Nie mogę płakać, bo dzieci zaraz pytają: Mamo, znów idziemy do bidula?

kolaż: 123.rf
Jak wyjaśnia Lidia Kaczyńska-Pampuch, dyrektor Domu Dziecka w Opolu, odbywanie kary więzienia wcale nie wyklucza bycia dobrym rodzicem.
Jak wyjaśnia Lidia Kaczyńska-Pampuch, dyrektor Domu Dziecka w Opolu, odbywanie kary więzienia wcale nie wyklucza bycia dobrym rodzicem. kolaż: 123.rf
Rozwinę kiedyś baner z napisem: "Ludzie, wyszłam z pierdla, kto chce, niech na mnie pluje. Ale potem dajcie mi święty spokój i pozwólcie mi wychować dzieci" - mówi rozgoryczona Wioletta.

Lidia Kaczyńska-Pampuch

Lidia Kaczyńska-Pampuch

Dyrektor Domu Dziecka w Opolu :

Odbywanie kary więzienia wcale nie wyklucza bycia dobrym rodzicem. Czasem relacja z dzieckiem w przypadku rodzica odsiadującego wyrok może być lepsza niż rodziców, którzy są na wolności. Pomagamy w kontaktowaniu się z takimi rodzicami, prowadząc dziecko do zakładu karnego na widzenie do taty bądź mamy. Najważniejsze, żeby nie tworzyć przed dzieckiem żadnych tajemnic ani tabu - trzeba mówić prawdę o tym, gdzie aktualnie rodzic przebywa. Nasz psycholog niejednokrotnie pomagał w takich sytuacjach naszym dzieciom, ale też ich rodzicom, kiedy oni przebywają w izolacji.

Opole, sklep mięsny. - Dwadzieścia dekagramów krakowskiej proszę…- Wioletta słyszy znajomy głos, więc podnosi głowę znad odważanej kiełbasy.
- Dzień dobry, panie wychowawco! - mówi, a właściwie się zrywa i staje na baczność, jak nawykła przed pracownikiem Służby Więziennej.
Mocno to wszystko w niej siedzi, bo 47-letnia Wioletta zaledwie kilka tygodni temu opuściła zakład karny. Po 9 latach z 15-letniego wyroku. Teraz ma przerwę w odbywaniu kary, ze względu na dzieci. W trakcie przerwy może się starać o warunkowe zwolnienie.
- Czy pani wie, że Ewa stanęła na wokandę, a Bożena już wychodzi na warunkowe? - pracownik Służby Więziennej przekazuje jej informacje o życiu za murem, korzystając, że w mięsnym akurat zrobiło się pusto.
- Panie wychowawco, nie chcę tego wiedzieć, mnie to nie interesuje! - przerywa gwałtownie Wioletta.
- Teraz jestem w innym świecie - dodaje po chwili łagodniej.
- Ma pani rację - przyznaje wychowawca. I znika.
- Prawda jest taka, że kobiety wychodzą na przepustkę albo całkiem na wolność i nadal się spotykają, na piwie albo na kawie - tłumaczy Wioletta. - One nigdy nie wychodzą z tematu więzienia, nawet jako wolnościowe. Ja nie chcę takiego życia.

Wioletta w mięsnym pracuje od miesiąca - pracę znalazła tydzień po tym, jak wyszła z więzienia. Jest absolwentką wydziału matematyki, zna języki obce… Dużo czyta i korzysta z biblioteki.
- To wszystko jest już bez znaczenia - kwituje swój intelektualny dorobek. - Teraz się uczę, ale życia...
Szczególnie ma na uwadze kontakty międzyludzkie.
- Bo tamten świat za murem, a tutaj to wielka różnica, jak z ziemi do Neptuna - rzuca. - Koleżanka w pracy prosi mnie: "zamów więcej cienkich parówek", a ja się zastanawiam, czy mówi tak, żeby podłożyć mi świnię. Na wolności ludzie są autentyczni i otwarci, w "puszce" tego nie ma. Nikt się nie pokaże ze swojej prawdziwej strony.
Celę często dzieliła z kobietami, które pojawiały się w ogólnopolskich gazetach na czołówkach o głośnych zbrodniach lub aferach.
- Pod celą, jak to pod celą… - urywa temat. Ale wszystkie były "długodystansowe", czyli z dużymi wyrokami. Młodość im strzeli za murem.

Tato, czemu tam wracasz?

- W "puszce" myśli tylko krążą wokół tego, żeby być na wolności - tłumaczy Wioletta. A teraz jej myśli krążą wokół problemów - długu za mieszkanie, długu za prąd… No i ten największy dług, grzywna 6,5 tysiąca złotych.

Czasem jest tak, że po pracy w mięsnym do 18.00 chwilę pokręci się po domu i na 20.00 idzie kleić pierogi.

- Idę tam, jak już naprawdę muszę, gość płaci osiem złotych za godzinę, a w ciągu godziny trzeba nalepić trzynaście kilo - mówi. - Wytrzymuję wtedy jakoś do czwartej.
Potem biegiem do dzieci, które podczas jej nieobecności dogląda sąsiadka. Wioletta mówi, że gdyby nie ten dług, to starczałoby jej na życie.
- Arek się o to postarał - mówi z nieukrywaną złością o mężu. - No i wrócił do "puszki". Przez cały rok dzieci były z nim w domu, a wcześniej codziennie wychodził na przepustki i odwiedzał je w domu dziecka.
- Tato, czemu znowu idziesz do więzienia? - zapytała Nelka.
- Bo zrobiłem coś złego - odpowiedział córce. A ona więcej o nic nie pytała.
- A co miałem powiedzieć? - zastanawia się głośno Arek. Już przywykł do tego, że wszyscy mają go za złego. Pierwszy raz trafił do więzienia, jak skończył 21 lat. - Problemy jakoś same się do mnie pchały… - mówi.
Teraz zasądzono mu łączną karę za wszystkie paragrafy - pięć lat pozbawienia wolności. No i powstał problem - Wioletta w więzieniu, a on do "puszki" miał wracać.
- Do końca nie byliśmy pewni, czy sąd przyzna mi przerwę w odbywaniu kary - przyznaje Wioletta. - Dzieciom do końca nie mówiłam, jaka jest sytuacja, tylko czekałam.

Na wszelki wypadek zaczęła rozmawiać z księdzem Jerzym Dzierżanowskim.

- Żeby dzieci umieścić w rodzinie zastępczej - tłumaczy. - Całe szczęście, że jak na razie wszystko toczy się inaczej.
Arek przed powrotem za kraty zdążył jeszcze zagłosować na nowego prezydenta.

- Na Kukiza, bo temu gościowi o coś chodzi i nie ściemnia - tłumaczył wybór Arek. - Jak wyszedłem, to chciałem pracować, kładłem bruk do listopada, a potem już żadnej roboty nie było dla mnie. Straciłem pracę, to nie płaciłem za mieszkanie i prąd. Ale na jedzenie dla dzieci zawsze miałem!

Kryminalny dans

- Stasiek i Nelka nie mogą już tam wrócić! - Wioletta powtarza to zdanie w kółko. Płacze.
"Tam", to znaczy do domu dziecka, gdzie były przez ostatnie cztery lata.

- Wystarczy, że zobaczą, że płaczę, to zaraz pytają: "Mama, do bidula wracamy?" - Wioletta przestaje płakać, żeby Nelka nie zobaczyła. - Pewnie, że sama jestem wszystkiemu winna… Odebrałam im kawał dzieciństwa. I nie tylko im...
Jest jeszcze Pola i Ola, jej córki z pierwszego małżeństwa.

- Kiedy szłam do więzienia, to były akurat w wieku Staśka i Nelki - wspomina. - Wydawało mi się wtedy, że są już duże, a to przecież były małe dziewczynki…

Zaraz po tym, jak trafiła do aresztu, Pola i Ola zostały u rodziców Wioletty, oni stworzyli dla nich rodzinę zastępczą.
O dwójce najmłodszych wnuków z jej nowego życia dziadkowie nie chcieli nawet słyszeć.

- Mój pierwszy mąż był ode mnie o dwadzieścia lat starszy, pan inżynier, archaiczny, z zamierzchłej epoki - opowiada z przekąsem. - Poprawiał za mną wszystko, nawet zawieszane przeze mnie pranie. Kiedy powiedziałam, że odchodzę, to mówił, że sobie w życiu nie poradzę. Jeszcze bardziej przeciwna była moja matka. Widziała to tak, że w rodzinie może zdarzyć się pogrzeb, ale nigdy rozwód.

Wioletta wiedziała, że cztery lata starszy od niej Arek był już po wyrokach.
- Chciałam z nim być i chyba się nie zastanawiałam - opowiada Wioletta. - Poza tym myślałam, że przy mnie się zmieni, no i usprawiedliwiałam, że chłopak chowany bez matki…
Wioletta prowadziła biuro rachunkowe, dobrze znała przepisy, potrafiła znaleźć luki…

- Rozliczałam podatki ludziom ze śląskiego świecznika, tak, żeby jak najmniej płacili - mówi. - Pieniądze pchały się drzwiami i oknami.

Kupiła 140-metrowe mieszkanie, luksusowy samochód. Wiedli z Arkiem luksusowe życie.

- Z jednej strony wmawiałam sobie, że się nie wyda, a tak naprawdę żyłam w ciągłym strachu - opowiada.
Ale się wydało, potem był proces, o którym pisały wszystkie górnośląskie gazety. Na rozprawy przyjeżdżali urzędnicy Ministerstwa Finansów, żeby przysłuchiwać się, jak Wioletta "optymalizowała" podatki.

- W życiu nie przypuszczałam, że w mojej sprawie zapadnie taki wyrok - dodaje.

Grudziądz - więzienie dla matek

- Teraz wchodzę do urzędu w Opolu, a za biurkiem babka, która u mnie w mięsnym kupuje - opowiada Wioletta. - Pokazuję jej dokumenty, że mój ślubny odsiaduje wyroki, a ja dopiero co z wyszłam z więzienia. Zastanawiam się, czy ta urzędniczka, kiedy już o mnie wszystko wie, będzie ze mną nadal tak samo podczas zakupów rozmawiała...

Boi się też, że o jej przeszłości dowie się właściciel sklepu i podziękuje jej za pracę.

- Wiem, że mnie ceni - dodaje. - Nie pytał, czy byłam karana, a nie mam obowiązku o tym mówić - podkreśla.

Ale wiadomo, co ludzie myślą o skazanych: zdemoralizowani, źli, nieuczciwi...

- O tym, że jestem zdemoralizowana, nasłuchałam się już od swoich najbliższych, kiedy przed pójściem do "puszki" powiedziałam, że zabieram dzieci do Grudziądza - dodaje.

Grudziądz to dla kobiet odsiadujących wyroki jest jak hasło - "w tym miejscu możesz odbywać karę z dziećmi, póki nie skończą trzech lat". Bywa, że dzieci osadzonych kobiet przychodzą na świat w Grudziądzu - zapada wyrok, a ona właśnie spodziewa się dziecka.

- Kiedy zastukała policja, Nelka miała pięć miesięcy, a Stasiek jedenaście miesięcy więcej - opowiada Wioletta. - Od razu policjantom powiedziałam, że ich nie zostawię.

Przy budynku zakładu karnego w Grudziądzu jest piaskownica, plac zabaw - a wszystko usytuowane w lesie. Sielski obrazek burzą tylko więzienna brama i okratowane okna.
- To tak dobrze wygląda we wszystkich reportażach - twierdzi Wioletta. - Ale zakład karny tworzą ludzie odsiadujący wyroki, a oni są z różnych środowisk i rzadko są w porządku. Np. jak przyjeżdżała winda z butelkami z mlekiem dla dzieci, to trzeba było pilnować, bo choć na każdej butelce był kapturek z numerkiem, wystarczyła chwila nieuwagi i zaraz jakaś gwizdnęła, żeby mieć do kawy.

No, i tam gdzie są kobiety, zawsze wybuchają kłótnie.

- Wściekła się taka jedna na mnie, ale odgrywała się na dziecku - opowiada. - Krzywdy nie zrobiła, ale woła i pokazuje dzieciakowi czekoladkę. Małe biegnie, a wtedy ona zabiera rękę i krzyczy: "Gówno ci dam!".

Najgorzej, kiedy dzieci trzeba było na kilka dni zostawić.

- Jechało się do sądu, to dzieci zostawały pod opieką innej osadzonej - wspomina. - Miałam szczęście, bo akurat moja sprawa toczyła się przed sądem w Grudziądzu.

Innym razem ona sama przez kilka miesięcy opiekowała się dwójką dzieci których matka wyjechała na sprawę do sądu w innym mieście.

Tak bardzo chcę to naprawić

Kiedy dzieci skończyły trzy lata, musiała się z nimi rozstać. Nie chciała ich oddać do placówki, więc dostała cztery miesiące na znalezienie rodziny zastępczej. Znalazła ją dwie ulice dalej, gdzie kiedyś w najlepszych czasach mieszkała z Arkiem. Stasiek i Nelka zostały w rodzinie z niepełnosprawnym synem. Arek nie był zachwycony rodziną zastępczą, inaczej niż Wioletta.

- To nie był mój dom, więc nie mogłam się wtrącać do tego, jak żyją, tym bardziej że dzieciom nie działa się żadna krzywda - tłumaczy. - Chodziło o to, że Arek chciał, by dzieciom było jak w jego własnym domu, a przecież to było niemożliwe. To dobrzy ludzie, mogłam przyjeżdżać do nich na przepustki, za darmo spać i jeść. Zostawały mi pieniądze, to zabierałam dzieci na basen, do kina. Nie miałam najmniejszego prawa, żeby oczekiwać więcej.

Zdarzało się, że rodzice zastępczy przywozili jej dzieci do Wisły, gdzie w ośrodku wypoczynkowym więziennictwa pracowała w kuchni.

- One nie miały pojęcia, że jestem w więzieniu, popołudniami wychodziłam z nimi na spacer i plac zabaw - opowiada.
O tym, że jest w więzieniu, dowiedziały się później, kiedy była już w Opolu. - Kiedy Arek wyszedł z więzienia, to przyprowadzał mi je na widzenia - wyjaśnia. Stasio i Nelka przekraczali bramę więzienia, siadali w sali widzeń, czekając na mamę. - Rozmawialiśmy o wszystkim, o szkole, graliśmy w gry, zdarzało się, że w więziennej świetlicy tłumaczyłam im coś z matematyki - mówi Wioletta. - Gorzej, kiedy już było wiadomo, że Arek wraca za kraty, bo mu odwiesili wyrok. Nie wiedziałam, czy dadzą mi przerwę w odsiadywanym wyroku.

Pomogły jej dobre opinie z różnych urzędów i instytucji, które dołączyła do wniosku o przerwę w odbywaniu kary.
Stasio i Nelka formalnie nadal są wychowankami domu dziecka, ze względu na niewyjaśnioną do końca sytuację ich mamy. W papierach figurują jako "urlopowani".
- A z tymi długami to dam radę - przekonuje Wioletta. Ostatnio, po pracy w mięsnym, znowu chodzi lepić pierogi. - Osiem złotych za godzinę, a każda złotówka się przyda. Mam jeszcze siłę, więc póki mogę, to będę pracować.

W ich socjalnym mieszkaniu razem z Nelką i Staśkiem na parapecie wysiali pachnącą bazylię, koperek, a do deserów aromatyczną miętę.

- Gotuję im wszystko, na co tylko mają ochotę - mówi. Ostatnio zrobiła im gołąbki, dwa dni wcześniej lazanie.

- A festiwal oglądaliśmy na telebimie pod ratuszem i zajadaliśmy hamburgery - opowiada zadowolona Nelka.
Odwiedzają ją też starsze córki. Pola kończy studiować hotelarstwo, Ola studiuje ekonomię. Pola powiedziała jej ostatnio: "Mamo, byłam dla ciebie wredna".

- Chodzi o to, że kiedy była nastolatką, a przyjechałam na przepustkę dosłownie na kilka godzin, żeby je zobaczyć, to paradowała z chłopakiem, którego ojciec ciągle odsiadywał wyroki - tłumaczy Wioletta. - Kiedy zwróciłam jej uwagę, że się zadaje z menelami i kryminalistami, to mi odpaliła: "Ty też jesteś kryminalistka". Teraz mi przyznała, że to było na złość, bo zostawiłam je same. Tak bardzo chcę to naprawić…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska