Mów do mnie Lolek

Redakcja
Z Jerzym Klugerem z Rzymu, przyjacielem Jana Pawła II, rozmawia Danuta Nowicka

- Z pana nazwiskiem wiąże się najstarsza "papieska" anegdota. Myślę oczywiście o incydencie z policjantem...
- To było tak: w Wadowicach był jeden policjant miejski, który nazywał się Ćwięk. Zawsze chodził po Rynku w mundurze i z szablą. Z Lolkiem - mieliśmy wtedy po sześć, może siedem lat - podejrzewaliśmy, że to szabla drewniana, ale nie byliśmy tego pewni, bo nigdy jej nie wyciągał. No i kiedy raz na ławce usnął, zabraliśmy się do sprawdzania. Lolek ciągnął za pochwę, ja za szablę czy na odwrót, już nie pamiętam. W pewnym momencie szabla wyskoczyła, myśmy upadli, a Ćwięk się zbudził.
- I jak się skończyło?
- Oj, było, było kłopotu, ale mój tatuś się wstawił.
- Pana tatuś to był nie byle kto: mecenas dr Wilhelm Kluger zatrudniał pięciu, a nawet sześciu koncypientów, a do tego prezesował Gminie Wyznaniowej Żydowskiej.
- Przez osiemnaście lat. Przedtem, przez półtora roku, zwierzchnikiem był jego ojciec, a przez długie, długie lata dziadek ze strony matki.
- Ojciec Karola Wojtyły nie miał nic przeciwko temu, że syn przyjaźni się z Żydem?
- Absolutnie nie. Mój ojciec i pan kapitan Wojtyła wzajemnie się poważali. Przy każdej okazji przekazywali pozdrowienia dla rodziny.
- To nie był wyjątek. Czytałam, że Żydzi wadowiccy, wówczas w sile ponad dwu tysięcy, uważali się za Polaków i tak właśnie ich postrzegano.

List autoryzujący Jerzy Kluger zakończył: "Piszę naprędce, bo właśnie jedziemy do Ojca Świętego wraz z moją Żoną na obiad do Jego letniej rezydencji w Castel Gandolfo. Całuję rączki. Hotel Le Dune, 13 sierpnia 2002, godz. 8.34".

- Galicja była pod zaborem austrowęgierskim i, zwłaszcza w jej zachodniej części, mieszkało bardzo mało ortodoksów. Rodzina mojej mamusi pochodziła z Holandii, ze strony tatusia - z Wiednia. Tatuś był legionistą, socjalistą.
- A pan, dodam, wyprzedzając fakty, walczył pod Monte Cassino.
- I otrzymałem Krzyż Walecznych.
- Jeszcze jedna anegdota, która mi się przypomina po lekturze książki "Świadek nadziei". Podobno na dorocznym balu pułkowym w Wadowicach do pierwszego mazura komendant prosił pana matkę.
- Przeważnie. Mamusia była doskonałą tancerką.
- Natomiast babka Huppert przyjaźniła się z księżmi katolickimi...
- Z księdzem proboszczem kanonikiem Prochownikiem. Przechadzali się wśród brzóz i jodeł po wadowickim skwerku, a ponieważ oboje byli już trochę głusi - teraz ja i Ojciec Święty też niedosłyszymy - zadanie policjanta Ćwięka polegało na tym, żeby innym spacerowiczom uniemożliwić podsłuchiwanie. Wadowiczanie już wiedzieli, że nie należy blisko podchodzić.
- Jak zapamiętał pan odwiedziny u Wojtyłów?
- Było to małe, zasobnie urządzone mieszkanko na pierwszym piętrze, obok Rynku, przy ulicy Kościelnej. Zegar słoneczny wraz z napisem "Tempus fugit, eternitas manet", który się zachował do dzisiaj, był widoczny zza okna. Miałem bardzo wielkie poważanie dla pana kapitana Wojtyły. Był właściwie samoukiem - nie wiem dokładnie, jakie szkoły ukończył - w każdym razie do dystynkcji oficerskiej doszedł dzięki egzaminom w wojsku. Bardzo dużo czytał i posiadał szczególny dar przekazywania wiedzy. I mnie, i Lolkowi nieraz opowiadał o zdarzeniach z historii Polski piastowskiej i późniejszej.
- Przypomina pan sobie jakąś konkretną opowieść?
- To stare czasy, chociaż... Owszem, o pewnym szlachcicu z okolic Wadowic, niejakim panu Gostkowskim. Jego dziadek czy pradziadek był powstańcem z 1863 r. i miał to szczęście, że wrócił do Gorzenia. Pan Wojtyła dużo wiedział o jego zasługach.
- Jak wyglądały stosunki ojcowsko-synowskie w domu Wojtyłów?
- Były wspaniałe. Nie przypominam sobie żadnych buntów czy nie wykonanych poleceń.
- Spędzaliście z Karolem dużo czasu?
- Owszem, na wakacjach razem pływaliśmy, a w zimie, w wadowickim ogrodzie na "Wenecji" ślizgaliśmy się na łyżwach i grali w hokeja. Potem podzieliły nas zainteresowania. Jego ciągnęło w kierunku sztuki dramatycznej, do której nie miałem żadnego pociągu ani talentu. Był bardzo muzykalny, a ja nie. Przychodził do nas słuchać radia, bo mieliśmy jeden z zaledwie kilku odbiorników w Wadowicach, odbierających stacje zagraniczne. Mamusia i tatuś słuchali muzyki klasycznej. Poza tym tatuś prowadził kwartet smyczkowy i dwa razy w tygodniu odbywały się u nas próby. Karol pojawiał się, żeby się przysłuchiwać, ja przez ten czas budowałem modele samolotów.
- I tak już zostało. On poszedł w duchowość, w kulturę wysoką, pan zdecydował się studiować politechnikę.
- Tak to było (śmiech). Już w gimnazjum różnice uwydatniały się w sposób widoczny.
- Na temat ucznia Karola Wojtyły sporo już napisano, sporo powiedziano. Na tej podstawie rysuje się obraz idealny: utalentowanego gimnazjalisty, wspaniałego kolegi. Czy rzeczywiście nie było żadnej rysy na charakterze pańskiego przyjaciela Lolka?
- Proszę pani (śmiech), ponieważ on jest teraz papieżem, moje opinie mogą wydać się banalne. Ale mogę panią dobrodziejkę zapewnić, że nie ma nic banalnego w tym, co mówię: on rzeczywiście nie posiadał wad. Do naszej klasy chodził także późniejszy wybitny profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Jan Kuś, publikujący w najpoważniejszym amerykańskim piśmie medycznym na świecie (wiem coś na ten temat, bo przysłał mi kilka artykułów). W swojej specjalności był numer jeden w Krakowie. Otóż Jasiu był wspaniałym uczniem, doskonale radził sobie na meczach piłki nożnej, nawet lepiej niż Lolek, ale oprócz tego grał w pokera i jak trzeba było zapalić papierosa, to też poszedł do klozetu. A Wojtyła nie. Wojtyła był wyjątkowy.
- Potem rozstaliście się. Kiedy na Politechnice Warszawskiej przybrały na sile ekscesy antyżydowskie, pan co prawda wrócił do Wadowic, ale Karola już w nich nie było. Studiował w Krakowie. Do kolejnego spotkania doszło rzeczywiście dopiero w Rzymie po dwudziestu latach?
- Kolega przeczytał w rzymskiej gazecie, że podczas soboru arcybiskup Karol Wojtyła wygłosił przemówienie. - No, no, Lolek został arcybiskupem - skomentowałem, a kolega - że to niemożliwe, ponieważ on pochodzi z Bielska, a to większe miasto od Wadowic i nigdy nie miało arcybiskupa. To mnie zdenerwowało, zacząłem telefonować i znalazłem Wojtyłę.
- Jak wypadło spotkanie?
- Po staremu, nie pozwolił mi na całowanie pierścienia czy zwracanie się per "Wasza Ekscelencjo", jak mnie pouczono. - Mów do mnie Lolek - powiedział. Ale nie było nam do śmiechu. On po stracie ojca został sam, ja także, ponieważ moja rodzina zginęła w Oświęcimiu. W tym siostra, wielka nadzieja tenisa polskiego i, w przeciwieństwie do mnie, doskonała uczennica. Potem rozmawialiśmy wiele razy. Podczas konklawe, w którym wybrano Wojtyłę na papieża, zadzwonił do mnie z Polski prof. Kuś: - Ty wiesz, Jurek, prawdopodobnie Lolek już do Krakowa nie wróci. A ja wówczas na ten temat niewiele wiedziałem, w tych kwestiach nie byłem jeszcze takim ekspertem jak dzisiaj.
- Papież poprosił pana z żoną i córkami na audiencję...
- I z wnuczką. To była pierwsza prywatna audiencja pontyfikatu, więc nie ukrywam, że szczególnie ją przeżywaliśmy. Kiedy tylko zasiadł na tronie w białym stroju - ja tego nie zauważyłem, ale wnuczka tak - podszedł do niego młody ksiądz i starannie ułożył fałdy. Kiedy podeszliśmy bliżej, Papież wstał i Stefania, która nosi imię po mojej siostrze, zwróciła się do mnie: "Dziadek, cała robota nadaremna". Miała wtedy osiem lat, teraz jest dyrektorem. Kontroluje wpływy i wydatki 103 firm Danone.
- Zaś pan, po staremu, pracuje zgodnie z wykształceniem?
- Kiedyś jako inżynier mechanik kupowałem używane maszyny do robót ziemnych, naprawiałem i sprzedawałem. Ale zmieniłem zainteresowania: właśnie organizuję wystawę rysunków Michała Anioła.
- Na prośbę Jana Pawła II brał pan udział w prywatnych poczynaniach dyplomatycznych. Wprawdzie bezpośrednio - jak zauważa Weigel, autor "Świadka nadziei", przy tym filozof i teolog, nie doprowadziły one do negocjacji, zakończonych zawarciem "porozumienia podstawowego" pomiędzy Stolicą Apostolską a Izraelem, pozostają jednak dowodem pana szczególnego zaangażowania.
- Od kiedy ambasador Izraela złożył w Watykanie listy uwierzytelniające, nie miałem już nic do powiedzenia.
- Wciąż spotyka się pan z Papieżem?
- Oczywiście. Prawdopodobnie nastąpi to jutro.
- Jak pan ocenia kondycję Jana Pawła II?
- Zostawmy ten temat lekarzom.
- W rozmowach wracają panowie do wadowickich czasów?
- Często wymieniamy wspomnienia. Czasem On zapomni o czymś, co ja zapamiętałem, czasami na odwrót.
- Jak można nazwać tę przyjaźń, która łączy pana z Janem Pawłem II?
- Jako wielkie szczęście. Że też mnie się ono wydarzyło...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska