Na Śląsku gołębie są zaraz po religii

Redakcja
Jerzy Koźlik: - Okazuje się, że gołąb potrafi się mizdrzyć i łasić jak pies.
Jerzy Koźlik: - Okazuje się, że gołąb potrafi się mizdrzyć i łasić jak pies. Paweł Stauffer
Prawdziwe czempiony są warte tyle co dobre auto. "Budapeszt" Jerzego Koźlika z Kolonii Gosławickiej kosztuje 100 tysięcy złotych i jest nie do kupienia...

Co wypowiedziawszy, Jerzy Koźlik zapala papierosa i toczy wzrokiem wokół, jakby szukał śmiałka, który wejdzie z nim w polemikę. Ale wokół tylko ci, którzy podzielają jego opinię.

Na przykład przyjaciel pana Jurka, ksiądz Jerzy Kostorz z Zawadzkiego, którego gołębie zdobyły świeżutkie złoto i brąz na niedawnej światowej olimpiadzie gołębi sportowych w słowackiej Nitrze.

Takie zawody to taka sama ranga jak ludzkie igrzyska olimpijskie. Gołębie księdza frunęły w kategorii C, czyli półmaratonie, który jest dłuższy od ludzkiego półmaratonu jakieś 25 razy. A jedna szósta kadry olimpijskiej to byli zawodnicy z opolskich gołębników.

Drugie złoto zdobył dla Polski gołąb Marka Trzaski z Prudnika. W kategorii gołębi dorosłych na dystansie powyżej 300 kilometrów jego lotnik - bo tak hodowcy nazywają gołębia, który się ściga - miał 6 najlepszych czasów.

Słodkie życie za milion

W hodowli Jerzego Koźlika w Kolonii Gosławickiej pod Opolem grucha sobie w boksie najprawdopodobniej najdroższy gołąb w Polsce. Jakiś czas temu hodowca z Holandii dawał mu za niego 25 tysięcy euro.

Bo potencjał rozrodczy i genetyczny, jaki tkwi w tym ptaku, to lepsza gwarancja zysku niż akcje najbardziej nawet dynamicznej spółki na giełdzie w Amsterdamie. Gdyby ten gołąb był młodym mężczyzną, sam jeden mógłby obsługiwać opolską marszałkowską Specjalną Strefę Demograficzną.

- Ale Holender obszedł się smakiem - śmieje się pan Jerzy. - Ten gołąb będzie zarabiał dla mnie. Ale nie o pieniądze tu chodzi. Jak ktoś kocha gołębie tylko dla kasy, to znaczy, że nie kocha ich wcale. Ten mój gołąb dostał imię Budapeszt. Bo zdobył dla mnie w Budapeszcie wybitne laury.
Idziemy obejrzeć tego złotego gagatka, ale dla mnie gołębie są jak karpie w wannie: dość trudno je odróżnić. Gdzie wśród tej gruchającej gromady jest Budapeszt?

- Naprawdę nie widzi go pan? Cudowny lotnik - zdumiewa się pan Jerzy i wyjmuje z przegródki ptaka, a robi to tak, jak matka wyjmująca z kołyski niemowlę. Rozpościera mu skrzydła, rozkłada pióra - niczym karty - popatruje spod oka, czekając mojej reakcji. - To jest cudo, a nie ptak.

A potem pan Jerzy zagląda mu z miłością w oko. To często wykorzystywany motyw na gołębiarskich ilustracjach. Oko tu, oko tam. Obwiedzione czerwonym kołnierzem, czasem guzkami. Bo oko to zwierciadło duszy gołębia. I jego stanu fizycznego.

Jerzy Koźlik: - Proszę pana, dobry hodowca z oka wyczyta wszystko: zdolność rozpłodową, możliwości sportowe, zdrowie ptaka, a nawet to, czy jest wypoczęty. A pan po imprezce to jakie miewał oczka, ha, ha, ha…?

Najdroższym gołębiem świata jest holenderska Dolce Vita (Słodkie Życie), samiczka, którą niedawno jakiś przebogaty Chińczyk kupił na aukcji za 329 tysięcy dolarów, czyli milion złotych.

Sprzedawcą był Pieter Veenstra, holenderski hodowca, który na gołębiach zarobił już 2,5 miliona dolarów. Do tych zysków dorzucił się także pan Koźlik.- Znam Veenstrę, też kupowałem u niego - mówi. - Ale nie takie drogie okazy. Ot, w granicach 200 euro. A co do Chińczyków, to w branży mówi się, że najlepsze gołębie wymiata z rynku chińska armia, bo chce ich używać do celów militarnych.

Gołębiarz to strzelał w Sarajewie

Gdy mówi się o nich gołębiarze - nie ukrywają złości. Dlatego podczas rozmowy trzeba uważać.

- My jesteśmy hodowcami gołębi, a gołębiarze to są drapieżniki polujące na gołębie. Te wszystkie żarłoczne ptaki, które się w Polsce potwornie rozmnożyły, a których ekolodzy nie potrafią odstrzeliwać. One krzywdzą gołębie, pożerają je. A my je hołubimy.

To jacy z nas gołębiarze? Chociaż… są i wśród ludzie gołębiarze. Zabierze ptaka i nie odda. - Albo go zje?

- Nie radziłbym - ostrzega Jerzy Koźlik. - Gołąb sportowy smakuje źle, bo jest karmiony jak na wyczyn. Same żyły i mięśnie. To tak, jakby krokodyl chciał pożreć kolarza zawodowego, sama twardzizna. Miękki redaktorek z pewnością smakowałby mu lepiej.

No i kolejne pytanie z gatunku drażliwych: czy miłość do gołębi wyklucza jedzenie?
W młodości z biedy się jadło. Cały biedny Śląsk jadł - mówi pan Jerzy. - Gwarantuję panu, że gdybym panu go dobrze zrobił, toby pan prosił o dokładkę.

A wracając do gołębiarzy, to jest jeszcze jeden nieładny aspekt tego słowa. Gołębiarze to snajperzy, którzy w oblężonym Sarajewie lub powstańczej Warszawie zabijali ludzi z poddaszy. Dlatego niech zostanie: hodowcy.

Samiczki mnie podrywają

- Ja się wychowałem wśród gołębi - wspomina Jerzy Koźlik. - Moja matka miała siedmiu braci i każdy hodował. Siedem osobnych gołębników na podwórku, każdy miał swój, jak dziś każdy ma swój laptop.

Ojciec to samo, ale musiał przerwać swoją pasję. Ja tęskniłem za tymi jego gołębiami, aż mi wujek podarował w tajemnicy parkę i ja ją ukrywałem w pudełku w domu. To była parka, za chwilę miałem już cztery gołębie. I trzeba było wyremontować stary gołębnik taty. To było w 1961 roku. Do tej pory mi nie przeszło.

W klasie Koźlika w Kątach Opolskich było 11 chłopaków. Dziesięciu z nich hodowało gołębie.
- A połowy nie ma już na świecie - wzdycha hodowca.

- A ja z kolei odziedziczyłem gołębnik po ojcu - opowiada o swych gołębich początkach ksiądz Kostorz. - Pochodzę z Żędowic pod Zawadzkiem, tato nieoczekiwanie umarł sześć lat temu i stanąłem przed pytaniem: czy likwidować 50 lat jego pasji, bo tyle się tym zajmował, czy kontynuować dzieło? Długo się nie zastanawiałem. Ale że moja praca nie daje mi wiele wolnego czasu (ksiądz jest naukowcem na Uniwersytecie Opolskim i kapelanem opolskiego sportu), to znalazłem sobie we wsi zacnego pomocnika.

To Ryszard Żółkiewicz, który pełni w hodowli księdza rolę trenera, sanitariusza, dietetyka, doradcy. Ten tandem uzupełnia się jak Kazimierz Górski i Jacek Gmoch. I takie same odnosi sukcesy.

A co jest takiego wyjątkowego w gołębiach, że tak intrygują hodowców? Bo przecież to mordercze hobby. Codzienne sprzątanie, karmienie, pojenie, a przed zawodami - godzinny trening dwa razy dziennie.

- Mnie najbardziej imponuje wola walki takiego gołębia, jego chęć powrotu do gniazda. Leci przez tysiąc kilometrów, a potem szus, wpada do gołębnika i siada dokładnie na swoim miejscu. Są jak kenijscy biegacze, nie do zdarcia.

Gołębia ciągnie do gniazda tak zwane fałszywe wdowieństwo. Pokazuje mu się samiczkę przed zawodami, a potem wywozi daleko od domu i on tak do tej swojej śląskiej pani gna w przestworzach - czasem aż zza Alp.

- Czasem potem nie ma siły zrobić tego, po co leciał - pan Jerzy mruży oko. - Co jeszcze? Okazuje się, że gołąb potrafi się mizdrzyć i łasić jak pies.

Pan nie uwierzy, ale one mi dają znaki, ja się z nimi porozumiewam tajnymi znakami. A samiczki to mnie wręcz podrywają, gdy wejdę do gołębnika - tłumaczy pan Jerzy.
- A mi te wyścigi dają jeszcze namiastkę sportu, piłki nożnej, z którą się musiałem pożegnać, gdy zerwałem "Achillesa" - mówi ksiądz Jerzy Kostorz. - Teraz te ptaki ścigają się za mnie. Ale ja ich nie nazywam tak jak niektórzy. Kto wie, może zacznę?

Kto najczęściej patrzy w niebo?

"Wszystkie gołębie Śląska" - ten szlagier grany przez zespół Śląskich Szwagrów to piosenka, którą zna chyba każdy tutejszy hodowca. Opowiada o umieraniu gołębia pod śniegiem i został napisany na cześć hodowców i ich ptaków pogrzebanych w słynnej katastrofie hali w Katowicach, w której odbywały się targi gołębi.

Pan Jerzy też tam wtedy był, uratowało go toporne stoisko z grubych stalowych rur, którego tak bardzo pragnął się pozbyć, takie było nieporęczne, ciężkie i nienowoczesne.

- Na Śląsku hodowla gołębi jest zaraz po religii - tłumaczy. - Górnik siedział na przodku, w ciemności. Musiał po wyjściu popatrzeć w niebo, co się do tego nadaje lepiej od hodowania gołębi? To stąd ta popularność tego sportu na Śląsku.

I to dlatego centrala Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych mieści się w mateczniku gołębiarstwa, czyli w Chorzowie, a nie w jakiejś tam Warszawie.

Jerzy Koźlik jest w tym Związku VIP-em nie lada.
A skoro już padło słowo "religia", to warto posłuchać księdza Kostorza.

- Gołębie mi się bardzo przydają w kazaniach - mówi. - Jako motyw powrotu do ojcowskiego domu. Jako ten posłaniec dobrej nadziei, który na arkę Noego przyniósł zieloną gałązkę, czyli znak odradzającego się po potopie życia. No jest jeszcze jedna ważna rzecz: nikt tak często jak hodowca gołębi nie patrzy w niebo. A w niebo zerkać warto…

Zanim powstało Google Map

O zaletach gołębi hodowcy mogą bez końca. Jakież tu smaczne anegdoty. Współczesne: o tym, że ktoś dzięki obrączce odesłał gołębia do Opola aż spod Pirenejów. I historyczne: o tym, jak bankier Rothschild dzięki gołębiom dowiedział się o wynikach bitwy pod Waterloo, co pozwoliło mu zrobić dzięki tej wiedzy bajeczny interes na giełdzie.

Jak opisuje biuletyn "Dobry Lot", w roku 1897 gołębnik Cesarskiej Poczty Powietrznej, która obsługiwała także Rejencję Opolską, liczył 200 tysięcy skrzydlatych listonoszy. Gołębniki były nawet na okrętach wojennych, a cała armia miała ich wtedy aż pół miliona. Dźwigały one pod brzuszkami małe aparaty fotograficzne, dzięki którym osiągano taki mniej więcej efekt, jak dziś dzięki satelitarnemu systemowi Google Map.

Jak to w Niemczech, raz do roku gołębie poddawane były ogólnej mobilizacji, podczas której ćwiczyły loty zwiadowcze i pocztowe. Z Chin sprowadzono nawet ultralekkie piszczałki z bambusa, które przyczepione do ogonów gołębi, odstraszały drapieżniki.

Podczas okupacji Niemcy zakazali w Polsce hodowli gołębi - właśnie z powodu ich zdolności wojennych. Stosowali też dezinformację, wypuszczając w przestworza ptaki z fałszywymi informacjami.

- Tak jak dziś do internetu wrzuca się fałszywki - śmieje się pan Jerzy. - Tak, gołębie to ptaki bardzo wyjątkowe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska