Miasto nie chce azylu dla ptaków

Redakcja
Ratusz twierdzi, że problemu nie ma, dlatego o stworzeniu azylu dla ptaków ani myśli.
Ratusz twierdzi, że problemu nie ma, dlatego o stworzeniu azylu dla ptaków ani myśli. Paweł Stauffer
Chore i ranne ptaki trafiają do prywatnego mieszkania opolanki albo są skazane na śmierć. Miasto mówi, że na razie na azyl nie ma pieniędzy.

- Kilka dni temu mężczyzna znalazł na ulicy potrąconego myszołowa, który jest przecież pod ścisłą ochroną - mówi Irena Sowiecka z Opola, która przygarnia i leczy ptaki we własnym mieszkaniu. - Nikt nie chciał mu pomóc i w końcu trafił do mnie. Nie mogłam go przyjąć, bo przecież to drapieżny ptak. Wystarczyłoby, żeby się tylko odezwał, a pozostałe ptaki, które u mnie dochodzą do siebie, dostałyby chyba zawału - opowiada.

Ludzie z rannymi lub chorymi ptakami trafiają do niej niemal codziennie. Wieść o tym, że pani Irena stara się im pomóc lotem błyskawicy rozniosła się po całym województwie.

- Kobieta z Namysłowa przez kierowcę autobusu podała mi jaskółkę-albinosa do odchowania, ktoś z Nysy chciał, żebym uratowała rybitwę, ale przecież ten ptak potrzebuje wody. Miałam mu swoją wannę odstąpić? - kręci głową.

Kłopot w tym, że opolanka ze swoją miłością do ptaków i dobrymi chęciami została sama. Ratusz twierdzi, że problemu nie ma, dlatego o stworzeniu azylu dla ptaków ani myśli.

- Weterynarz, u którego leczę moich podopiecznych zadzwonił do wydziału ochrony środowiska z pytaniem, czy nie ma możliwości, żeby mi pomóc. No to usłyszał, że ja działam na granicy prawa i że powinna się mną zająć wspólnota - mówi załamana kobieta. - Towarzystwo SOS dla Zwierząt, które dostaje dofinansowanie z miasta, obiecało, że co miesiąc sfinansuje mi leczenie ptaków do 100 złotych, żeby choć trochę odciążyć mój budżet. Jak się ratusz o tym dowiedział, to powiedział, że nie będzie uznawał tych rachunków, bo pieniądze miały iść na psy i koty, a nie na ptaki. Skoro tak, to kto ma pomóc tym biedakom? - wzdycha.

Pani Irena ma 900 zł emerytury, która w całości idzie na pomoc ptakom. Utrzymują się z emerytury męża.

- Za 10 deko robaków płacę 20 złotych, a to sikoreczkom wystarcza na 2-3 dni. A gdzie cała reszta? - pyta. - Kiedy w żadnym sklepie nie mogłam ich kupić, poprosiłam zoo, żeby mi odsprzedali trochę robaków. Usłyszałam tylko, że mam iść na łąkę koników nałapać - opowiada.

Urząd miasta twierdzi, że ma podpisaną umowę z lekarzem weterynarii. Problem w tym, że ów lekarz ma swoją klinikę aż we Wrocławiu.

- Kiedy wymaga tego sytuacja to doktor przyjeżdża do Opola, żeby udzielić pomocy potrzebującym ptakom, ale również innym zwierzętom - mówi Alina Pawlicka-Mamczura, rzeczniczka prezydenta Opola. - O przypadkach rannych zwierząt należy poinformować wydział ochrony środowiska lub straż miejską, które wezwą lekarza i przypilnują zwierzaka, do czasu jego przyjazdu - instruuje.

Myśląc zdroworozsądkowo trudno się spodziewać , że weterynarz z Wrocławia przyjedzie do każdego rannego wróbla. O tym, że rozwiązanie działa tylko na papierze przekonałam się na własnej skórze, szukając pomocy dla rannego grubodzioba - ptaka również chronionego. W wydziale ochrony środowiska usłyszałam, że... mogę zawieźć ptaka do Wrocławia.

- Jeśli dostaniemy sygnały, że dotychczasowe rozwiązanie się nie sprawdza, to pomyślimy o innym - przyznaje pani rzecznik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska