Opolanka w Kollywood

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Po nagraniu teledysku o Dominikę upomniały się agencje modelek. Niebieskooka blondynka to dla Hindusów egzotyka.
Po nagraniu teledysku o Dominikę upomniały się agencje modelek. Niebieskooka blondynka to dla Hindusów egzotyka. Archiwum prywatne
Dominika Kamińska zrobiła sobie roczną przerwę w studiach i jako wolontariuszka pojechała do Indii pomagać dzieciom ze slumsów. Niespodziewanie stała się celebrytką, wystąpiła w teledysku znanego artysty i zagrała w filmie.

O Indiach marzyła od dawna. Kiedy w czerwcu ubiegłego roku obroniła - na piątkę - licencjat z pedagogiki terapeutycznej z oligofrenopedagogiką na Uniwersytecie Opolskim - pomyślała, że to dobry moment, by zrobić sobie przerwę i poznać fascynujący ją kraj. - Turystyka autokarowa mnie nie interesuje. Chciałam doświadczyć Indii - żyjąc tam, uczestnicząc w sprawach tych ludzi, mieszkając, jedząc i podróżując jak oni. Chciałam coś przeżyć - mówi Dominika.

Przez AIESEC, jedną z największych międzynarodowych organizacji studenckich, organizującą praktyki i wolontariat w 124 krajach świata - znalazła interesujący ją program i organizację. Pomoc potrzebującym chciała połączyć ze zwiedzaniem i poznawaniem wielokulturowego społeczeństwa. Wybrała Malarchi Women's Resource Center, zajmującą się wspieraniem i edukacją dzieci oraz kobiet z biednych dzielnic. Aby zarobić na podróż, przez dwa miesiące pracowała w Holandii. W listopadzie ubiegłego roku znalazła się w Chennai.

To miasto na południu Indii, stolica Tamilnadu, bardziej jest nam znane jako Madras. Wikipedia podaje, że w 2006 roku mieszkało tam 4,6 mln ludzi. Mieszkańcy twierdzą, że jest ich co najmniej dwa razy tyle, może nawet 10 mln. To gigantyczny organizm, pełen kontrastów, o jakie trudno gdzie indziej. Z jednej strony straszliwa bieda i zacofanie powielane przez pokolenia, z drugiej strony świat nowoczesności, bogactwa i luksusu. Młoda Opolanka poznała oba jego oblicza.

W biurze Malarchi Dominika uczyła angielskiego dzieci biedoty. Angielski jest jednym z języków urzędowych Indii, ale starsi ludzie go nie znają w ogóle, a z nauką najmłodszych też jest kiepsko. Po lekcjach odprowadzała swoich podopiecznych, poznając życie slumsów. Gęsto zaludnione lepianki, "toalety" na 70 osób, bez wody bieżącej. Bród i smród. Nos i usta trzeba było obwiązywać chustą, by to wytrzymać.

- Do tego przekrój wszystkich chorób, o jakich nawet na studiach nie słyszałam. I ogromna liczba niepełnosprawnych - jako specjalistka od oligofrenopedagogiki nie mogłam na to nie zwrócić uwagi - których widok nikogo nie dziwi; doskonale radzących sobie w świecie, gdzie nikt nie dba o usuwanie architektonicznych barier. Może dlatego, że ci ludzie przede wszystkim pozbawieni są bariery wewnętrznej - mówi Dominika.

Blondynka "świeci" na ulicy

Piękna niebieskooka blondynka wszędzie wzbudzała sensację. Chociaż skromnie ubrana, zawsze w długich spodniach, z zakrytymi ramionami i dekoltem oraz osłoniętymi szalem jasnymi włosami, gdziekolwiek się pojawiła - natychmiast była zauważana, obserwowana.

- Czułam się dziwnie - przyznaje - gdy dzieci pokazywały mnie palcami, jak jakiegoś stwora, ale nawet dla wielu dorosłych byłam pierwszym białym człowiekiem, jakiego w życiu widzieli. Do tego trzeba było się przyzwyczaić. Ludzie mnie zaczepiali, pytali, nieustannie zapraszali do domów, by potem pochwalić się sąsiadom, że gościła u nich biała dziewczyna. Byłam też na wielu weselach, bo gospodarze uważali, że taki gość podnosi prestiż rodzinnego wydarzenia. Tak myśli wielu Hindusów. Bogaci ludzie nieraz nawet wynajmują sobie na wesela białych, płacąc im za obecność wśród rodzimych gości.

Śluby i wesela szczególnie Dominikę interesowały, bo mimo XXI wieku w Indiach wciąż większość małżeństw jest aranżowanych przez rodziny młodych. Kiedy rodzice uznają, że na ich syna przyszedł czas, pokazują mu zdjęcia trzech kandydatek, on wskazuje najlepszą, a reszta dzieje się już poza jego plecami. Słuszność wyboru sprawdza się u wróżki, a szczegóły mariażu ustalają rodzice obu stron. Przyszła panna młoda raczej nie ma nic do powiedzenia. Dobrze jeśli męża pozna tydzień przed ślubem, a nie dopiero na uroczystości. Dominika rozmawiała z wieloma rówieśnikami, oni taki układ akceptują. "Taka jest tradycja" - mówią.

Bieda i życie w slumsach też jest "tradycją", przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Ale jest w tym również element wyboru. Są przyzwoite mieszkania za miastem, lecz tam nie ma pracy. Ludzie wolą więc zostać w dzielnicach nędzy, ale pracować. Każda dzielnica miasta ma swoją "przybudówkę" w postaci slumsów. Mieszkające tam kobiety obsługują domy bogatszych, każda ma przypisany sobie rejon. - Budynek, w którym mieszkałam, też obsługiwała taka kobieta. Myła podłogi i naczynia, robiła porządek. Średnia klasa wynajmuje sobie też kobiety do gotowania - opowiada Opolanka.

Chennai ma też inną twarz. Wieczorem bieda idzie spać, a na ulice, do klubów, restauracji wychodzą bogaci. Na pierwsze wieczorne wyjście w miasto Dominika zabrała gaz łzawiący. Wraz z koleżanką, wolontariuszką z Argentyny, ubrały się w dresy i bluzy z kapturem, żeby nie zwracać niczyjej uwagi. - I dopiero rzucałyśmy się w oczy - śmieje się dziewczyna. - Dookoła nas byli ludzie ubrani w ciuchy najdroższych marek, pod kluby podjeżdżali luksusowymi autami, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia.

W jeden wieczór wydawali w klubie równowartość 600-700 złotych. Biedak za tyle żyje przez rok. Kiedy Dominika po zakończonym wolontariacie wybrała się w podróż po Indiach - zwiedziła najciekawsze miasta, m.in. Delhi, Agrę, Waranasi, Jaipur, Jaisalmer - za przejechane pociągiem (najtańszą klasą) 4 tysiące kilometrów zapłaciła równowartość 100 zł. Obiad w knajpce pod blokiem (ilość nie do przejedzenia, resztę pakowano jej na kolację) kosztował... złotówkę.

W dzień slumsy, praca z dziećmi, konferencje o prawach kobiet, wieczorem premiery filmowe, koncerty, wydarzenia medialne, promocje. - Zaczęłam chodzić na różne wydarzenia, eventy, żeby jak najlepiej wykorzystać czas, jak najwięcej poznać, zobaczyć - mówi dziewczyna. Pewnego razu gdy była w centrum handlowym - jak zwykle z turystyczną kamerą filmową - ktoś zagadnął, czy ona może jest z BBC, bo tam w sali konferencyjnej odbywa się jakieś interesujące spotkanie. Poszła i natychmiast jej obecność zelektryzowała dziennikarzy.

Teledysk z Achu

Od wywiadu, którego udzieliła "Kunguman Magazin" zaczęła się jej niesamowita przygoda medialna. O Dominice zrobiło się głośno, posypały się zaproszenia na kolejne wydarzenia, zaczęła poznawać coraz więcej ludzi z branży filmowej i reklamowej. Każde nazwisko sprawdzała w internecie, by mieć pewność, z kim ma do czynienia. Wielu z nich okazywało się bardzo znanymi i popularnymi osobami. Pewnego wieczora zadzwonił do niej poznany wcześniej choreograf, Nanda. Propozycja była intrygujaca - żeby wystąpiła w teledysku Achu.

Nie miała pojęcia, kim jest Achu, ale z pomocą przyszła Wikipedia. Achu Rajamani to kompozytor filmowych soundtracków, piosenkarz, pianista. Jego dziadek był pionierem malajalamskiego przemysłu muzycznego, ojciec pracował jako dyrektor muzyczny przy ponad tysiącu filmów. Achu postanowił zacząć karierę solową i właśnie kręci teledysk do swojej pierwszej piosenki. Chciał, by zagrała w nim Dominika. Zgodziła się.

Kierowca miał czekać na nią pod domem o 5.30. Ona już od 4 była na nogach. Samochód przyjechał o 7. Całe Indie. Tam nikt się nie spieszy, a czas jest pojęciem wyjątkowo względnym. Potem ekipa hinduska bardzo chwaliła Dominikę za punktualność i cierpliwość.

W studiu filmowym Opolanka dostała własną garderobę i natychmiast została oddana w ręce fryzjera i wizażysty. Miała też garderobianego, który jednocześnie pełnił funkcję stylisty. Nazwy kompletnie nie przystawały do wyglądu mężczyzn. Spotkani na ulicy niewątpliwie bardziej kojarzyliby się z kloszardami niż branżą artystyczną. Ale w dwie godziny przeistoczyli Dominikę w gwiazdę.

- I tak byłam traktowana. Mówili do mnie "madame". Miałam własnego kucharza i Sambę, chłopca na posyłki.

"Chłopiec" miał co prawda około czterdziestki, ale jego zadaniem było spełnianie jej zachcianek. - Nie lubię się wysługiwać innymi, tak zostałam wychowana - mówi Dominika, ale szybko zrozumiałam, że skoro na planie mam spędzać kilkanaście godzin, to ktoś musi przynieść mi coś do jedzenia czy załatwić inne sprawy. W pewnym momencie zdjęcia przeniosły się na małą wyspę. Zapytałam Sambę, czy ma może gumę do żucia. Nie miał, ale natychmiast wskoczył do łódki i popłynął na stały ląd do sklepu. Próbowałam go powstrzymać, ale to było bezcelowe. Po prostu jemu za to płacili.

Dominika nie miała żadnego doświadczenia przed kamerą. W Polsce nawet nigdy o tym nie myślała, ale przez osiem lat tańczyła w Ozimku w zespole mażoretek, więc umie ładnie się poruszać.

- Miałam po prostu z wdziękiem tańczyć do piosenki Achu. Nic prostszego. 15 minut nagrania, zmiana sukienki, biżuterii, fryzury, makijażu i to samo od początku. Ujęcia postaci, potem twarzy, stóp. Zmiana dekoracji i od nowa. Następnego dnia zdjęcia były o wschodzie słońca nad morzem. Chodziłam po plaży, wiatr rozwiewał włosy i sukienkę, obracałam się, zatrzymywałam. Wyglądałam pięknie. Ot i całe zadanie - opowiada dziewczyna. - Byłam tak szczęśliwa, że nawet nie czułam zmęczenia.

Na taką przygodę zgodziłaby się nawet za darmo. Tymczasem dostała za to pieniądze, o których w Polsce studentka może tylko pomarzyć.

Celebrytka z Polski

Po nagraniu teledysku zaproszeń na imprezy posypało się jeszcze więcej. Zainteresował się nią świat mody. Zgłosiło się do niej parę agencji modelek - od razu z sugestią, że powinna więcej jeść, bo chude, poza tym, że świadczy o biedzie, wcale nie jest piękne. Zaczęła bywać na pokazach, "urodzinach" modnych klubów. Jej obecność zawsze odnotowywała prasa, pisząc np., że "na dzisiejsze wydarzenie Dominika przyszła w eleganckiej czarnej sukni i wyglądała glamour". Kto by nie chciał mieć takiej recenzji w "Times of India"? Stała się w Chennai celebrytką, coraz częściej rozpoznawaną na ulicach,
w sklepach czy nawet przez kierowców tuk-tuków, czyli autorikszy.

Poznała człowieka zajmującego się promocją filmów, jego znajomy reżyser chciał, by zagrała w filmie krótkometrażowym. Historyjka była prosta - Dominikę, turystkę z Polski (nawet miała okazję powiedzieć parę słów w ojczystym języku) po miejscowej atrakcji turystycznej oprowadza 7-letnia dziewczynka. W trakcie zwiedzania pięknej Polce kradną kamerę. Okazuje się, że złodziejami są bracia dziewczynki, a wszystko zostało ukartowane. Dziewczynce jednak robi się głupio, oddaje Dominice kamerę i mówi, że Indie nie są już takie jak dawniej, że kraj się zmienia, a ludzie tu żyjący są dobrzy.

Film miał szansę pojawić się na kobiecym festiwalu filmowym, ale ponieważ jego reżysera zaproszono do jury konkursu, prezentacja nie była możliwa. Wciąż czeka na premierę, podobnie jak teledysk z Achu.

Po czterech miesiącach pobytu w Indiach Dominika wróciła do Polski. - Namawiano mnie, bym została, że wszystko dopiero zaczyna się rozkręcać, ale miałam już zabukowany bilet - mówi.

Kiedy nasze media piszą o "Polce, która robi karierę w Bollywood" - Dominika tylko się uśmiecha. Po pierwsze nie Bollywood, które jest w Bombaju, tylko Kollywood - bo tak nazywa się tamilski przemysł filmowy ulokowany w Chennai. Dla Europejczyka jednak różnica nie jest wielka. I tu, i tam filmy są proste (Kollywood jest bardziej konserwatywne), i powstają w błyskawicznym tempie. Miesiąc zdjęć, tydzień na dubbing, tydzień na dogranie szczegółów i po 6 tygodniach film wchodzi na ekrany kin. To najtańsza i najbardziej popularna rozrywka Hindusów, oglądają trzy nowe filmy tygodniowo.

Po drugie szum, jaki się wokół niej zrobił, wcale jej nie kręci. W reportażu dla TVN wystąpiła, ale w warszawskim studiu na żywo już nie chciała się pokazać. Dominika daleka jest od nazywania swej przygody karierą. - Jeszcze nikt nie widział efektów mojej pracy, zaczekajmy z tą "karierą" - mówi skromnie.

Tym bardziej dziwią ją kolejne propozycje filmowe z Indii, które zapełniają jej skrzynkę mailową. Jest wśród nich jedna bardzo poważna. Fabuła, duża rola - Dominika musiałaby nauczyć się tekstu po tamilsku - i duże pieniądze. Decyzja producenta zapadnie w lipcu, wtedy Opolanka zdecyduje, co robić.

- Jak człowiek się wkręci, to jest świetny biznes i znakomicie się zarabia. Pewien popularny aktor komediowy, który powrócił na ekrany po dwuletniej przerwie, dostał za rolę równowartość 4 mln złotych. A to nie jest najwyższa stawka. Możliwości kuszą, ale ja przecież nie jestem aktorką - mówi dziewczyna.

Na razie pracuje jako kelnerka, bo jak mówi, nie lubi siedzieć na miejscu, a filmowa przygoda w Indiach to nie powód, by gwiazdorzyć.

Na jesieni chce wrócić na uczelnię, zrobić magisterium z pedagogiki. - Ze studiów nie zrezygnuję, bo kariera karierą, ale wykształcenie trzeba mieć - przekonuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska