Pójdę do siebie, na Majdan

Redakcja
- Nie bałam się brać dziecka na Majdan, bo władze złamały w nas strach - mówi Oxana. Na zdjęciu jej córka Amelia z przyjacielem i ochroniarzem Majdanu.
- Nie bałam się brać dziecka na Majdan, bo władze złamały w nas strach - mówi Oxana. Na zdjęciu jej córka Amelia z przyjacielem i ochroniarzem Majdanu. Archiwum prywatne
Rozmowa z Oksaną Vovk z Kijowa, uczestniczką Majdanu.

- Czy w Polsce wreszcie pani spokojnie spała?
- Dobrze spałam, pierwszy raz od dłuższego czasu. Obrazy z Majdanu wciąż jednak do mnie wracają, nawet za dnia.

- Jak długo była pani na Majdanie?
- Od początku, od 21 listopada, kiedy to dowiedzieliśmy się, że rząd nie chce podpisać umowy stowarzyszeniowej z UE, przez trzy miesiące. Pierwszy raz przyjechałam z kolegami na Majdan o północy z 21 na 22 listopada, bo dowiedziałam się, że przyszli tam studenci, przyjaciele - aby manifestować za eurointegracją.

- I co wtedy pani czuła?
- Mir. To był pokojowy mityng, manifestacja tego, co mamy w sercach i w głowach. Aż do trzydziestego, kiedy pobili studentów, polała się pierwsza krew. To był zwrot. Coś w nas, kijańcach, pękło, trwaliśmy w buncie.

- To było coś niespotykanego w historii: przez niemal trzy miesiące mieszkańcy miasta, po pracy, po studiach, po szkole - szli na Majdan. Potem nocleg w domu. A po południu, po obowiązkach - znów Majdan. Tak rodzą się współczesne rewolucje?
- To była rewolucja narodu europejskiego - bez samosądów, bez demolowania i okradania marketów... Na Majdan w pokoju przychodzili starsi i młodsi. Moja mama, moja córeczka. Oto zdjęcia z mego telefonu, proszę: córa Ludmiła, obok dziecko mojej aspirantki i mężczyzna z ochrony Majdanu. Nie, żeby nas pilnował, to dzieci chciały mieć z nim zdjęcie na pamiątkę. Majdan dawał nam coś na kształt radości, dumy z tego, że jesteśmy razem. Dzieci też to czuły i chciały się radować, stąd w ich rękach ukraińskie flagi, niebiesko-żółte wstążki.

- Nie bała się pani brać córeczki na Majdan?
- W nas nie było strachu. Nie dlatego, że jesteśmy jakimiś herosami, nie. Władza przez lata po Pomarańczowej Rewolucji oszukiwała nas, a teraz chciała złamać, nie słuchając, co mamy do powiedzenia. Ta ignorancja spowodowała, że przekroczyliśmy wewnętrzny psychologiczny próg strachu. Konsekwentnie trwaliśmy w buncie i w sprzeciwie wobec rządu. Minister mówił w telewizorze: "Proszę kijowian, nie idźcie do centrum". I my - na przekór - wstawaliśmy sprzed telewizora i szli. Poza tym, gdy robiłam zdjęcie córce, to na Majdanie wciąż był mir. Owszem - były już na ulicy barykady, ale nie było tam broni.

- Aż do lutego, kiedy pojawił się Berkut…
- Zaostrzenie sytuacji nastąpiło wcześniej, jakieś cztery tygodnie temu, gdy do Kijowa zaczęli ściągać Ukraińcy z pozostałych części kraju. Majdan rósł - liczebnie i powierzchnią, zbliżaliśmy się do budynków administracji. Władza nagnała przeciwko nam Berkut i kryminalistów z więzienia, nazywamy ich tituszki. Widziałam ich, słyszałam - zachowywali się i mówili jak okrutni bandyci! Pod moim domem stał zaparkowany samochód pewnej rodziny, wiadomo - nie każdy ma garaż. Kryminaliści kręcili się po naszej ulicy… Pewnego dnia rano, gdy rodzina podeszła do swego auta i otworzyła drzwi - nastąpił wybuch.

- Rodzina zginęła?
- Nie, chwała Bogu. Ładunki nie były aż tak silne, ale auto spaliło się doszczętnie. Po takich zdarzeniach nie bałam się, ale jeszcze mocniej czułam, że muszę być na Majdanie. Gdy słyszałam w telewizji: "Proszę, aby kobiety nie szły na Majdan, nie zostawały tam na noc", to tym szybciej szłam na Majdan. I byłam tam w tę straszną noc, gdy wybuchały granaty, koktajle Mołotowa, naszych dosięgały kule…

- To był krwawy czwartek, oglądaliśmy go w telewizji, w internecie. Sądzę, że właśnie te krwawe obrazy przekazywane przez mass media przekonały wreszcie Europę, że nie można jedynie wyrażać zaniepokojenie sytuacją.
- Potem, gdy oglądałam migawki w telewizji, dotarło do mnie, jak tam było strasznie i jak przerażające były te relacje telewizyjne czy internetowe. W krwawy czwartek ja i inne kobiety byłyśmy stłoczone pod sceną, w najbezpieczniejszym miejscu. W tym dniu nie wzięłam na Majdan córki, została z babcią w mieszkaniu. Wiadomo bowiem było, że władza szykuje szturm, że robi się już bardzo niebezpiecznie… Ale - powiem szczerze - aż do krwawego czwartku w głowie nie mieściło mi się, że praktycznie w centrum Europy, w kraju demokratycznym, władza może tak pacyfikować naród, strzelać do swych obywateli.

- Po krwawym czwartku pojawiała się w Kijowie delegacja z Radosławem Sikorskim, który przywódcom ówczesnej opozycji powiedział, że jeśli nie podpisze porozumienia-rozejmu, na ulice wejdzie wojsko, będą kolejne trupy, będzie stan wojenny… Czy Majdan odebrał to jako szantaż?
- Nie! Jaki szantaż? Przecież mundurowi już nas atakowali, przecież już do nas strzelano. Przecież już był stan wojenny, choć nikt go nie ogłaszał, a Kijów był miastem zamkniętym. Majdan nie bał się już niczego. Słów ministra Sikorskiego także.

- Skąd na barykadach pojawiła się broń?
- Mamy statystykę, że u mieszkańców Kijowa jest 500 tysięcy sztuk broni. Różnej: to broń myśliwska, kolekcjonerska, sportowa, z czasów jeszcze II wojny, na ostrą amunicję, na kulki…

- 500 tysięcy? U cywilów?
- Tak mówiła statystyka, może nieprawdziwa. Ale to nie było tak, że po Majdanie biegały tysiące uzbrojonych po zęby ludzi. Nie, jeśli już - to broń była na barykadach, do obrony.

- Takie masowe zbiorowiska przyciągają pospolitych przestępów, na przykład kieszonkowców. Byli i oni na Majdanie?
- Były pojedyncze przypadki kradzieży telefonów komórkowych, portfela. Ale jeśli złapano złodzieja, pisano mu na czole "złodziej" i odprowadzano na milicję. Raz widziałam, jak młodzi ludzie rzucali kamieniami w okna budynków, cywile z Majdanu otoczyli ich i obezwładnili. Następnego dnia szyby były wstawione.

- Jak samofinansował się Majdan?
- Przede wszystkim zbiórkami pieniędzy. Datki wrzucaliśmy do publicznych skarbonek. W jednym dniu udało się zebrać 100 tysięcy dolarów! Bywało mniej - 60 tysięcy, parę tysięcy.

- Mało mówi się u nas o tym, że Majdan miał perfekcyjną organizację, choćby sanitarną czy związaną z wyżywieniem tysięcy osób, które tam przebywały.
- Majdan był jak dobrze funkcjonujący organizm. Opowiem na swoim przykładzie: pracowałam przy robieniu kanapek dla tych, którzy stali na barykadach, dla ochrony Majdanu. Pracowałyśmy w specjalnych pomieszczeniach do przygotowywania prowiantu. Robiłyśmy te kanapki w rękawiczkach jednorazowych, wcześniej dłonie były myte płynem antybakteryjnym. Badano wodę, jaką przywożono w beczkowozach, korzystając z laboratoriów, choćby przy pobliskiej hali targowej. Raz okazało się, że woda jest skażona.

- To był sabotaż?
- Sądzę, że tak. Podobnie jak wybuch w transporcie medycznym. Przy otwieraniu pakunków z lekarstwami jeden z nich wybuchł, sądzę, że ktoś go podrzucił do transportu. Wybuch ranił parę osób, miały one poparzone twarze, ręce, nogi.

- Skąd braliście żywność dla Majdanu?
- Robiliśmy zakupy w sklepach; idąc na Majdan, zawsze miałam torbę zakupów. Pieczywo, masło, sery, wędlina - każdego dnia coś innego. Nikt nie baczył na to, że sam jest biedny, ledwo mu starcza na życie. Gdy Berkut nie strzelał, nieśliśmy jedzenie i herbatę na barykady, aby nasi chłopcy się najedli. Jedzenie nosiły też dzieci; wielu chłopców z barykad było przecież ojcami tęskniącymi za córkami i synami, więc kubek herbaty czy kanapka z rąk innych dzieci były dla nich szczególne. Po atakach donosiliśmy też obrońcom dużo mleka i wody z cytryną, aby oczyścić organizm z toksyn, jakie były w dymie z granatów dymnych oraz w dymie ze spalonych opon. Robiliśmy też zakupy dla służb sanitarnych. Codziennie sanitariusze wywieszali listę rzeczy najbardziej potrzebnych. Czytaliśmy ją i szliśmy do aptek, do sklepów. Służby sanitarne były doskonale zorganizowane, dowodziła nimi Olga Bogomolec.

- Na początku tygodnia mówiono, że zostanie ministrem. I właśnie ją powołano, jest odpowiedzialna za sprawy społeczne…
- Doskonale! To świetny organizator i człowiek, któremu sprawy ludzkie są bliskie.

- Obecną sytuację na Ukrainie można porównać do roku 1989 w Polsce, kiedy to z opozycji zaczął wyłaniać się nowy rząd pod przywództwem Tadeusza Mazowieckiego. Istnieje jednak wątpliwość, czy na Ukrainie istnieje opozycja, która nie powtórzy błędów z czasów Pomarańczowej Rewolucji, a więc nie odwróci się od narodu. Czy wyłaniająca się właśnie elita ma potencjał, aby stworzyć sprawny i kompetentny rząd? Jak odbiera to pani - osoba wykształcona i świadoma tego, że kompetentna elita z czystymi rękoma to jedyna szansa, by ofiary Majdanu nie poszły na marne?

- To trudne pytanie. Sądzę, że Majdan może dać krajowi czystą elitę. Olga Bogomolec jest lekarką i działaczką społeczną, profesorem Uniwersytetu Medycznego w Kijowie, także poetką. Szefowa Biura Antykorupcyjnego Tatiana Czornowoł też była liderką z Majdanu. Jest opozycyjną dziennikarką, działaczką społeczną i jedną z liderek protestów na Majdanie. Zasłynęła materiałami opisującymi majątki ukraińskich przywódców i oligarchów. W grudniu została pobita. To na pewno są ludzie niezłomni…

- W nowym parlamencie nie dojdzie do maksymalnego rozdrobnienia, powstania dziesiątek zwalczających się frakcji, od radykałów po euroentuzjastów?
- Oby nie, ale przyznam, że i taki scenariusz jest możliwy.

- Dlaczego Majdan tak chłodno przyjął Julię Tymoszenko?
- Zauważyła to pani?

- Jak wszyscy, Tymoszenko też.
- Podczas Pomarańczowej Rewolucji porwała nas, a potem zawiodła. Uważamy, że ona też jest odpowiedzialna za tę dramatyczną sytuację, jaka wydarzyła się na Ukrainie. Sądzę, że nie może być prezydentem Ukrainy. W ogóle trudno teraz zdobyć jakiemukolwiek politykowi zaufanie Ukraińców.

- Majdan tryumfuje, ale to nie koniec. Krym, Odessa - tam pojawiły się jeszcze mocniejsze od dotychczasowych tendencje prorosyjskie i postulaty całkowitego oderwania od Ukrainy. Czy rozpad Ukrainy jest możliwy?
- Nie sądzę, to byłby paradoks, gdyby zmiana granic Ukrainy miała być jedną z pierwszych konsekwencji rewolucji na Majdanie. Nie wierzę w taką możliwość także z prawnego punktu widzenia - Ukraina ma przecież zapewnioną niezależność terytorialną, Krym wszedł w skład Ukrainy (zapewniono jednak niezbywalność autonomii krymskiej - dop. aut.). I nie ma formalnego prawa do secesji. Faktem jest jednak, że Krym zamieszkuje wielu Rosjan i obywateli prorosyjskich, podatnych na prorosyjską propagandę, inaczej niż mieszkańcy Kijowa.

- Rozmawiamy w przededniu pani wyjazdu z Opola. Co pani zrobi po powrocie do Kijowa?
- Z mamą i córą pójdę na Majdan. Trochę powspominać, trochę się pocieszyć.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska