Ma 27 lat, dwanaście razy była w ciąży. Wszystkie dzieci jej zabrano

fot. Paweł Stauffer
fot. Paweł Stauffer
Jadwiga urodziła dziesięcioro dzieci. Żadnego nie wychowuje. Najmłodsza, dwutygodniowa Marysia, właśnie poszła do rodziny zastępczej.

Jadwiga i Jacek są razem od 14 lat. Bez ślubu, ale i bez kłótni. - Spokojni ludzie, nie piją, tylko jak otwierają drzwi do siebie, to ja zaraz czuję. Bo wie pani... Tu nie ma toalet, a oni w pokoju, do wiadra... - sąsiadka porozumiewawczo zawiesza głos.

Ona - 27 lat, dom dziecka, adoptowana, skończona podstawówka. On - prawie 45, mówi, że był zawodowym żołnierzem, technikiem, dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa. Oboje bez pracy. Dzieci rodzą im się zimą, zazwyczaj jakoś tak w lutym.

Pierwsza - jeszcze w Gliwicach - była Ania, trzy lata później Mateusz. Przez kilka lat przy rodzicach, teraz w Niemczech, podobno u rodziny Jacka. Jadwiga mówi, że u jego wujka, że oddała dzieci, bo tam są lepsze szkoły. Jacek robi tajemniczą minę. Twierdzi, że opieka społeczna namawiała Jadźkę do zrzeczenia się dzieci za pieniądze. - To śmierdząca sprawa - mówi. Ostatni raz widzieli dzieci w 2007 roku.

- Mamy kontakt - zapewnia Jadwiga. - One do mnie dzwonią. Jakby nam nie zabrali teraz Marysi, to byśmy pojechali z małą w odwiedziny.

Po Ani i Mateuszu były bliźniaki. - Są na cmentarzu - mówi Jadwiga. A potem czwarte, piąte, szóste...
Dzięsiąta, Marysia, urodziła się w opolskim szpitalu 10 lutego. Jadwigę wypisano dzień po porodzie, mała została na oddziale patologii noworodka.

- Dziecko było chore - wyjaśnia Katarzyna Szela, zastępca ordynatora Oddziału Patologii Noworodków i Wcześniaków opolskiego Szpitala Ginekologiczno-Położniczego.

- Chorobę przekazała mu matka - dodaje Ewa Kosowska-Korniak, rzecznik opolskiego sądu.
W aktach Jadwigi, znajdujących się w opolskim sądzie rodzinnym, jest już pięć decyzji o odebraniu jej praw rodzicielskich. Szósta w drodze.

Czytaj e-wydanie NTO - > Kup online
- Nikola, Blanka, Tereska, Miecia, Adolf - wylicza Jadwiga. Wszystkie, jak twierdzi, były planowane, chciane. Marysia niekoniecznie była planowana. - Były trzy poronienia, a potem Marysia - tłumaczy pojawienie się córki.

Ze szpitala Jadwiga wróciła do domu tylko z Nikolą. Dziewczynka urodziła się 5 lutego 2005 roku. Po trzech tygodniach dziecko kazał zabrać sąd. W szpitalu mówią, że uratowały je położne środowiskowe. Zagrożone było już nie tylko zdrowie, ale i życie dziewczynki. Od tego czasu i sąd, i szpital wiedzą, co myśleć o macierzyństwie Jadwigi. Więc kiedy ta przychodzi rodzić kolejne dziecko, od razu ruszają procedury.

- Takie byłyśmy zżyte - mówi Jadwiga o Marysi, którą odwiedzała w szpitalu przez osiem dni. - Wie pani, ona czekała na mnie. Wolała jak ja ją karmiłam butelką niż pielęgniarki. Zresztą one nawet nie umiały jej przebrać, jak się ubrudziła.

Warunki! Warunki!
- Tak słyszymy za każdym razem, gdy zabierają mi dziecko - mówi Jadwiga.

Piętrowy budynek przy ul. Struga w Opolu. Błotnista ścieżka. Brudny korytarz, ściany ze śladami pradawnej lamperii. W powietrzu zapach biedy, wilgoci i braku toalet (pomalowana na zielono latryna w podwórku na pierwszy rzut oka stanowi korzystny kontrast).

Z korytarza wchodzi się do maleńkiej kuchni (zlew z zimną wodą, dwupalnikowa kuchenka elektryczna, na stole duże kawałki słoniny, chyba na planowany obiad), a z niej do pokoju. 19 metrów kwadratowych. Okno wychodzi na stronę południową, za oknem tego dnia ostre przedwiosenne słońce, ale w środku panuje półmrok. Sąsiadka obok myje szyby. Te u Jadwigi dawno nie widziały wody, podobnie jak firanka, zasłona, wszystko. Obrus na ławie ma kolor sadzy. Na obrusie naczynia z zaschniętymi resztkami jedzenia, kilkanaście rozsypanych petów i jakieś drobne żelastwo. Rozłożoną wersalkę zapełniają reklamówki z ciuchami (na noc lądują w kuchni). Jadwiga otwiera szafkę wypełnioną dziecięcymi ubrankami. - Dla dziecka mam, co trzeba - pokazuje, ale na nasze ubrania już nie ma miejsca.

- A łóżeczko? - No, tam stoi.

Faktycznie spod wielkiej góry różności w prawym kącie pokoiku widać trzy szczebelki czegoś, co zapewne jest niemowlęcym łóżeczkiem. Obok pieca (palą drewnem) kuweta dla kota i wiadro wypełnione fekaliami. Dzień wcześniej, gdy z umówioną wizytą zajrzeli tu reporterzy TV Opolska, którzy pierwsi nagłośnili tę historię, wiadro tkwiło na środku pokoju. Tym razem stoi z boku, ale nie ma to znaczenia dla wypełniającej pomieszczenie atmosfery.

Co do warunków - Jadwiga i Jacek mają podzielone zdania.

- Jest okropnie. Tu nawet kawaler nie mógłby mieszkać - przyznaje matka.
- W gorszych ludzie żyją - oponuje Jacek. - Ja za komuny byłem chowany w jednym pokoju, bez kuchni, bez łazienki.

Nie widać, by ktoś tu sprzątał na powitanie dziecka.
- Posprzątałabym, wszystko bym zrobiła, ale wiedziałam, że mi dziecka znowu nie dadzą - przyznaje Jadwiga.

To może dobrze zrobili, że nie dali?
- Skrzywdzili nas - mówią zgodnie rodzice.

Spisek i krzywda
Jacek: - Ja bym tę Polskę wysadził w p...u. Żyjemy w takim narodzie, że wszystko jest zacofane, daleko za Murzynami, pod każdym względem. Ile można walczyć o dzieci i słyszeć od jednej sędziny, że to ona ma rację. Bo niby choroba i te warunki. Jaka choroba? Żona nie ma kiły!

Jadwiga na dowód pokazuje wyniki ostatnich badań: USR (VDRL) - ujemny. Fakt, nie ma kiły. To kto tę kiłę im wcisnął?

Jadwiga: - W szpitalu wymyślili. Taka jedna położna. Ona spisek zrobiła przeciwko mnie, bo ja ją kiedyś przy Adolfie pouczyłam, żeby mi do dziecka z brudnymi rękami nie podchodziła.

- Ale pani też mieszkania nie posprzątała. Jak ten obrus wygląda?
Jadwiga: - Bo sąsiad z góry nas zalewa. Widzi pani, jaka wilgoć. Nic się nie da zrobić.

Na Struga mieszkają od prawie 7 lat. I cały czas starają się o mieszkanie socjalne. Teraz podobno już jest szansa, załatwiają ostatnie formalności.

Jadwiga: - Pani kurator z sądu tu była. Co za głupoty powypisywała. Że szmaty, że graty. Jakie szmaty, tylko ciuszki dziecka. A swoje gdzie mamy trzymać? Na głowie?

Trzymają je w garażu. Znów stosy reklamówek, zabawki, oblepiony na czarno wózek, wypełniony zgniecionymi puszkami po piwie.

Jadwiga: - Kuratorce powiedziałam, jak pani coś ma w sprawie mieszkania, to nie do mnie się zwracać, tylko do urzędu miejskiego.

- Ta sytuacja nie zmienia się od lat - mówi Ewa Kosowska-Korniak, rzeczniczka sądu. - Wciąż ten sam styl życia, fatalne warunki sanitarno-higieniczne. Z wywiadu środowiskowego wiemy, że zbierają rzeczy po śmietnikach, tylko on dorywczo pracuje.

Jadwiga: - Ja nie mogę, bo po tych ciążach kręgosłup mi wysiadł. Nikt mnie nie zatrudni. A on, jak ma pracować, gdy ma guza w mózgu? Jak mu pęknie, to pójdzie do ziemi. A za nim jego stara matka, która mieszka w Wałbrzychu. Sądy tego nie rozumieją?

Jacek: - Nie leczę się, nie ma co leczyć. Tylko operacja. Ale ja nie mam ubezpieczenia, a na służbę zdrowia płacić nie będę, bo to banda złodziei jest.

Kiedy jest czas remontów, Jacek pracuje. Mówi że wszystko potrafi zrobić. Wtedy przynosi nawet dwa tysiące, jak ludzie dobrze zapłacą. Zimą zbiera, co się da. Puszki, żelastwo (to stąd ta rupieciarnia na stole w pokoju), a po nocach rozbiera to, co znajdzie, wyłuskuje elementy, które można sprzedać. Przynosi 30-40 zł dziennie.

Giertych kazał rodzić
- Pani Jadziu, po co pani tak te dzieci rodzi, skoro tu się nie da żyć?
- Do pana Giertycha się zwrócić z tym pytaniem. To on tak zarządził. Zachęcał, żeby kobiety rodziły - mówi poważnie Jadwiga.

Giertych dał też kobietom becikowe, ale pani Jadwiga zapewnia, że to nie o pieniądze chodzi. Pan Jacek jednak po becikowe się wybiera. Chce kupić wózek dla Marysi. - Na pewno wózek? - A co pani myśli, że się uchleję z radości, że mam córkę, której nie mam?

Jadwiga i Jacek wieczorami oglądają telewizję. Nie tylko filmy, dzienniki też. Dobrze wiedzą, czym się zajmuje rząd, ministrowie.

Jacek: - Ciągle tylko Ukraina, a jak nie Ukraina, to Białoruś. A to czy człowiek w Polsce ma dobrze, czy źle, to w ogóle nie patrzą. Wałęsa skakał przez mur i od tego czasu wszyscy walczą z biurokracją. Niby się mówi, że urzędnicy powinni być frontem do klienta, a jak człowiek chce coś załatwić, to tylko wychodzą nowe przepisy: tego się nie da, to niemożliwe. A sądy tylko w kółko: Macie warunki? Czy ja przeskoczę urzędy? Chyba z napalmem.

Mała Marysia trafiła do zawodowej rodziny zastępczej. Tam, gdzie jej starszy braciszek, a wcześniej inne dzieci. Będzie czekać. Jak matce odbiorą prawa rodzicielskie, to otworzy się droga do adopcji.

- Jestem przekonana, że dla dziecka tak jest najlepiej - mówi doktor Katarzyna Szela. - Takie maleństwo musi mieć przynajmniej zapewnione, że dostanie jeść i że to jedzenie będzie przygotowane w takich warunkach, że mu nie zaszkodzi. To jest absolutne minimum. Widzę, że matka bardzo chciałaby się zajmować dzieckiem, ale - pomijając sytuację mieszkaniową - przy swoich ograniczeniach kompletnie sobie z tym nie radzi. Z czysto ludzkiego punktu widzenia to jest dramat. Sytuacja z rodzaju tych nierozwiązywalnych. My możemy się tylko przyglądać i ingerować ze względu na dobro dziecka.

- Dobro dziecka jest najważniejsze. Pozbawienie władzy rodzicielskiej sądy zawsze traktują jako ostateczność - zapewnia Ewa Kosowska-Korniak. - Ostatnio w mediach pojawiło się wiele informacji o tym, że dzieci zabiera się rodzicom z powodu biedy. Tak nie powinno być. Kiedy jest rodzina, nawet bardzo biedna, ale odpowiedzialna, kochająca, dziecka nie należy zabierać, bo otoczone troską i miłością, przy wsparciu opieki społecznej, ma szanse na normalny rozwój. W przeciwnym razie nie można ryzykować. Bo co? Zostawić rodzicom dziecko i czekać - uda się albo się nie uda, a jak się nie uda, to po latach odebrać chore, zagłodzone, zaniedbane emocjonalnie? A potem oddać do domu dziecka, z którego już nie wyjdzie do pełnoletności? Kiedy kobieta rodzi dziesiąte dziecko, a jej sytuacja od lat pozostaje niezmieniona, trudno liczyć na cud. W rodzinie zastępczej dziecko ma dobry start, unika traumy, choroby sierocej. I zyskuje szansę na lepszą przyszłość.

Jadwiga i Jacek ani się nie uśmiechają, ani nie płaczą. Głos nawet na chwilę im się nie łamie. Mówią, palą, pokazują dokumenty, zdjęcie Marysi w telefonie komórkowym matki (Jadwiga nie zapyta: prawda, że ładna?). Trudno zgadnąć, co czują. Smutno?

- Pewnie, że smutno - odpowiada automatycznie i beznamiętnie Jadwiga. - Każda kobieta tęskni za dzieciakiem. Ale sądowi się nie wytłumaczy. Jak sądy łamią prawa, to tego nie da się przeskoczyć.

- Czy to mądrze jest zrobione, żeby tak rozp... rodzinę? - pyta retorycznie Jacek.

Lekarze powiedzieli Jadwidze, że już nie powinna rodzić. Kręgosłup nie wytrzyma. W szpitalu obawiają się jednak, że za rok w lutym pojawi się kolejne dziecko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska