Ks. Mańka: - Umarli ratują życie

fot. Paweł Stauffer
Ks. Michał Mańka jest od 11 lat kapelanem w opolskim WCM. Kurtkę Poltransplantu dostał – jak wszyscy członkowie zespołu szpitala – w uznaniu za osiągnięcia w dziedzinie przeszczepów. – Noszę ją z dumą – mówi ksiądz Michał.
Ks. Michał Mańka jest od 11 lat kapelanem w opolskim WCM. Kurtkę Poltransplantu dostał – jak wszyscy członkowie zespołu szpitala – w uznaniu za osiągnięcia w dziedzinie przeszczepów. – Noszę ją z dumą – mówi ksiądz Michał. fot. Paweł Stauffer
Ks. Michał Mańka, kapelan Wojewódzkiego Centrum Medycznego: - Nie zabieram swoich organów do nieba. Tam wiedzą, że potrzebne są na ziemi

- Do czego może się przydać ksiądz przy przeszczepianiu organów?
- Ksiądz jest często ostatnią deską ratunku podczas rozmów z rodziną potencjalnego dawcy. Kiedy lekarzom nie udaje się przekonać krewnych zmarłego do oddania jego organów komuś potrzebującemu, zwykle proponują jeszcze rozmowę ze mną. Czasem rodzina nie życzy sobie rozmowy z księdzem. Ale jeśli już ktoś zdecydował się spotkać, prawie zawsze się zgadzał. W ciągu 11 lat pracy w WCM-ie spotkałem się z odmową może 2-3 razy. W kilkudziesięciu przypadkach rodzina zgadzała się na pobranie organów.

- Kiedy prowadzi się takie rozmowy z rodziną?
- Dopiero po komisyjnym stwierdzeniu śmierci pnia mózgu. Dopóki chory żyje, nie sugerujemy rodzinie, że ich krewny mógłby być dawcą organów. Nie chcemy niepokoić ani budzić podejrzeń, że skoro ktoś się zgodził na oddanie serca czy nerki swego bliskiego, to lekarze przestaną się starać, by go uratować.

- Zdarzało się księdzu spotkać z ostrą odmową, a potem jednak przekonać do oddania organów najbliższej osoby?
- Nie lubię słowa przekonać. Raczej zapraszam, podsuwam argumenty, ale decyzja rodziny powinna być możliwie niezależna. To są generalnie trudne rozmowy. Potencjalnymi dawcami są zwykle ludzie, którzy zmarli nagle, np. w wypadku. Nie leżeli przez rok ciężko chorzy. Rodzina nie miała czasu się przygotować na ich śmierć, a tu jeszcze ktoś pyta, czy można by pobrać organy do przeszczepu. Wobec rozpaczających ludzi trzeba być ogromnie delikatnym, ale trzeba też widzieć tych chorych, dla których czyjeś serce, wątroba czy zastawka jest warunkiem przeżycia. Staram się reprezentować ich interes. Kiedyś rozmawiałem z panią głęboko religijną, należącą do ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Była przekonana do końca, że Pan Bóg uratuje jej córkę, że ją nawet wskrzesi po śmierci. Rozmawialiśmy w szpitalnej kaplicy. Pani namawiała mnie, byśmy otwarli Pismo św. i dowiedzieli się, co Pan Bóg chce jej powiedzieć, bo dwa dni wcześniej obiecał jej, że córka przeżyje. Odpowiedziałem, że nie ma pewności, czy przyjmie to, co odczytamy po otwarciu Biblii na chybił trafił. A Pan Bóg wypowiedział się już głosem komisji lekarskiej, która orzekła, że jej córka zmarła. Miała do mnie ogromne pretensje, ale kiedy już zdecydowała się na oddanie organów córki, podziękowała mi.
- Do kogo trafiły?
- Nie wiem. Nigdy się tym nie interesuję. Koordynacją dawców i biorców zajmuje się w Polsce specjalna instytucja - Poltransplant. Oni mają bazę potencjalnych biorców. My przekazujemy im informacje o dawcach. Musi się to odbywać z precyzją szwajcarskiego zegarka. Jest przy tym normą, że rodziny dawców i biorców nie znają się. Chodzi o to, by ktoś, kto zdecyduje się oddać organy osoby bliskiej, po jakimś czasie nie próbował domagać się od biorcy pieniędzy za swój dar i nie szantażował go.

- Czy różne organy tej samej osoby mogą pomóc różnym pacjentom?
- Jeśli tylko nadają się do przeszczepu, to tak. Zdarza się, że serce zmarłego jedzie do Krakowa, jedna nerka do Gliwic, druga do Szczecina, a wątroba do Poznania. Kolejne ekipy pobierają organy i zawożą w specjalnych lodówkach karetką lub śmigłowcem, by je wszczepić wcześniej przygotowanemu pacjentowi. Zwykle ten sam zespół pobiera i przeszczepia organ.

- W środowisku ma ksiądz opinię pasjonata sprawy przeszczepów. Jak to się zaczęło?
- Od rozmowy z pacjentką na oddziale nefrologii opolskiego WCM. Chodziłem od sali do sali z Komunią Świętą. W jednym z pokoi kobieta obudziła się właśnie, kiedy wchodziłem. Była uśmiechnięta i powiedziała mi, że miała piękny sen. Zapytałem, co jej się śniło. Najpierw trochę się ociągała, ale w końcu powiedziała mi, że nie ma obu nerek i jest zdana na dializę, a śniło się jej, że poszła do ubikacji i mogła się wreszcie wysikać. Zrozumiałem wtedy, że my, zdrowi, nie zwracamy czasem w ogóle uwagi na to, że jakiś nasz organ pracuje dobrze. Dla człowieka chorego może on mieć wartość bezcenną, być szczytem marzeń.

- Jak to się dzieje, że po rozmowie z księdzem krewnym łatwiej dać zgodę na przeszczep niż po rozmowie z lekarzem?
- Ksiądz jest u nas ciągle - także dla wielu ludzi niewierzących - autorytetem. Trzeba tu przypomnieć, że zgodnie z polskim prawem można oficjalnie, na piśmie, nie zgodzić się na pobranie swoich organów do przeszczepu. Taki bank sprzeciwów znajduje się w Warszawie. Nie ma natomiast możliwości, by za życia zadeklarować, że chce się organy oddać. Obowiązuje zgoda domniemana. Rodzinę zmarłego pytamy więc, czy potencjalny dawca wobec nich nie wyraził ustnie sprzeciwu. Rodzina, która nie chce przekazać organów, czasem próbuje okłamać lekarza, księdzu zwykle ludzie mówią prawdę. Krewni chcą też często od przedstawiciela Kościoła usłyszeć, że przeszczep jest zgodny z Ewangelią i nauką Kościoła.

- Co dzieje się z ciałem dawcy, zanim rodzina wyrazi zgodę na przeszczep?
- Zwłoki takiego człowieka są sztucznie wentylowane. To wymaga niezwykle kosztownych i intensywnych działań ze strony lekarzy. Taka katorżnicza praca trwa nieraz całą dobę. Kiedy mózg umiera, w organizmie zaczyna się kompletny chaos. Trzeba się naprawdę napracować, by wszystkie organy utrzymać w jak najlepszym stanie po to, by nadawały się do przeszczepu. Kiedyś rozmawiałem z matką zmarłej 30-letniej kobiety. Po dłuższej rozmowie zgodziła się na oddanie organów córki. Chciała tylko ostatni raz ją zobaczyć. Poszliśmy na oddział intensywnej opieki medycznej i tam matka krzyknęła: Proszę księdza, przecież ona żyje! Bo ciało człowieka podtrzymywane przez maszyny wygląda zwykle lepiej niż w ostatnich dziesięciu latach życia. Krążenie i utlenienie krwi, odżywianie, praca serca - wszystko jest na idealnym poziomie. Musiałem przekonywać tę panią, że jej córka naprawdę umarła, a gdybyśmy odłączyli jej ciało od aparatury, bardzo szybko, po kilkunastu minutach, rozpocząłby się rozkład.
- Jakich argumentów ksiądz używa najczęściej, by skłonić rodzinę do zgody na pobranie organów?
- Staram się wczuć w ich położenie i w ich przeżycia. Zwykle mówię, że będzie im lżej, jeśli będą mieli świadomość, że ich ukochany, przynajmniej w jakiejś części, żyje w kimś innym. Podaję czasem przykład chłopca ze Stanów Zjednoczonych, który przyjechał do Włoch na wakacje. Uległ wypadkowi. Nie udało się go uratować. Rodzice wyrazili zgodę, by stał się on dawcą organów. Po jakimś czasie w tej włoskiej miejscowości odsłonięto pomnik tego chłopca, tzw. Dzwony Niklasa (bo tak chłopak miał na imię). Pomnik ma formę blach, które pod wpływem wiatru obijają się o siebie i dźwięczą. Na odsłonięciu byli rodzice Niklasa i kilka osób, które dostały jego organy. Rodzice chłopca mówili publicznie o tym, jak bardzo się cieszą z tego, że ich syn nadal żyje w tych biorcach.

- Kiedy rozmowy są najtrudniejsze?
- Gdy uczestniczy w nich wielu krewnych. Wtedy często jedni zgadzają się na przeszczep, inni są przeciw. Staram się doprowadzić do jednomyślności. Nie może być tak, że po latach krewni będą skonfliktowani i będą mieli do siebie pretensje z powodu przeszczepu albo wręcz będą się oskarżać o spowodowanie śmierci bliskiej osoby.

- Z czego się to bierze, że wielu ludziom wciąż trudno się zdecydować na oddanie organów swoich bliskich?
-Obawiają się, czy ich krewny na pewno zmarł, skoro jego organy nadają się do życia. Czasem padają pytania: Proszę księdza, a jak to będzie przy zmartwychwstaniu, skoro jego serce będzie u kogoś innego? Tłumaczę wtedy, zgodnie z teologią, że nasze ciało po zmartwychwstaniu zostanie całkowicie odmienione. Będzie doskonałe, wolne od jakichkolwiek słabości, deformacji czy defektów i nie trzeba się tego bać.

- Dlaczego warto dzielić się organami z potrzebującymi?
- Często przypominam w tym kontekście znany tekst Ewangelii. "Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich". Chrystus mógł się zastanawiać, czy za nas oddać życie czy nie. Człowiek zmarły czyni dar z życia już oddanego, którego przywrócić nie można. To powinno być łatwiejsze. Od decyzji rodziny zmarłego zależy, czy ta śmierć przedłuży życie kogoś innego. Ostatecznie więc organy oddajemy z miłości do bliźnich.

- Coraz więcej osób nosi w dokumentach karteczki z oświadczeniem: wyrażam zgodę na pobranie po śmierci moich organów.
- Prawnie nie mają one znaczenia. Ale taka karteczka jest wskazówką dla lekarzy, że być może jest to potencjalny dawca. Poza tym rzadko się zdarza, że ktoś w samotności podpisuje się pod taką deklaracją. Raczej informuje o tym rodzinę. To jest dla niej ważny sygnał o tym, czego ich krewny chciał. Zdejmuje to z nich przynajmniej część odpowiedzialności za decyzję o przekazaniu organów. Ja dodatkowo noszę na przegubie ręki plastikową bransoletkę z napisem: "Nie zabieram swoich organów do nieba. Tam wiedzą, że potrzebne są na ziemi". To podstawowe hasło transplantologii, znane we wszystkich językach świata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska