Na szczęście nie było telefonu

Fot. Witold Chojnacki
Kira Gałczyńska została zaproszona do Opola przez Miejską Bibliotekę Publiczną z podwójnej okazji - ukazania się książki „Pozdrowienia dla Czarodzieja” i setnej rocznicy urodzin Konstantego Ildefonsa.
Kira Gałczyńska została zaproszona do Opola przez Miejską Bibliotekę Publiczną z podwójnej okazji - ukazania się książki „Pozdrowienia dla Czarodzieja” i setnej rocznicy urodzin Konstantego Ildefonsa. Fot. Witold Chojnacki
Z Kirą Gałczyńską, córką poety Konstantego Ildefonsa, rozmawia Danuta Nowicka

Słownik nazwisk

Słownik nazwisk

Jerzy Borejsza (1905 - 1952) - wydawca i publicysta. Założyciel Spółdzielni Wydawniczej "Czytelnik" i jej prezes. Redaktor naczelny "Odrodzenia".
Stanisław Ryszard Dobrowolski (1907 - 1985) - poeta, prozaik, współtwórca pisma "Kwadryga".
Marian Eile - dziennikarz, satyryk, założyciel "Przekroju" i redaktor naczelny tygodnika w latach 1945 - 1984.
Bracia Rojek - pseudonim twórców "Przekroju": Mariana Eilego, Janiny Ipohorskiej i Gałczyńskiego.
Stanisław Maria Saliński (1902 - 1969) - prozaik, poeta związany z grupą "Kwadryga".
Roman Śliwonik - poeta, prozaik, dramatopisarz, eseista. Należał do grupy poetów skupionych wokół "Współczesności".

- "Wciąż mało prawdy", "podtrzymywanie mitu, stworzonego przez samego Gałczyńskiego" - skomentowali pani najnowszą książkę, "Pozdrowienia dla Czarodzieja", dwaj internauci.
- Najprawdopodobniej niewiele wiedzą o poecie, jego korespondencji, a "Pozdrowień..." nie doczytali nawet do połowy. Ta książka jest do bólu prawdziwa i pokazuje Gałczyńskiego, jakiego mało kto zna. Pod pozornym żartem, pozornie lekkim traktowaniem świata kryje się ton porażający, wynikający ze świadomości, że niedługo stanie się coś nieodwracalnego. Oczywiście ojciec nie przestaje być przy tym zakochanym poetą, autorem wzruszających liryków, pisanych dla Natalii.
- Inne tony wnoszą jego przyjaciele i znajomi.
- Czasem bardzo wiele mówi o nich nawet mały dopisek na wizytówce. "Panie Kolego, Bądźcie łaskawi, idąc jutro rano do Ładosza, zabrać ze sobą załączoną kopertę i przekazać ją Henrykowi" - zwraca się pisarz Leon Kruczkowski, mieszkający dwa piętra wyżej. Zaznaczam - istnieją już telefony. "Kochany. Jeżeli jutro (w poniedziałek) wieczorem nie będziesz w domu - zadzwoń 885 02 do południa. Jeżeli nie zadzwonisz - przyjdę popłakać" - to Stanisław Maria Saliński. Z Kruczkowskim, wówczas członkiem Rady Państwa, którego zapamiętałam jako nadętego sztywniaka, ojciec zaledwie wymieniał ukłony, z Salińskim pozostawał w najlepszej przyjaźni.
- O czym można się dodatkowo dowiedzieć z pani komentarzy.
- Zależało mi, by świat, do którego nawiązują piszący, zachował pewien kolor i temperaturę. Dzięki temu światu wiem dziś, jak wiele znaczyła kiedyś przyjaźń między ludźmi. W wianie od ojca otrzymałam przyjaźń jego przyjaciół. Myślę o Salińskim, o Stasiu Dobrowolskim, który również mieszkał w alei Róż i uważał, że mój syn powinien się jemu meldować, ilekroć wyjeżdżam do Prania, o innych ludziach, co do których miałam pewność, że jeśli będę miała kłopot, mogę liczyć na pomoc.
- Łatwo dotarła pani do wszystkich listów?
- Większość czekała w szufladzie, dzięki mojej mamie. Jeździła po redakcjach, wydobywała je stamtąd, z domowego kosza na śmieci prasowała, ponieważ zarówno do listów, jak i swoich rękopisów ojciec miał stosunek lekceważący. To prawda, było trochę zamieszania z korespondencją z Rudzkim. Jego listy się zachowały, ale co się stało z adresowanymi do niego? Kazio i jego żona - oboje już nie żyli - nie należeli do osób, które by je wyrzuciły. - Błagam, sprawdźcie dokładnie - apelowałam w Muzeum Literatury po otrzymaniu informacji, że tam ich nie ma. Co się okazało? Znalazła się cała teczka, dzięki czemu powstał rozdział "Rudzki - Gałczyński", który pokazuje jak to kolejny szef naucza debiutanta pisania. Trzeba przyznać - robi to elegancko i dowcipnie.
- Listy były dla Gałczyńskiego częstym sposobem komunikowania się. Broniewski otrzymał od rządu willę, pani ojcu dopiero rok przed śmiercią zainstalowano telefon...
- Sprawił to zresztą przypadek. Po śmierci Jerzego Borejszy przenieśliśmy się do jego szczodrze okablowanego mieszkania.
- Czy podczas lektury listów pani miłość do ojca została poddana jakiejś próbie?
- Nie. Sytuacje, na które powoływali się piszący, dobrze znałam. Choroba ojca, depresja, to, że bywał w tym czasie trudny - wszystko spadało na mamę. W 52 roku wydawało jej się, że o pomoc należy zwrócić się do lekarzy, że konieczna jest kuracja w szpitalu. Czy miała rację - nie wiem, nigdy z nią na ten temat nie rozmawiałam. Mam żal do siebie, że o to, jak i o wiele innych rzeczy jej nie zapytałam, ale kiedy człowiek jest młody, wszystko wydaje się wieczne i ważne rozmowy odkłada się na później. Inna rzecz, że ona od nich uciekała. To, co z nią potem nagadałam, bo nawet nie nagrałam - zapisałam po wielu latach.
- Tak więc listy niczego pani nie wyjaśniły?
- Nie do końca. Okazało się, że współpraca z "Przekrojem" nie przebiegała tak sielsko, jak sobie wyobrażałam.
- Z powodu "poprawiania" tekstów ojca?
- Bez tych skreśleń niektóre byłyby niecenzuralne, szkoda tylko, że Marianowi Eilemu nigdy nie przyszło do głowy, żeby wstrzymać druk i skontaktować się z autorem.
- Ale i autor nie zadbał o to, by dostarczyć materiał z pewnym wyprzedzeniem.
- Bo trzeba było jeszcze napisać "Gęś", "Fiołka", zamówione wiersze. Proszę nie zapominać, że przez jakiś czas pismo nim stało. Nieraz pół numeru zapełniał uwagami Gucia o sławnych ludziach, tekstami braci Rojek, żartami, zabawnymi podpisami pod zdjęcia. Połowę twórczego życia, jeśli nie więcej, oddawał "Przekrojowi". Skazywał się przy tym na wyłączność i z każdego napisanego komu innemu utworu musiał się tłumaczyć jak dziecko. Kajał się, że podczas krótkiego pobytu w Moskwie brał udział w nagraniu jakiegoś reportażu, że ktoś wziął rękopis i ma to gdzieś wydrukować. A przecież nie był debiutantem, nie podpisał cyrografu z szefem, nie płacono mu najwyższych stawek. Te - czytaj w domyśle - redakcja rezerwowała dla najlepszych.
- W wielu listach Gałczyński zamieszcza cyferki. Wylicza np., że redakcja przysłała mu ileś tam złotych i 56 groszy. Czyżby dochodziła do głosu natura księgowego?
- Nic z tych rzeczy. Ojciec nie miał nawet portmonetki. Wszystko, co dostawał, przekazywał matce, żeby nie mieć z pieniędzmi do czynienia. Nie orientował się, jaka jest wartość nabywcza pieniądza. Pisząc, że zażądał tyle, ile dobry krawiec za uszycie płaszcza, użył paraboli. Bo ile kosztuje dobry krawiec, nie miał pojęcia.
- To może dlatego w domu stale brakowało pieniędzy?
- I tysiąca rzeczy, które dzisiaj wydają się konieczne. To jemu jednak nie przeszkadzało, bo nagle pojawiał się listonosz z jakimś nieprzewidzianym honorarium. Oczywiście ojciec leciał i za wszystko kupował mamie kwiaty. Nasza babcia komentowała to jednym słowem: sumaszedszyj! (wariat).
- Często w listach pojawiają się zapowiedzi wysłania jabłek lub podziękowania za jabłka.
- Cóż, mandarynek i bananów wówczas nie było, a ojciec lubił owoce. Tak jak kogel-mogel. Na Mazurach kręcił go bezbłędnie, wsypując a to tłuczone orzechy laskowe, a to poziomki znalezione w lesie.
- Część korespondencji odłożyła pani z zastrzeżeniem "otworzyć sto lat po śmierci autora"...
- Odłożyłam jedynie kilka kartek w rodzaju "Najszczęśliwszych świąt życzy Franio i Ziuta". Całość przekazałam do Muzeum Literatury. Gdybym zabawiła się w cenzora, wystarczyłoby, że jakiś śledczy poprosiłby o teczkę albo o list z zaznaczonym skrótem i wszystko, co zrobiłam, stanęłoby pod znakiem zapytania.
- Twórczość Gałczyńskiego oparła się czasowi. Wciąż znajduje czytelników. Domyśla się pani powodów?
- Dość często spotykam się z uczniami szkół imienia ojca. Oni go nie tylko czytają, ale i recytują, co dwa lata spotykają się w Krakowie na Ildefonsjadzie. Tłumaczą, że to ich bawi, daje odpowiedzi na stworzony przez dorosłych świat totalnego absurdu, a kiedy bywają po raz pierwszy zakochani i w maju się gapią w księżyc, lepszych wierszy nie znajdują.
- Poświęciła pani Gałczyńskiemu kilka książek, uporządkowała jego archiwum, przez 17 lat prowadziła muzeum w Praniu, toteż jest pani odbierana przede wszystkim jako córka wielkiego poety. To pani nie przeszkadza?
- Mam wobec matki i ojca - i im jestem starsza, ta świadomość staje się silniejsza - ogromny dług do spłacenia. Za krótkie, bo krótkie, ale niezmiernie intensywne, szczęśliwe dzieciństwo. Dzięki nim wyrosłam na osobę rzeczową i, myślę, solidną. Umiem się śmiać sama z siebie, jestem niezmiernie punktualna. Przyznam się pani, że z powodu czyjejś niepunktualności z potulnej i pokornej kobity robi się ze mnie demon.
- Czy w domu zachowały się jeszcze nie uporządkowane szuflady, a w nich materiał na kolejną książkę?
- Zdziwi się pani, kiedy powiem, że ich nie ma. Natomiast chcę napisać książkę o Natalii na podstawie rozmów z mamą. W tym celu trzeba by także pojechać do Gruzji, skąd wywodzą się moi dziadowie, ale czy mi się to uda?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska