Mój tata jedzie na wojnę

Tomasz Dragan
Mateusz spędza każdą wolną chwilę z ojcem. Tato tylko czasem pokazuje mu czapkę, jaką nosi w Afganistanie. – Tato leci samolotem bardzo daleko. Ja już na niego czekam – mówi chłopiec. Na zdjęciu ojciec Mateusza, plutonowy Nikodem Kita z żoną Katarzyną.
Mateusz spędza każdą wolną chwilę z ojcem. Tato tylko czasem pokazuje mu czapkę, jaką nosi w Afganistanie. – Tato leci samolotem bardzo daleko. Ja już na niego czekam – mówi chłopiec. Na zdjęciu ojciec Mateusza, plutonowy Nikodem Kita z żoną Katarzyną. Tomasz Dragan
Teraz zwykłe "do zobaczenia" ma nawet większą wartość od magicznego "kocham". Dla dziesiątek opolskich wojskowych rodzin zaczął się najcięższy okres w życiu.

Jeszcze dobrze ich ojcowie, mężowie oraz synowie nie zdążyli dotrzeć na misję do ogarniętego wojną Afganistanu, a już bliscy liczą dni, kiedy znowu ich zobaczą. Modlą się, by wrócili cało i zdrowo.

Mateusz nie bawi się w strzelanego. Również w wojnę ani wojsko. Takie rozrywki nie są mile widziane w domu. W szczególności przez tatę. Chłopiec wie o tym doskonale. Samo słowo "wojna" brzmi jeszcze dla malucha tajemniczo, ale nikt z rodziców głośno go nie wypowiada. Jednak jak każdy dzieciak rwie się do munduru i wszystkiego, co jest związane z wojskiem. Czasem tata zabiera go na różne defilady.

Wtedy jest największa frajda, bo można wejść do prawdziwego auta wojskowego, no i jest dużo żołnierzy. Czasem tata daje też przymierzyć czapkę wojaka przed lustrem w domu. Zwłaszcza kiedy szykuje się do wyjazdu. Mateusz, chociaż ma już prawie sześć lat, nie rozumie, gdzie dokładnie tato jedzie. Wie tylko, że jedzie daleko i jak Mateusz będzie cierpliwie czekał, to on szybko wróci.

Tata jedzie razem z innymi bardzo daleko w świat - wyznaje z dziecięcą szczerością. I recytuje strofy, wyraźnie powtarzając słowa usłyszane od dorosłych. Uśmiecha się przy tym pełną buzią: - Jeszcze jestem za mały, by wiedzieć, gdzie tato leci. Ale to bardzo daleko. Jak wróci, to przywiezie mi fajną zabawkę. Mam już ich trochę. Bardzo kocham tatę. Razem często się bawimy. Ale trudno go odgonić od komputera. Razem sobie gramy w różne takie fajne gry...

Trzeba zbierać wspólne chwile

Saper 1. Brzeskiej Brygady Saperów plutonowy Nikodem Kita należy do tych nielicznych, którzy po raz czwarty pojadą w samo serce konfliktu zbrojnego. Do Afganistanu. W piaskowym plamiaku wygląda jak rasowy komandos. Zresztą w tym kraju plutonowy czuje się jak w domu. Będzie to już jego trzecia wyprawa z misją polskiego kontyngentu. W ciągu jedenastu lat służby w wojsku poza wyprawami do Azji był jeszcze w Afryce, na misji w Czadzie. Pierwszy raz do Afganistanu pojechał w 2002 roku jako jeden z pierwszych polskich żołnierzy, kiedy RP w ramach sił NATO rozpoczynała stacjonowanie w bazie Bagram w prowincji Ghazni.

- Mateusz jest już prawie mężczyzną i wiele rozumie - plutonowy uśmiecha się na chwilę, a potem natychmiast z jego twarzy znika zadowolenie. - Dzieci wszystko dokładnie rozumieją, choć może nie potrafią tego wyrazić jak dorośli. Ciężko jest takiemu dzieciakowi wytłumaczyć, że gdzieś się jedzie. Zwłaszcza że ojciec jedzie w niebezpieczny rejon. Każdy ogląda telewizję i wie, jak jest w Afganistanie.

Co tu dużo mówić, nie jedziemy tam na urlop. A on ciągle pyta się, czy ja wrócę, czy jeszcze się będziemy bawić na komputerze, czy pójdziemy na poszaleć na spacer. W jego oczach widzę niepokój nawet, jak wychodzę do jednostki na służbę. Od jakiegoś czasu Mateusz czuje już, że gdzieś znowu wyjadę. Chce wiedzieć, kiedy wrócę i czy będzie to na pewno dzisiaj, jutro, a może za miesiąc.

W ciągu ostatnich siedmiu miesięcy Mateusz coraz mniej widywał ojca. Tato był na poligonach i szkoleniach przygotowujących żołnierzy do misji w Afganistanie. Ale wiadomo było, że ojcu się nic nie stało, bo jest gdzieś w kraju. Tylko na szkoleniu. Teraz jednak pojedzie na prawdziwą wojnę.

- Mój tata jest dzielny. Na komputerze jest lepszy ode mnie - uśmiecha się Mateusz.
- Potem trzeba mu opowiadać, jakie są tam zwierzęta, jak się tam leci, że dzieci też tam mieszkają. Jak każde dziecko lubi słuchać opowieści. Oczywiście w żadnym wypadku o wojsku i tym, co robimy w Afganistanie. Zresztą większość naszej pracy stanowi tajemnicę i nikomu się takich rzeczy nie opowiada.

Przynamniej ja tak robię - dodaje plutonowy Nikodem Kita.

Wszystko gotowe

Rozkaz natychmiastowego wylotu może przyjść w każdej chwili. Dlatego plutonowy musi być cały czas w gotowości. Rzeczy są już praktycznie spakowane. Mundury, najpilniejsze przybory. Również w gotowości jest Mateusz i pani Katarzyna, żona i matka. Widać, że mama z synem na równi przeżywa wyjazd ojca.

Jednak pani Katarzyna nie daje po sobie tego poznać. Jako doświadczona żona żołnierza wie, że ciągłe pytania o misję spowodują jeszcze większy niepokój u męża. W większości pytania o to, że mężowi może się coś stać i że w Afganistanie jest niebezpiecznie, pozostają bez odpowiedzi.
- Ludzie wkoło tłuką mi do głowy, że nie powinnam puszczać męża na misję, że koleżanki, jakby były w takiej sytuacji, nie pozwoliłyby na wyjazd.

- Mateusz nie bawi się w wojsko, a ja staram się unikać tematów militarnych. Tak wyglądają nasze wspólne ostatnie dni przed wyjazdem męża. Jeśli jest czas, idziemy na spacer albo do rodziny.

Siedzimy też razem w domu, starając się złapać jeszcze wspólną chwilę - opowiada pani Katarzyna. - Niby pół roku to nie tak dużo. Ale proszę mi wierzyć: jeśli cokolwiek dzieje się w Afganistanie i ktoś zostaje ranny, to czy ma się tam męża, syna, ojca albo nawet znajomego, każdy biegnie do telewizora, telefonu, radia, czyta gazety, internet. Klęka, modli się i prosi Boga, by nie doszło do tragedii.

Wiadomo, że tam jest wojna i może im się stać coś złego. Ale tutaj również na poligonach zdarzają się wypadki. Wszystkie żony wojskowych, ich rodziny interesują się wszystkim, co tam się dzieje. Łatwo jest powiedzieć dziewczynom, że nie puściłyby swoich mężów na misje.

Ale wojskowemu, który jest saperem, nie można niczego narzucać. Mój mąż postawił sprawę jasno: Jestem żołnierzem, to jest moja praca. Ja wiem, że on się na tych misjach realizuje, że to jest jego pasja, to całe wojsko. Jeszcze dobrze nie wyjechał, a my już czekamy, kiedy wróci...

Pani Jadzia kochana

Takich rodzin jak plutonowego Kity jest teraz na Opolszczyźnie blisko 150. Tylu żołnierzy z Brzegu (saperów) i Opola (logistyków) ma wyjechać na 9. zmianę polskiego kontyngentu wojskowego do Afganistanu. Jak mówi Jadwiga Sioma z Centrum Pomocy Rodzinie przy 1. Brzeskiej Brygadzie Saperów oraz działaczka Stowarzyszenia Rodzina Wojskowa, liczba bliskich i rodzin, którzy są związani z wyjazdem opolskich żołnierzy, jest kilkakrotnie większa.

- To nie tylko żony, dzieci, dziewczyny naszych chłopaków - mówi o żołnierzach Jadwiga Sioma - ale również ich rodzice, krewni. Nawet znajomi. Na osiedlu, podwórku czy wiosce, jak jakiś chłopak jedzie na misję, wszyscy się tym interesują. Czasem tłumaczę naszym saperom, że nie ma się co denerwować na niekiedy natarczywe pytania o to, jak jest w Afganistanie. Ludzie z czystej życzliwości chcą wiedzieć, często martwią się, aby nic nam się nie stało. Życzą nam naprawdę jak najlepiej. Przecież tam nie ma wczasów, tylko ciężka służba.

Jadwiga Sioma to kobieta instytucja. Sama praktycznie uczestniczy w każdej misji wojskowej, jaka dotychczas była za granicą. Oczywiście nie wyjeżdża, ale tutaj, na miejscu, opiekuje się rodzinami żołnierzy. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wszyscy bliscy naszych żołnierzy wiedzą również, że pierwszą osobą, na którą mogą liczyć, jest właśnie ona. Organizuje wysyłkę paczek, pomaga załatwiać sprawy rodzinne, od przeprowadzek po wszystkie zdarzenia losowe.

Pani Jadzia "stacjonuje" w brzeskim klubie garnizonowym razem z Janą Koronkiewicz. To właśnie klub garnizonowy staje się na czas pobytu naszych żołnierzy centrum wymiany informacji, miejscem wzajemnego wsparcia lub po prostu lokalem, gdzie można przyjść na kawę i uspokoić nerwy. Zresztą do Brzegu czy nawet bezpośrednio do pani Jadzi o różnych porach dnia i nocy dzwonią małżonki wojaków z całego kraju. Brzescy saperzy wspólnie właśnie z panią Jadwigą stworzyli Centrum Pomocy Rodzinie, czyli pionierską placówkę wspierania rodzin żołnierzy przebywających na misjach. Decyzją ministra obrony i sztabu generalnego takie miejsca, wzorem brzeskiego, powstają teraz we wszystkich jednostkach, których żołnierze wyjeżdżają w rejony konfliktów zbrojnych.

- Razem musimy wytrzymać pobyt naszych chłopców na misji. Tu nikt nie używa słowa wojna i dlatego ja też go unikam - tłumaczy pani Jadzia. - Organizujemy spotkania z rodzinami, dla dzieci przygotowujemy bale. Wszystko po to, by rodziny nie czuły się zostawione same sobie. Najwięcej frajdy jest wtedy, gdy wysyłamy paczki, łączymy się poprzez internet z bazą wojskową. Nasi wojskowi czekają na te paczki jak na nic innego. Trudno uwierzyć, że numer ulubionej gazety z Polski czy tradycyjny zwykły list lub obrazek od dziecka może wywołać łzy u naszych chłopaków.

- My też będziemy wysyłać tacie paczki. Pewnie tata chciałby, abyśmy wysłali mu komputer, ale nie można - emocjonuje się Mateusz Kita. - Pani Jadzia mówiła, że będziemy rysować dla taty obrazki i pisać listy. Oby tylko szybko wrócił!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska