Na starość trzeba sądzić się z dziećmi

Redakcja
Pani Aleksandra chce sprzedać dom i przenieść się do Domu Złotej Jesieni w Opolu, gdzie będzie miała spokój i opiekę. Ale nie sprzeda domu z zameldowanym w nim synem.
Pani Aleksandra chce sprzedać dom i przenieść się do Domu Złotej Jesieni w Opolu, gdzie będzie miała spokój i opiekę. Ale nie sprzeda domu z zameldowanym w nim synem. Ewa Bilicka
Każdy chce mieć u schyłku życia wsparcie w dzieciach. Niektórzy usiłują sobie to zapewnić poprzez przekazanie dzieciom w darowiźnie domu. Inni - przez zameldowanie. Umowy - bywa - się nie sprawdzają.

Pani Aleksandra (imię i niektóre okoliczności zmienione) prosi, żeby do niej mówić głośno. Bo czasami jakiegoś słowa nie dosłyszy, coś źle zrozumie. Faktycznie, stale prosi o powtarzanie pytań. Trochę niezręcznie jednak podnosić głos.

- Starszy syn na mnie wciąż krzyczał - mówi pani Aleksandra. - Serca nie miał.

Wioska na krańcu województwa, daleko za Głubczycami. Wokół pola, pagórki. Ładnie tu; ale samemu, bez rodziny - chyba nie żyje się dobrze. A pani Ola ma 70 lat, jest sama w domu, który kilka lat temu kupił jej młodszy syn.

- To dobry chłopak - zastrzega. - Marzyłam o tym, by mieszkać na wsi, w takiej malowniczej okolicy. Wtedy, gdy kupował mi dom, dopiero co przeszłam na wcześniejszą emeryturę. Miałam siły.

Nie przeszkadzało jej, że dom mieści się niemal dwie godziny drogi od Opola, gdzie pozostał jej młodszy syn.

Dom jest mały, przylega do niego sporo ziemi. - Drugi syn, co mieszka w Opolu, kupił mi ten dom, bo bardzo chciałam zamieszkać na wsi. Cena była okazyjna, szczególnie, że jest tu spory grunt- mówi pani Aleksandra.

Początkowo wszystko biegło po jej myśli. Cieszyła się ciszą, spokojem, życiem na wsi. - Kurki, pieski, zapach ziemi i kwiatów. Czego chcieć więcej - mówi.

Czasami odwiedzili ją synowie - ten, który dom kupił i ten starszy.

- Starszy Roman od dziecka był chorowity, miał stwierdzoną depresję, leczył się na nią także już jako dorosły. Ilu to ja lekarzy zjeździłam z tym moim synem? - mówi pani Ola.
Chłopak się usamodzielnił, zaczął pracować. - Jednak często pracę tracił, gdy był na bezrobociu, to mu pomagałam, czasami tu pomieszkiwał - dodaje mama.

Pewnego dnia Roman przyjechał do mamy i zaproponował: - Zamelduj mnie na wsi w swym domu, ze stałym meldunkiem będzie mi łatwiej znaleźć pracę.

Zgodziła się. Po jakimś czasie syn przedstawił jej swoją narzeczoną (później żonę). Pani Ola przystała, aby i ona zamieszkała w jej domu.

- To była kolejna jego żona. Byłam już o wiele starsza, słabsza, a dbanie o stary dom wymaga wielu sił - mówi. - Więc liczyłam na pomoc w tym względzie. Umówiliśmy się, że Roman ze swą nową żoną będą o mnie dbać, o dom też. A ja im oddawałam część pieniędzy z mojej renty. Umowa była ustna.

Wszystko jako tako się układało. Ślady gospodarskiej ręki Romana widać do dziś: oczko wodne, ścieżki...

Ale to wszystko zarośnięte już, zaniedbane. - Rynna, co zwisa - chyba z rok prosiłam Romka, aby ją naprawił - mówi kobieta.

Przede wszystkim zaczęły się awantury. O wszystko: rzeczy ważne i błahe. Groźby. Wyzwiska. Raz nawet przyjechała policja.

- Doszło do tego, że oni zamieszkali na górze i w ogóle się mną nie zajmowali, no chyba, że Roman na mnie krzyczał - mówi pani Ola. - Na górze nawet gotowali...
Pani Ola zaproponowała, aby się wyprowadzili.
- Nigdy - usłyszała odpowiedź syna.

Zapowiedziała więc, że wymelduje Romana.
- Nie uda ci się - stwierdził syn. - Jak trzeba będzie, to się do Strasburga odwołam.
Wspólne mieszkanie zamieniło się w piekło. Ostatecznie syn z żoną się wyprowadzili. Początkowo Roman przyjeżdżał raz na jakiś czas, aby podrzucić karmę swym psom, które zostawił mamie. Potem psy uciekły, ponoć podczas tej psiej eskapady złapały jakąś chorobę i trzeba było je uśpić.

Roman przestał przyjeżdżać. Dziś mama nie wie, gdzie jej syn mieszka - nie widziała go od ponad pół roku. Kontaktu do niego nie mają też w urzędzie gminy.

Była decyzja, ale już jej nie ma

Pani Ola pomyślała tak: Mam dom i ziemię, ale jestem sama i w podeszłym wieku. Posiadłość więc sprzedam, będzie na wpłatę na mieszkanie w Opolu, w Domu Złotej Jesieni (aby wnioskować o mieszkanie w tym domu, trzeba wpłacić kilkadziesiąt tysięcy złotych, a potem odczekać w kolejce na przydział lokum).

- Ale nikt nie chciał domu kupować z zameldowanym w nim moim synem... - wzdycha.
Poszła więc do gminy, aby syna wymeldować.

- Od początku miałam złe przeczucia. Przecież Romek zapowiedział, że nie da się, że będzie mnie ścigać nawet przez sąd w Strasburgu.

W urzędzie gminy już od pewnego czasu znali problemy tej rodziny, awantury między synem a matką nie były tajemnicą, obie strony założyły sobie nawzajem niebieską kartę. To typowe w konfliktach domowych, że każda ze stron usiłuje wykazać, iż jest tą pokrzywdzoną, więc zbiera papiery, chcąc udowodnić, że to ona jest ofiarą przemocy.

Anna Kawulok, która w Urzędzie Gminy w Branicach jest odpowiedzialna za sprawy meldunkowe, na wspomnienie historii pani Oli ciężko wzdycha: - Dane nam było już wysłuchać żalów jednej i drugiej strony. Jako urzędnik jestem bezstronna, ale przyznam, że sprawa jest zawiła, i przykro było patrzeć na lejące się tu łzy.

- Prawda zapewne leży gdzieś pośrodku, ale sytuacja jest o tyle przykra, że dotyczy starszej i praktycznie samotnej kobiety - dodaje wójt Sebastian Baca.

Nieoficjalnie urzędnicy wiele powiedzą, ale do prasy już nie, boją się... awantur.
Na podstawie wniosku pani Aleksandry wymeldowano jej syna z domu - skoro od dłuższego czasu nie przebywał w domu, wziął swoje rzeczy, nie pokazywał się - to znaczy, że są ku temu podstawy.

Syn dotrzymał słowa, skorzystał ze swego prawa do odwołania od decyzji urzędu gminy i oprotestował ją u wojewody. Ten kazał gminie sprawę wymeldowania rozpatrzyć jeszcze raz, przesłuchać świadków.

- Przesłuchaliśmy - mówi Anna Kawulok. Właśnie miała być kolejna decyzję o wymeldowaniu, kiedy syn pani Aleksandry doniósł informację, że... założył przeciw mamie sprawę w sądzie. To było podstawą, aby zawiesić decyzję o wymeldowaniu pana Romana.
Sędzia Krzysztof Chruszczewski, przewodniczący zamiejscowego wydziału cywilnego z siedzibą w Głubczycach, sprawdza: taki wniosek dopiero co wpłynął, nie ma nawet jeszcze decyzji o terminie posiedzenia sądu w tej sprawie, nie będzie to wcześniej niż w kwietniu.

- Będzie to sprawa dotycząca - mówiąc wprost - rozstrzygnięcia racji dwóch stron, jedna strona ma prawo do własności, ale nie musi być to jednoznaczne z prawem do posiadania, zapewne tego prawa będzie dochodziła druga strona czyli powód - mówi. - Właściciel bowiem może żądać od osoby wydania rzeczy (której jest właścicielem), chyba że osobie tej przysługuje skuteczne względem właściciela uprawnienie do władania rzeczą.
Zapowiada się długi proces, a droga do prawomocnego wyroku może być bardzo bolesna.

- Sprawy z rodzinnym konfliktem w tle są tymi, przy których sędzia musi wykazać się z jednej strony wrażliwością, z drugiej - cierpliwością, bowiem wiele poruszanych kwestii ma zabarwienie tylko emocjonalne, nie merytoryczne - mówi sędzia.

Jeszcze gorzej po darowiźnie

Starsze osoby - dziadkowie i rodzice - liczą, że będą miały z dzieci i wnuków pociechę: wsparcie, opiekę, troskę. Często jednak - aby zapewnić sobie owo wsparcie w stu procentach - nie tylko meldują dzieci i wnuki u siebie, ale nawet przepisują im w darowiźnie dom czy mieszkanie. Wszystko jest w porządku, gdy krewni wywiązują się z opieki nad starszą osobą, z którą często zresztą mieszkają.

Wycofanie się z darowizny nie jest tak łatwe.
- Odwołanie darowizny to oświadczenie woli, winno być uzasadnione tym, że obdarowany dopuścił się rażącej niewdzięczności - mówi przewodniczący Wydziału I Cywilnego, sędzia Sądu Rejonowego w Opolu Jan Papka. - Jeśli obdarowany wyrazi zgodę na cofnięcie darowizny, trzeba jeszcze dokonać odpowiednich wpisów w księgach wieczystych, aby właścicielem nieruchomości nie był wciąż ów obdarowany.

Zwykle jednak obdarowany ani myśli zrezygnować ze swego prawa do nieruchomości. Wtedy darczyńca musi iść ze sprawą do sądu. To koszty. także emocjonalne, bowiem w sądzie trzeba już wykazać ową rażącą niewdzięczność. Jeśli w grę wchodzi przemoc domowa, znęcanie się psychiczne czy fizyczne - trzeba mieć na to dowody.

- Jeśli na przykład jest to wyrok w sprawie karnej o znęcanie się i na jego podstawie wiemy, że obdarowany dopuścił się naruszania nietykalności osoby, którą miał się opiekować - to sprawa jest prosta i szybko się kończy - mówi sędzia Papka. To jednak rzadkość. Zwykle więc trzeba sądowi przedstawiać świadków: policjantów, lekarzy, sąsiadów oraz papiery: zapisy zeznań, obdukcje, oświadczenia. Zaczyna się przysłowiowe pranie brudów. A decyzja sądu może czasem zaskakiwać.

- Pamiętam taką sprawę: babcia, licząc na opiekę, przepisała swej wnuczce dom, w którym też mieszkała. Zamiast opieki było znęcanie się. Dochodziło nawet do rękoczynów. Babcia chciała więc cofnąć darowiznę. - mówi sędzia Jan Papka. - Jednak z opinii lekarskiej jasno wynikało, że wnuczka - z uwagi na chorobę psychiczną - nie była świadoma swych czynów. Co więcej - babcia wiedziała o tej chorobie w momencie dokonywania na rzecz wnuczki darowizny, powinna więc zdawać sobie sprawę z konsekwencji. I darowizny sąd nie cofnął.

Pani Aleksandra jest załamana: - Chciałam tak niewiele, spokoju na starość. A czeka mnie walka o ten spokój w sądzie - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska