Łukaszenko chce nas zniszczyć

Fot. Wojciech Grzędziński/Fotorzepa
Na mszę w kościele pobernardyńskim w Grodnie w intencji ZPB przyszło około 500 osób. W środku Andżelika Borys.
Na mszę w kościele pobernardyńskim w Grodnie w intencji ZPB przyszło około 500 osób. W środku Andżelika Borys. Fot. Wojciech Grzędziński/Fotorzepa
Z Iness Todryk, dziennikarką zamkniętego przez władze białoruskie "Głosu znad Niemna", rozmawia Krzysztof Ogiolda

Iness Todryk jest absolwentką dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, wieloletnią przyjaciółką i bliską współpracownicą Andżeliki Borys, prezes nie uznawanego przez reżim Związku Polaków na Białorusi.

- Dlaczego - pani zdaniem - władze usiłują zlikwidować Związek Polaków na Białorusi?
- Bo widzą w nim silną grupę opozycyjną. Zlikwidowano już trzydzieści pięć organizacji opozycyjnych, więc przyszła kolej i na nas. Bo też Związek Polaków na Białorusi został praktycznie jedyną niezależną od władz organizacją. Władza patrzy na nas jak na zagrożenie, bo Polacy są dużą - trzecią co do liczebności, po Białorusinach i Rosjanach - grupą narodową.

- Codziennie dowiadujemy się o nowych aresztowaniach członków Związku Polaków na Białorusi. Jaka jest obecnie sytuacja uwięzionych?
- Zróżnicowana. Józef Porzecki, wiceprezes Związku Polaków na Białorusi, skazany na 10 dni aresztu, wychodzi w piątek, podobnie jak Mieczysław Jaśkiewicz, prezes jednego z oddziałów. Andrzej Poczobutt, redaktor naczelny "Magazynu Polskiego" dostał piętnaście dni, więc nadal siedzi. Wiesława Kielaka i honorowego prezesa związku Tadeusza Gawina w środę skazano także na 15 dni aresztu. Na wyrok z dwóch paragrafów czeka Andrzej Pisalnik (wczoraj skazano go na 10 dni aresztu - red.).

- Co władze chcą osiągnąć, mnożąc aresztowania liderów związku?
- Starają się wyeliminować aktywistów, żeby próbować manipulować szeregowymi członkami związku. Zapowiedziano już zebranie miejskiego oddziału ZPB w Grodnie, podczas którego mają zostać wyłonieni delegaci na sierpniowy zjazd związku. Zostaną oni przywiezieni samochodami przez władzę. Ludzie są zastraszani, by w tej farsie wyborczej uczestniczyć. Grozi się im utratą pracy. Niektórzy nasi działacze oficjalnie występują nawet ze związku, żeby tylko w tym nie brać udziału. Są i tacy, którzy ulegają zastraszeniu, pójdą tam i będą tych narzuconych siłą delegatów wybierać. W Szczuszynie 13 osób na spotkanie przedwyborcze władza przywiozła białymi wołgami. Ponieważ do kworum trzeba było 18 uczestników, odczytano poświadczone notarialnie oświadczenia pięciu kolejnych osób, że popierają wybór delegatów. Czy to jest demokracja? Myśmy się na Białorusi cofnęli nie o 20, ale o 60 lat, aż do czasów stalinowskich.

- Czym pani tłumaczy, że ciągle na wolności pozostaje Andżelika Borys, prezes nieuznawanego przez reżim Związku Polaków na Białorusi?
- Władze zdają sobie sprawę, że może ona liczyć na solidarność Polaków w kraju i na swego rodzaju opiekę polskich mediów. W jej imieniu bardzo dziękuję za to, że nas tak podtrzymujecie na duchu. Białoruscy Polacy stale się modlą o siły dla niej. Odprawiane są msze w intencji Związku Polaków - w kościele katedralnym i w kościele pobernardyńskim, gdzie przyszło 500 osób. Ksiądz bardzo prosił, by nie robić spotkania pod świątynią, bo obawiał się, że po Związku Polaków będzie prześladowany Kościół.

- Jak Polacy są zastraszani przez władze?
- Policjant przed budynkiem sądu, gdzie odbywał się proces działaczy, podszedł do naszych pań sybiraczek i zagroził im, że jeśli będą nadal gromadzić się tam i pod budynkiem Związku Polaków, dostaną karę grzywny - 20 do 30 najniższych wypłat. Minimalna wypłata to 25 tysięcy białoruskich rubli, więc trzydziestokrotność tej sumy jest dla tych kobiet zarabiających 70 dolarów miesięcznie fortuną. Ale one nie dają się zastraszyć. Pod sądem było w środę 20 osób, pod Związkiem Polaków - 30 kolejnych. Byliśmy tam razem z panią Borys przez dwie godziny. Odmówiliśmy różaniec, śpiewaliśmy "Rotę".

- Jak dziś wygląda - wśród Polaków - poparcie dla demokratycznie wybranego Związku Polaków na Białorusi, a jak dla związku popieranego przez reżim Łukaszenki?
- Jeden z naszych działaczy dobrze powiedział o organizacji popieranej przez władze, że jest to bolszewicki związek pseudo-Polaków. W obronie prawdziwego związku w jego siedzibie ludzie kładli się na ziemi i odmawiali wyjścia stamtąd. Kiedyś tak samo Polacy bronili katedry w Grodnie. OMON usuwał ich z siedziby związku siłą, pod lufami kałasznikowów. Żołnierze OMON-u 70-80-letnich ludzi wyciągali, szarpiąc ich za nogi i ręce. Wlekli po schodach. Stale mam ten widok przed oczami.

- Rozumiem, że są liczni Polacy, którzy bronią demokratycznie działającego związku. A jak wielu popiera prorządowy związek pana Kruczkowskiego?
- W tej chwili w tym związku jest pięć osób - tych samych, które wzięły udział w słynnym już szkalującym nas filmie "Kto zamówił związek Polaków?". Innych ludzi tam nie ma. Kruczkowski nie rozmawia z Polakami, którzy proszą, by do nich wyszedł, bo chcą mu wyrazić swój sprzeciw. On nawet do samochodu wsiada pod eskortą OMON-u. Więc ludzie krzyczą do niego z daleka: "Zdrajco! Judaszu!" Proszę powiedzieć, czy to jest jeszcze Związek Polaków, skoro musi go pilnować białoruska policja i wpuszcza tylko tych ludzi, których ma na liście? Kobiecie z dzieckiem odmówiono nawet wejścia do ubikacji, bo jej na liście nie było. A sekretarka - gdy się tam dzwoni - odpowiada po rosyjsku. Więc raz jeszcze pytam: jaki to związek Polaków i dla kogo on jest? W tej chwili ani władze polskie, ani Wspólnota Polska nie będą tamtego związku i jego działalności finansować.

- Co zatem będzie dalej?
- Rachunki ani czynsze nie będą płacone, bo konta Związku Polaków na Białorusi są zamrożone. Państwo prawdopodobnie pod tym pretekstem będzie przejmować domy Związku Polaków. Takich budynków jest na Białorusi szesnaście. Ich łączną wartość Andżelika Borys oszacowała na 5 mln dolarów. Te pieniądze - głównie pochodzące z Polski, od polskiego podatnika - przejmie państwo białoruskie.

- Niedawno gościł na Białorusi wicemarszałek Senatu Donald Tusk. Na ile takie wizyty polityków z kraju są dla Polaków na Białorusi pomocą?
- To nam bardzo pomaga. Tutejsi Polacy czuli, że Polska nie jest obojętna na ich los, że ich podtrzymuje. Nawet to, że ktoś przyjechał z Polski i zwyczajnie z nami porozmawiał ,jest czymś bardzo ważnym.
- Jakiej konkretnie pomocy potrzeba obecnie Polakom na Białorusi?
- Wszelkiej, ale najbardziej opieki prawnej. Dla rodzin aresztowanych i usuniętych z pracy potrzebne są paczki żywnościowe. Chcemy je też dostarczać do więzień naszym chłopakom.

- Proszę przypomnieć, w jakich warunkach odbywają oni karę?
- Jedzenie - zwykle kaszę - dostają raz dziennie. Kąpią się raz w tygodniu, mimo że jest teraz bardzo gorąco. Śpi się na pryczach lub na podłodze bez pościeli i poduszek. Żony naszych aresztowanych pojechały z Grodna do Lidy - sporo ponad 100 kilometrów - bo tam ich osądzono i zamknięto, by utrudnić kontakt z rodzinami. Chciały zostawić dla nich rzeczy do przebrania się i wodę do picia, której w więzieniach brakuje. Nie pozwolono im na to.

- Czy na Białorusi działają jeszcze jakieś niezależne media?
- Zostały już tylko dwie niezależne gazety: "Solidarność" i "Narodnaja Wola". Tam nadal na pierwszych stronach pisze się o naszych polskich sprawach. Na Grodzieńszczyźnie odbieramy też pierwszy program polskiej telewizji i z niej sporo się dowiadujemy. W innych częściach Białorusi już takiej możliwości nie ma. Brakuje nam informacji z wolnego świata. Na Białorusi nie można, jak w Polsce, kupować zachodniej prasy. Zanim władze sparaliżowały działalność związku, kserowaliśmy teksty z polskiej prasy o Białorusi i dawaliśmy to ludziom, żeby czytali i nie byli skazani wyłącznie na kłamiącą o Polsce oficjalną telewizję białoruską. Reportaże i wiadomości o Polsce są zawsze negatywne. Podobnie telewizja informuje zresztą o Litwie, Europie Zachodniej i Ameryce. Niby ludzie wiedzą, że oficjalna telewizja kłamie, ale zawsze coś z tego kłamstwa zostanie. Bardzo by nam zależało, by w TVP 1 uruchomiono - np. w sobotę rano - stały program o naszych sprawach, żeby ludzie tutaj mogli dowiedzieć się więcej prawdy.

- Jak odbyło się przejęcie gazety "Głos znad Niemna", w której pani pracowała?
- Odebrano nam ją. Nie mamy wstępu do redakcji. Został tam nie tylko mój komputer, ale także rzeczy osobiste, łącznie z kluczami do mieszkania. Teraz gadzinówkę pod tym samym tytułem prowadzi Wiktor Kruczkowski, brat Kruczkowskiego stojącego na czele popieranego przez władze związku Polaków. W białoruskim prawie prasowym jest zapis, że redaktorem naczelnym może być osoba z wykształceniem dziennikarskim lub mająca pięć lat stażu w zawodzie. A ten pan jest prawnikiem i nie umie po polsku. Gazetę finansuje teraz komitet obwodowy. Redakcja niby mieści się pod starym adresem na Dzierżyńskiego, ale czytelnicy mogą pisać do redakcji wyłącznie na skrytkę pocztową. Gadzinówka jest wysyłana do Polaków, nawet jeśli wcale jej nie zamawiali. Ludzie chodzą na pocztę, zwracają gazetę i żądają zwrotu pieniędzy. Pieniądze się im oddaje, ale gazetę wysyła nadal.

- Na ile odczuwacie "opiekę" reżimowej policji?
- Obecnie sztab Związku Polaków mieści się w mieszkaniu prezes Andżeliki Borys. Cały czas obserwują nas dwie kamery KGB. Nagrywany przez nie materiał emituje potem państwowa telewizja. Jesteśmy też filmowani i obserwowani pod sądem i przed siedzibą Związku Polaków. W przeddzień przesłuchania Andżeliki Borys policja dobijała się do jej mieszkania późno wieczorem, żeby jej wręczyć przypomnienie o tym, iż ma się stawić na rozmowę. Grozili, że wyłamią drzwi. Ustąpili dopiero wtedy, gdy powiedziała im, że zadzwoni do obecnych w Grodnie polskich dziennikarzy. Mediów polskich to oni się - mimo wszystko - boją. Rozmawiałam ostatnio z policjantami pod siedzibą redakcji "Głosu znad Niemna". Pytałam ich wprost: Czy wam nie wstyd? Czy w ogóle macie coś "pod sufitem"? Odpowiadali: My wszystko rozumiemy, ale mamy rozkaz. Na razie rozkaz z góry jest w nich silniejszy od ich własnej świadomości.

- Chyba trudno być w opozycji w kraju, którego znaczna część obywateli popiera reżim Łukaszenki?
- Oni go nie popierają. Oni się przede wszystkim boją. Urzędnicy boją się nawet podnieść wzrok i spojrzeć w oczy. Są zastraszani utratą pracy. To jest machina strachu. Trzeba też przyznać, że wielu Białorusinów ma mentalność typu: moja chata z kraja i aby było cicho. Boją się powiedzieć, co myślą i czują. Nieco więcej odwagi mają mieszkańcy zachodniej Białorusi, którzy mają więcej kontaktów z Polską i Zachodem i więcej wiedzą o tym, jak się żyje w wolnym świecie.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska