Natalka ma 12 lat. A tyle już przeżyła...

Daniel Polak
- Po Natalce pozostały mi zdjęcia - mówi pani Helena. - Wielu rzeczy żałuję, ale wciąż kocham dziewczynkę.
- Po Natalce pozostały mi zdjęcia - mówi pani Helena. - Wielu rzeczy żałuję, ale wciąż kocham dziewczynkę. Daniel Polak
Jakie może być doświadczenie życiowe dwunastolatki? Jako niemowlę - porzucona przez rodziców. Jako trzylatka - ledwo uszła z życiem z pożaru. Rok temu uciekła przed powodzią. Teraz sąd zdecydował, że trzeba jej znaleźć innych opiekunów.

Gdybym wiedziała, że po powodzi do mnie nie wróci, w życiu bym jej na tę amfibię nie wsadziła - płacze pani Helena.

17 maja 2010 roku. Przewóz, nadodrzańska wieś w gminie Cisek. Helena Zajchowska z przybraną córką Natalią nerwowo wyglądają przez okna. Od wielu dni pada deszcz, a Odra nie mieści się już w korycie. - Co teraz będzie? - pyta jedenastoletnia dziewczynka, gdy woda na podwórku ma już pół metra i powoli zaczyna się wlewać do domu. - Będzie dobrze - mama uspokaja dziecko i głaszcze ją po główce. Chwilę później słychać warkot silników. To amfibie przyjechały ewakuować ludzi. Mama bierze Natalię na ręce. - Zabierzcie ją w bezpieczne miejsce - krzyczy do żołnierzy.

Dziewczynka nie chce jednak opuszczać domu. Upomina się o Majkę, Psotkę i Łobuza - trzy urocze małe kundelki, które kocha ponad wszystko. Psy chowają się jednak po kątach i trzęsą ze strachu. Pod długich namowach Natalia zgadza się wsiąść do amfibii. Machają sobie na pożegnanie, z nieba leją się strugi deszczu. - Jedziesz na dwa, trzy dni - woła pani Helena.
Ale Natalia nie wróci już do domu w Przewozie.

Złożyłam jej życzenia
18 kwietnia 2011 roku. Helena Zajchowska trzyma w ręce zdjęcie Natalii i trudem hamuje łzy. Ostatni raz rozmawiała z nią 10 kwietnia. Złożyła jej życzenia urodzinowe. Mała skończyła właśnie 12 lat. - Przez telefon to ona nie lubi za bardzo rozmawiać - kobiecie maluje się na twarzy grymas smutku. - Zamieniłyśmy parę słów. Pytała o Majkę, Psotkę i Łobuza. To wszystko.

Natalia ma teraz nowy dom i nowych rodziców. To pan Piotr i Agata z Kędzierzyna-Koźla. Z akt Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego w Kędzierzynie-Koźlu dowiemy się dlaczego: "W czasie powodzi małoletnia Natalia została zabrana z domu i zamieszkała u rodziny. Po zejściu wody tymczasowi opiekunowie zawieźli małoletnią do Zajchowskiej, ale na miejscu nie było absolutnie żadnych warunków do pozostawienia dziecka. Natalia sama oświadczyła, że nie chce wracać do Heleny. Przez kolejne miesiące nie przeprowadzono tam koniecznych remontów, co potwierdził sołtys".

- Tę dziewczynkę w życiu spotkało tyle złego. Dlaczego? - pyta ze łzami w oczach, składając błagalnie ręce.
Natalia przychodzi na świat w 1999 roku, jako owoc związku Katarzyny i Pawła. Maluszkowi nie dopisuje jednak zdrowie. Ma zaledwie miesiąc, gdy trafia do szpitala. Dzidziuś leży na oddziale dziecięcym przez osiem tygodni. Wreszcie ordynator dzwoni do matki, że można już wypisać małego pacjenta do domu. Rodzice nie chcą go jednak odebrać. To pierwszy dramat, który przeżywa, tym razem jeszcze nieświadome dziecko.

Trzymiesięcznym oseskiem w lipcu 1999 roku chce się zaopiekować jedynie Helena Zajchowska wraz z mężem. Mieszka w Roszowicach w gm. Cisek i jest ciotką Katarzyny. Dlatego urzędnicy od spraw rodzinnych i socjalnych nie wnoszą sprzeciwu. Biologiczna matka odwiedzi w czasie 11 lat dziecko tylko dwa razy. Po raz pierwszy, gdy dziewczynka będzie miała trzy latka, wtedy przyniesie jej pluszowego misia. Kolejny, gdy Natalka przeżywać będzie swoją pierwszą komunię świętą. Z tej okazji od mamy dostanie przenośny odtwarzacz muzyczny MP3.

Ubranko się stopiło

Dziecko rośnie jak na drożdżach. Dziewczynce kompletny brak zainteresowania ze strony biologicznej matki, na swój sposób próbuje jakoś rekompensować ojciec. Od czasu do czasu przynosi drobne prezenty, pieluszki, a także gotówkę. Znika jednak na zawsze, gdy dziewczynka przeżywa kolejny w swoim życiu dramat. Rankiem 26 maja 2002 roku dom w Roszowicach, w którym mieszka, wylatuje w powietrze. O tej tragedii mówią media w całej Polsce. Mąż pani Heleny ginie na miejscu, kobiecie i trzyletniej dziewczynce udaje się wybiec z płonącego budynku. Natalia jest ubrana w sukienkę z lekkiego sztucznego materiału, która dosłownie topi się na niej. Obie trafiają na szpitala, mają szczęście, że żyją, ale czeka je długa i trudna rehabilitacja.

Przyczyną pożaru jest gaz ulatniający się z butli, co potwierdza potem prokuratura. Budynek jest tak zniszczony, że nie nadaje się do zamieszkania. Z prawnego punktu widzenia kobieta staje się bezdomna, a wraz z nią dziecko, które wychowuje.

Sąd po kilku latach stwierdzi, że nie opiekowała się nim tak jak należy: "Nie dbała w dostateczny sposób o rehabilitację Natalki, w efekcie czego dziecko straciło możliwości ruchowe lewej dłoni. (...) Z uwagi na różnego rodzaju przykurcze Natalia chodzi pochylona, co doprowadziło do powstania wad postawy" - zapisano w aktach sprawy.

Lekarze przeprowadzają także operację przeszczepu skóry przy ustach Natalki. Efekt pracy chirurgów nie jest jednak zadowalający. Sąd: "Helena Zajchowska wbrew zakazom lekarzy podawała małoletniej pokarm w postaci kanapek, a nie - jak zalecano - płynną dietę".

- To się tak łatwo mówi odmówić dziecko kromki, gdy ono chce zjeść - rozkłada ręce kobieta.
Helena zaczęła pić

Wraz z dzieckiem po pożarze mieszka u konkubenta w Przewozie. Dziewczynka dorasta i zostaje wysłana do podstawówki. Ma problemy z czytaniem, zaczyna pisać zdania od małej litery, nie kończy ich kropką. Nauczyciele starają się jednak pomóc jak tylko mogą i nie robią z tego powodu problemów przy promocji do następnej klasy.

Pani Helena nie umie się otrząsnąć po traumie, jaką w jej życiu był wybuch i śmierć męża. Ukojenie przychodzi, gdy na stole w domu pojawia się alkohol.

- Zdarzało się, że wypiłam kilka drinków. Wtedy łatwiej było o wszystkim zapomnieć. Nigdy jednak nie upijałam się, zawsze pilnowałam dziecka - opowiada kobieta.

Ale rodziną zaczyna się interesować kurator. Składa niezapowiedziane wizyty, pyta, na co w domu wydaje się pieniądze. Szczególnie te z zasiłku socjalnego.

- Powinna pani podjąć się leczenia w zamkniętym ośrodku - namawia kurator kobietę, kiedy zastaje ją w domu pod wpływem alkoholu.

Wreszcie przychodzi powódź, po której dziewczynka wyjeżdża z Przewozu i trafia do rodziny konkubenta pani Heleny. Jest tam kilkanaście tygodni, również pod czujnym okiem kuratora. Gospodarze, czyli pani Zofia i Zdzisław, starają się jak mogą, ale opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem nie jest łatwa. Sami tłumaczą wreszcie, że są zbyt starzy, żeby podejmować się dłużej tego trudu.

Są lepsi rodzice
Kuratorzy zaczynają szybko szukać jakiejś rodziny zastępczej. Wreszcie zgłasza się małżeństwo Piotra i Agaty z Kędzierzyna-Koźla, gdzie w końcu trafia dziewczynka. Helena Zajchowska w sierpniu 2010 roku jedzie na terapię odwykową do Rybnika. Tam przyznaje się, że od sześciu lat nadużywa alkoholu. Przechodzi cały cykl terapeutyczny. Lekarze nakazują jej bezwzględne powstrzymanie się od picia oraz leczenie w poradni i kontakt z grupą AA.

- Do ust nie wzięłam od tego czasu ani kropli. Robię to wszystko z myślą o Natalce. O moim dziecku - szlocha kobieta.

W tym czasie sąd pozbawia władzy rodzicielskiej biologicznych rodziców Natalii, czyli Katarzynę i Pawła, o co wnioskowała pani Helena. Sąd nie zezwolił jednak na powrót dziecka do niej, tylko zdecydował o pozostawieniu go u Piotra i Agaty z Kędzierzyna-Koźla. Uzasadnienie: "Nie ulega wątpliwości, że Helena Zajchowska kocha małoletnią i jest związana z nią emocjonalnie. (...) Dziecko musi kontynuować naukę i nadrobić spore zaległości, a także być systematycznie leczone i rehabilitowane. To wszystko gwarantują państwo Piotr i Agata (...), którzy spełniają formalne wymagania stawiane rodzinie zastępczej".
Pani Agata, obecna opiekunka Natalii: - Nie rozumiem, jak w ogóle doszło do tego, że nie znaleziono dziewczynce porządnej rodziny zastępczej zaraz po tym, jak została porzucona. To jest skandal. Rączki można było uratować, gdyby przeprowadzono odpowiednią rehabilitację. Teraz wielu błędów nie sposób już naprawić.

Denerwuje się na samo wspomnienie o tym, że Helena Zajchowska upomina się o dziecko. - Zresztą tutaj winę ponosi cały aparat państwowy. Jak można było doprowadzić do tego, że to dziecko przeżyło tyle nieszczęść. Jaką my mamy w ogóle opiekę społeczną w tym kraju? - pyta rozgoryczona kobieta.
Dodaje, że najgorsze dopiero czeka Natalię.

- By gdy ona skończy osiemnaście lat, to będzie musiała jakoś sama zorganizować sobie życie. A jak to zrobi, skoro przez całe życie jest świadkiem nieudolności dorosłych ludzi?
Sprawa przed sądem w Kędzierzynie-Koźlu zakończyła się pod koniec marca. Pani Helena nie daje jednak za wygraną. Złożyła apelację do Sądu Okręgowego w Opolu.

Imiona niektórych osób zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska