Napoleon jesenickich źródeł

Archiwum Sanatorium Priessnitz
Jesenicki kurort znajduje się po sąsiedzku, z Opola do niego można dojechać w godzinę, półtorej.
Jesenicki kurort znajduje się po sąsiedzku, z Opola do niego można dojechać w godzinę, półtorej. Archiwum Sanatorium Priessnitz
Jestem jednak dzieckiem PRL, co stwierdzam po wielu swoich warunkowych odruchach. Jednym z nich - onieśmielenie, w jakie wpędza mnie personel eleganckich hoteli.

Gdy zatem serpentynami wspiąłem się swoim autkiem na polskich blachach pod same drzwi gmachu, który wygląda, jakby przeniesiono go z jakiejś Nicei albo innego Monte Carlo, na dodatek łopoczą przed nim flagi przynajmniej ośmiu europejskich potęg, poczułem się, jakbym zajechał za daleko.

I że zaraz wyjdzie szamerowany boy w śródziemnomorskim kepi (uwaga korekta: nie zamienić na "szemrany"), który jak nie poczuje w dłoni dziesięciu euro, to ze zblazowaną miną przegoni na parking w dole miasta.

A tu ani boya, ani innego ściągacza haraczu. Torby trzeba zanieść samemu, zaś w środku - miła dla słowiańskiej duszy swojskość. Atmosfera, jak w zakładowym ośrodku wczasowym za Gierka, przerobionym z magnackiego pałacu, gdzie z każdego kąta wyłazi dawna świetność.

Wyłazi, ale nie przytłacza i nie wpędza w kompleksy, bo oswojono ją dodatkami z gatunku: jak socjalistyczny projektant wyobrażał sobie arystokratyczny design. Kto bywał na pokojach sanatorium w zamku w Mosznej, ten wie, co mam na myśli.

Mokra secesja,

Tu nie ma napinki, bo tu są Czechy. W hotelowym lobby, gdzie sto lat temu roiło się od krynolin i generalskich mundurów, siedzą sobie faceci w dresach i w chińskich laćkach na białe skarpety, sącząc nieśpiesznie ciemnego koźlaka. Po schodach szerokości pasa startowego, które wiodły niegdyś hrabiów na pokoje, można schodzić na knedle z kapustą.

Czuć też wilgocią, ale jest to wilgoć secesyjna i wyrafinowana, na dodatek celowa, bo zdrowotna. Jesteśmy wszak w pierwszym na świecie instytucie hydroterapii Vincenza Priessnitza.

A mnie nurtuje pytanie, czy przyjeżdżający tu Polacy wiedzą, że to ten człowiek właśnie dał swoje nazwisko popularnemu urządzeniu, którym spłukujemy się codziennie w łazience. W każdym bądź razie co jak co, ale prysznice w uzdrowisku Priessnitz działają nienagannie.

Jesenik, kraj ołomuniecki. Za Habsburgów zwany Grafenbergiem. Rzut beretem od naszych Głuchołaz, choć raczej należałoby napisać: rzut czapką narciarską, bo tysiące Opolan mija miasteczko w zimowym sezonie, zdążając na stoki Ramzovej, Czervonohorskiego Sedla czy Koutów. Mija, ale czy się zatrzymuje? Jeśli liczyć to ilością polskich gości uzdrowiska, to wychodzi na to, że Priessnitz leży na innym kontynencie.

- Co roku przyjeżdża około 240 polskich turystów, co stanowi zaledwie jeden procent wszystkich gości - mówi Dagmara Ponechalova. Najczęściej są to kuracjusze w wieku 40-50 lat. Wpadają na pakiety wellness, które bardzo sobie chwalą.

Pakiety wellness… Gdy Vincenz Priessnitz odkrył cudowne właściwości lokalnej wody, nie używano jeszcze takiego słownictwa. Ten urodzony w ostatnim roku XVIII wieku analfabeta i najmłodsze z sześciu chłopskich dzieci Franciszka Priessnitza i Theresy Kappell, odznaczony pod koniec życia złotym medalem zasługi przez samego cesarza Austrii, Ferdynanda Habsburga Pierwszego, zwanego Dobrotliwym, odkrył moc jesenickich strumieni na sobie samym.

Żebra zrosły się w mig

Gdy w wieku lat 16 spadł podczas robót leśnych z konia i złamał sobie dwa żebra, było tak, jakby los wydał na niego wyrok. Ośmioosobowa chłopska rodzina, z oślepłym nieszczęśliwie ojcem na utrzymaniu, nie mogła sobie pozwolić na lekarza.

Tymczasem wdały się powikłania. Vincenz opatrzył się więc sam, obwiązując dokładnie bandażami i nasączając je lodowatą wodą ze strumienia. Żebra zrosły się niespodziewanie szybko, a po okolicy poszła wieść o szczególnych medycznych talentach syna ślepego Franciszka.

W krótkim czasie pod chałupę Priessnitzów zaczęli ściągać kulawi, połamani, owrzodzeni. Czekali potulnie pod chałupą, a on robił im okłady, polewał obolałe miejsca wodą, nacierał, masował. Po latach, gdy jego majątek szacowano już na 10 milionów guldenów, mówił, że gdyby nie miał wody, leczyłby powietrzem.

Ale wody było w jesenickich górach pod dostatkiem, bo bije tu aż 80 krystalicznych źródeł. I przynosiła ona cudowne efekty, także finansowe, chłopski syn dorobił się herbu i to z samym lwem.
- Ten lew - mówi David Migal, szef promocji uzdrowiska Priessnitz - to symbol mocy, jakie ma w sobie hydroterapia. A spiżowy pomnik lwa, stojący na deptaku zdrojowym, to dar węgierskich kuracjuszy zamówiony w bawarskich hutach.

- Ale dlaczego ludzie skaczą wokół niego na jednej nodze? - pytam.
- To kuracjusze - rzecze David. - Jest taka legenda, jeszcze z dziewiętnastego wieku, że jak komuś się uda okrążyć pomnik trzykrotnie na jednej nodze, to zostanie całkowicie wyleczony.

Woda szkodzić nie może

To ciasne bandażowanie pacjenta, niczym egipskiej mumii, tyle że na mokro, zyskało miano "opatrunków Priessnitza", sam zaś młody znachor zyskał przydomek "wodnego lekarza". Nie spodobało się to lekarzom prawdziwym, tym bardziej, że w wieku 23 lat Vincent założył w swojej chałupie rodzinnej małe uzdrowisko. Kombinował, wymyślał, udoskonalał.

Za przyczynę chorób uważał złe soki krążące w organach, które trzeba wypłukać zdrową wodą. Stąd polewanie pacjentów wodą z wysokości - co dało początek przyszłemu prysznicowi. Zalecał też lewatywy, spacery, prostą niedoprawioną dietę oraz kąpiele z nacieraniem i szczotkowaniem ciała. Leczył złamania, reumatyzm, choroby układu pokarmowego, zszarpane nerwy.

Wspomniana złość lekarzy prawdziwych na samouka, któremu przybywało pacjentów, miała swoje przykre konsekwencje: uznano go za szarlatana i w 1829 wytoczono proces.

Dwieście lat wcześniej ta okolica znana była z innych procesów. To tu palono masowo czarownice, o czym przypomina stosowna ekspozycja multimedialna w podziemiach jesenickiej twierdzy, nazwanej Wodną, ale akurat nie na cześć Priessnitza. Na szczęście dla Vincenta austriacki sąd nie wierzył już w diabła, ba, odesłał lekarzy z kwitkiem, gdyż "wodny lekarz" udowodnił, że w swej kuracji nie używa żadnych medykamentów, lecz tylko wody. A do niej prawo ma każdy i ona szkodzić nie może.

Dwa lata po procesie Vincent zaczął rozbudowywać swój dom, zamieniając go w regularne sanatorium. Dorobił się 10 metrowej wanny, która wtedy robiła taką furorę, jak dziś najbardziej fantazyjne aquaparki. A w 1837 roku uzyskał od władz oficjalne pozwolenie na budowę uzdrowiska. To dla uczczenia tamtej daty główna sala jadalna sanatorium Priessnitza nosi nazwę "Restauracja 1837".

Bywało się

Od tamtej pory Grafenberg stał się miejscem pielgrzymek nie tylko okolicznego chłopstwa i urzędników, ale i arystokracji. Najpierw z cesarstwa austriacko-węgierskiego, potem z całej Europy.
Polewano tu torsy i pośladki:

Mikołaja Gogola, wielkiego rosyjskiego pisarza, który pisał do swoich przyjaciół, że "Priessnitz panuje nad wodą tak, jak Naloeon nad swoimi wojskami".

Heinricha Laubego, dyrektora Teatru Dworskiego w Wiedniu.
Miklosa Wesselényi'ego, węgierskiego barona przebywającego w uzdrowisku aż 4 lata.
Arcyksięcia Franciszka Karola, ojca słynnego potem cesarza Franciszka Józefa.

Hermanna Wilhelma Bisena, duńskiego rzeźbiarza XIX wieku i profesora Akademii Sztuki w Kopenhadze, który odwdzięczył się Priessnitzowi rzeźbą - popiersiem, zdobiącym dziś hol główny.
Josefa Obetha, znanego śląskiego rzeźbiarza, który też odwdzięczył się pomnikiem, tylko nieco bardziej monumentalnym niż popiersie autorstwa Bisena (monument stoi w parku w Jeseniku).

Elizabeth Blackwell, która w 1849 roku jako pierwsza kobieta na świecie uzyskała dyplom lekarza.
Leopolda Bauera, jeden z najwybitniejszych architektów modernizmu, współzałożyciela wiedeńskiej szkoły secesji Otto Wagnera. To on zaprojektował sanatorium Priessnitz w obecnym kształcie.
Oraz wielu, wielu innych, w tym Jana Rippera, oficera armii austriackiej, który zakochał się nie tylko w okolicy, ale i w córce Priessnitza, Marii, stając się jego zięciem i biznesowym wspólnikiem.

Wyobrażacie sobie taki zestaw gości w którymkolwiek współczesnym polskim domu zdrojowym? Ponad 108 lat od jego śmierci, czyli w 1960 roku, niemiecka organizacja grupująca specjalistów z zakresu medycyny niekonwencjonalnej (Heilpraktikerschaft) ustanowiła bardzo prestiżowy "Medal Priessnitza".
Ze współczesnych najbardziej znaną fanką jesenickich kąpieli jest Helena Vondraćkova. Oraz członkowie popowej grupy Kryśtof, w Polsce niesłuchanej, ale w Czechach hołubionej niczym u nas Lady Pank lub Perfect.

Celebrycką (więc opłacaną) twarzą sanatorium jest gwiazda czeskiego show-biznesu Gabina Partyśova, modelka, której ciało - zahartowane zabiegami Priessnitza - zdobiło wiele kolorowych okładek, w tym "Playboya". Niestety, nie udało mi się wydobyć od przemiłego, acz dyskretnego Tomka Raka, który jest "obchodnim reditelem" Priessnitza, czyli dyrektorem handlowym, jak duża jest gaża Gabiny za reklamowanie sanatorium.

Półkąpiel po sardanapalskiej nocy

Ale bywali tu też sławni Polacy. Na przykład Zygmunt Krasiński, jeden z naszych trzech wielkich wieszczy. Zdruzgotany burzliwą miłością do niejakiej Joanny Bobrowej oraz rozchybotany po klęsce powstania listopadowego zostaje tu przywieziony w 1836 roku przez przyjaciół.

Po koniec XIX wieku Ferdynand Hoesick, redaktor naczelny "Kuryera Warszawskiego", wyda celebrycką, jakbyśmy dziś powiedzieli, książkę "Miłość w życiu Zygmunta Krasińskiego", w której za cenę 40 kopiejek, da czytelnikom taki oto opis kuracji Krasińskiego:

"Hydropatya, nie dająca mu ani jednej chwili spokoju, ni czasu, a będąca nieprzerwanem pasmem gwałtownych wstrząśnień całego organizmu, strasznie go wyczerpywała z początku: czuł się tak wątłym, zgłupiałym i znużonym, jak gdyby noc całą po sardanapalsku strawił i potrzebował zasnąć; w nogach był tak osłabiony, jak gdyby szereg dni bezprzestannie chodził po kilka mil, a na mózgu ciążyła mu taka niedołężność, że nawet myśli, jak należy, zebrać nie potrafił: jednem słowem, był do niczego i jeżeli nie wątpił o wszystkiem, to jedynie dzięki perswazyom samego Priessnitz'a i innych kuracyuszów twierdzących jednogłośnie, że tak być powinno, że trzeba przejść przez długą chorobę i gorączkę, by wrócić do zdrowia. Pod wpływem owych gwałtownych wstrząśnień całego organizmu i tego znużenia fizycznego, które, jak stwierdza psychologia doświadczalna, stokroć niebezpieczniejszym jest uczuć mordercą, aniżeli przestrzeń i czas, miłość jego, tak rozpaczająca do niedawna, taka - możnaby mniemać - niepocieszona i tęskna, zaczęła mu coraz gwałtowniej znikać z duszy tak dalece, że nawet zaczął sobie z tego po trosze zdawać sprawę".

Smaczne, prawda? Należy jeszcze wyjaśnić, co znaczyło w dziewiętnastym wieku "noc całą po sardanapalsku strawić". Mniej więcej to, co dziś stwierdzenie, że całą noc trwała balanga.
W Jeseniku można się zabawić na dwa sposoby: oba nieco oldskulowe. Albo na sanatoryjnym dancingu, gdzie w owalnej sali na elektrycznych organach starszy pan wygrywa zacne melodyjki, a na parkiecie mężczyźni w spodniach od dresu i eleganckich koszulach kłaniają się wytwornie paniom w ondulacjach i całują je w dłoń.

Albo w "Zamkowej Winiarni", która tylko się tak nazywa, bo w istocie jest czymś w rodzaju sentymentalnego disco, jakie u nas powstawały na początku lat 90., gdzie wolno palić, kelnerki chodzą z diablimi różkami na głowie, a na parkiecie wiją się ubrane w skórzane mini kuracjuszki z grupy 50 +. Tu są Czechy, tu nie ma napinki.

A na postsardanapalski poranek najlepsza kultowa tu półkąpiel Priessnitza, co nie oznacza, że myjemy tylko połówkę ciała, bynajmniej. Tak się nazywa skomplikowany zabieg polewania, szczotkowania, rozgrzewania ciała, schładzania i zawijania w prześcieradło. I po "złych sokach" nie ma śladu.

Aha, oczywiście nie wolno z niczym przesadzić. Gdy Vincent Priessnitz umierał w wieku 52 lat, oprócz powikłań poudarowych, stwierdzono u niego symptomy… przewodnienia organizmu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska