnej Polski…
- Najważniejsze, że jest. To, że ktoś się kłóci w telewizji, a jedna partia dopieka drugiej, to naprawdę nic wielkiego. Na tym polega demokracja. Mamy już swoich gejów, faszystów, transseksualistów i skandalistów. Mamy feministki, prawicowców, lewicowców i anarchistów. Jest pięknie i tak ma być. Jest pełen Zachód. Brakuje nam chyba tylko terrorystów.

- Jest pan z efektów zadowolony?
- Oczywiście zawsze by się chciało, żeby w tej naszej Polsce było mniej świństw i afer. Żeby było transparentnie, nie było przekupnych polityków i pokrętnych demagogów. Ale to marzenia naiwnych dzieci. Jest jak jest.

- A to, że ludzie odpowiedzialni za wprowadzenie stanu wojennego ciągle nie są osądzeni?
- To jest rzecz skandaliczna. Nie jestem za tym, żeby generał Jaruzelski gnił w więzieniu. Mógłby być osadzony na pięć minut, a potem wypuszczony. Ale powinien być osądzony, wina powinna być mu udowodniona i powiedziana głośno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska