Z założenia transport rzeczny powinien być najtańszy. Ministerstwo Środowiska przygotowuje jednak zmiany w tzw. prawie wodnym, którego efekty mogą być zgoła przeciwne. Chodzi o wysokości kwot, jakie płacą właściciele statków, jachtów czy barek za korzystanie ze śluz i pochylni.
Obecnie nie są wygórowane i wynoszą od 7 do 14 zł w zależności od pory dnia. W nowym prawie wodnym pojawił się zapis, który uzależnia wysokość opłat za śluzowanie od wysokości minimalnego wynagrodzenia.
I tak jednorazowo opłata za pokonanie stopnia wodnego do godz. 16 będzie mogła wynieść do 2 proc. najniższego wynagrodzenia, a po 16.00 do 4 procent. W środowisku wodniaków zawrzało, ponieważ oznacza to bardzo duże podwyżki, a armatorzy i właściciele jachtów obawiają się, że obowiązywać będą właśnie stawki maksymalne. Czyli nawet 70 zł za jedno śluzowanie. To o tyle istotne, że na Kanale Gliwickim i Odrze śluz jest bardzo dużo. Na przykład na odcinku od Gliwic do Brzegu Dolnego - aż 29.
- W skrajnym przypadku suma opłat za pokonanie tego odcinka może wynieść ponad dwa tysiące złotych. Dla porównania: pokonanie tej samej odległości autostradą to dla samochodu osobowego koszt około 23 złotych - podkreśla opolska posłanka Brygida Kolenda-Łabuś (PO) z Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Odry, która w tej sprawie wystosowała interpelację do ministra środowiska.
Pisze w niej, że nowe przepisy "mogą zrujnować z trudem odbudowującą się turystykę wodną na Odrze i Kanale Gliwickim oraz wszędzie tam, gdzie w ruchu turystycznym konieczne jest korzystanie ze śluz".
Wodniacy podzielają to zdanie.
- W całej Europie małe jednostki zwolnione są z płacenia takich opłat, a w Polsce chce się je podnosić. - To bez sensu - mówi Mariusz Gajewski, właściciel niewielkiego jachtu motorowego, którym w sezonie pływa rekreacyjnie po Odrze i innych polskich rzekach.
- Jeżeli zmiany wejdą w życie, stracą sens wszelkie inwestycje prowadzone przez liczne samorządy i osoby prywatne związane z budową przystani rzecznych nad Odrą - podkreśla Brygida Kolenda-Łabuś.
Na wniosek środowisk związanych z żeglugą śródlądową do ministerstwa trafiły w sumie dwie interpelacje. Pierwsza dotyczy podwyżki stawek za śluzowanie do nawet 70 zł. Resort środowiska przekonuje jednak, że to dopiero propozycja. - Jesteśmy na etapie konsultacji społecznych i międzyresortowych, przyjmujemy różne uwagi, analizujemy - mówi Michał Milewski z biura prasowego Ministerstwa Środowiska.
Skąd w ogóle pomysł na zmianę obowiązujących stawek? Resort nie ukrywa, że chce zdobyć pieniądze na utrzymanie infrastruktury żeglugowej, która dotąd była permanentnie niedofinansowana. Przedstawiciele ministerstwa tłumaczą obrazowo, że "pieniądze pozyskiwane przez wodę mają zostać w wodzie". - Tylko jak będzie za drogo, to ludzie przestaną pływać i w ogóle nie będzie wpływów - ripostują armatorzy i właściciele jachtów.
Kolejny kontrowersyjny pomysł związany z reformą gospodarki wodnej dotyczy planowanej likwidacji urzędów Żeglugi śródlądowej. Jeden z nich znajduje się w Kędzierzynie-Koźlu, co ułatwia pracę wielu firmom związanym z żeglugą na Odrze i Kanale Gliwickim. Przykładowo Technikum Żeglugi Śródlądowej z Koźla wyrabia tam żeglarskie książeczki pracy dla uczniów. Z kolei stocznie z Koźla i Januszkowic rejestrują tam statki, pobierają zezwolenia na rejsy. Po zmianach trzeba będzie wszystko robić we Wrocławiu.
- Ewentualna likwidacja wpłynie bardzo niekorzystnie na funkcjonowanie wielu podmiotów, które na co dzień ściśle współpracują z UŻŚ w Kędzierzynie-Koźlu - podkreśla Brygida Kolenda-Łabuś. - Pomijam fakt, że kolejne osoby stracą pracę, a miasto utraci prestiżową instytucję.
W przyszłości UŻŚ mają zostać włączone w struktury urzędów gospodarki wodnej. Te z kolei mają podlegać pod dwa ministerstwa: transportu oraz środowiska. Zdaniem wodniaków doprowadzi to do sporów kompetencyjnych i znacznie utrudni sprawne i obiektywne nadzorowanie bezpieczeństwa żeglugi.