Ujazd opłat adiacenckich nie uchwalił, podobnie Lewin Brzeski i Prószków, choć burmistrz tego ostatniego powoli przymierza się do wprowadzenia takiego prawa.
Wspomniane opłaty to stawki za udostępnienie mieszkańcom możliwości korzystania z nowoczesnej infrastuktury: dróg, chodników, oświetlenia ulicznego, sieci kanalizacyjnej, deszczowej i wodociągowej.
- Zakład energetyczny, który doprowadza prąd do posesji, nalicza potem co miesiąc opłaty za energię, podobnie jest z gazownią czy nawet wodociągami. Kiedy gmina buduje chodnik, to mieszkańcy korzystający z niego nic za to dodatkowo nie płacą - tłumaczy sens opłat adiacenckich burmistrz Lewina Brzeskiego Artur Kotara i od razu zaznacza, że sam jest takim opłatom przeciwny.
Dlaczego? Bo dzielą mieszkańców na lepszych (którzy nie musieli płacić) i gorszych - opłaty wprowadza się bowiem uchwałą rady gminy i mogą być naliczane do 3 lat wstecz.
Bo mogą odstraszać tych, którzy chcieliby się w gminie osiedlić. - Pójdą tam, gdzie opłat nie ma, a przecież wszystkim nam zależy, żeby wybrali właśnie naszą gminę - argumentuje burmistrz Kotara.
Najwyższa Izba Kontroli w najnowszym raporcie uznała, że rezygnowanie z opłaty adiacenckiej to przejaw niegospodarności gmin. NIK ocenił, że samorządy tracą w ten sposób setki tysięcy, jeśli nie miliony złotych.
Opłaty mogą bowiem sięgać nawet połowy różnicy wartości nieruchomości przed i po inwestycji (np. wybudowaniu drogi). Najczęściej gminy stosują stawkę 30-procentową.
Tadeusz Kauch, burmistrz Ujazdu, ocenia to nieco inaczej: - Bywa, że ekspercka wycena każdej nieruchomości przed i po przeprowadzeniu inwestycji, np. budowie kanalizacji, jest droższa niż zysk z opłat, które uzyskalibyśmy od mieszkańców.
Jego zdaniem lepszym modelem wspierania finansowego gminy w budowie infrastruktury były tworzone przez mieszkańców społeczne komitety, m.in. przy kładzeniu kanalizacji. - Mieszkańcy sami zdeklarowali, że przez dwa lata każda posesja zapłaci 80% średniej krajowej pensji. W zamian wybudowaliśmy im przyłącza do domów - wspomina Tadeusz Kauch.
Z grona opolskich przeciwników opłat wyłamuje się burmistrz Prószkowa Róża Malik. Jednak i ona nie zamierza ściągać ich od mieszkańców korzystających z istniejących już dróg czy oświetlenia.
- Państwo zobligowało nas do tworzenia planów zagospodarowania przestrzennego. Mamy ich piętnaście, dla każdej miejscowości. Dziesiątki hektarów w gminie zostały przeznaczone pod budownictwo.
Efekt jest taki, że dziś ktoś postawi dom w środku pola i żąda, aby gmina doprowadziła mu tam całą infrastrukturę. Z naszych kalkulacji wynika, że jedna droga w Winowie do trzech posesji ma nas kosztować 5 mln zł. Przy rocznym budżecie 30 mln zł to jakieś szaleństwo - przedstawia argumenty burmistrz Malik. - Musimy mieć za co budować te drogi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?