Przodownicy turystyki górskiej reaktywowali swój klub

fot. Archiwum
Jest ich na Opolszczyźnie 132.
Jest ich na Opolszczyźnie 132. fot. Archiwum
Jest ich na Opolszczyźnie 132. Są elitą pieszej turystyki. Więc zebrali się na najwyższym szczycie województwa i reaktywowali swój klub.

Na Kopę? Chętnie, ale już nie dam rady. Ledwie po domu chodzę. - Tak 93-letni Józef Drzazga z Nysy zareagował na propozycję udziału w ostatnim zlocie przodowników turystki górskiej. Swój tytuł i uprawnienia przodownickie pan Józef zdobył ponad pół wieku temu, w... 1953 roku.

Józef Drzazga i tak nie jest pierwszym przodownikiem górskim z Opolszczyzny. Jego uprawnienia mają ogólnopolski numer 1959. Przewodnikiem z numerem 673 został Franciszek Kamysz z Opola, który jeszcze kilka lat temu czynnie uczestniczył w imprezach PTTK.
Górale na szczyty!

W 2002 roku Główna Komisja Turystyki Górskiej PTTK rzuciła hasło bicia rekordów na szczytach i zaapelowała, aby jednego dnia na najbliższą górę wspięło się jak najwięcej ludzi.

- Przyszło ich wtedy na Kopę Biskupią pół tysiąca - wspomina Józef Michalczewski, prezes oddziału PTTK Sudety Wschodnie w Prudniku. - Zrobiliśmy grupowe zdjęcie, wysłaliśmy je do Krakowa i okazało się, że pobiliśmy rekord, zebraliśmy najliczniejszą grupę w kraju.

To wtedy po raz pierwszy padło hasło, aby zebrać w jednym miejscu i w jednej organizacji całą elitę turystyki górskiej z regionu. Zrobić zlot przodowników.
- Ludzie gór to indywidualiści - opowiada Michalczewski (uprawnienia do 2005 roku). - Więc dopiero w ubiegłym roku zarezerwowałem schronisko, ułożyłem regulamin zlotu, program i rozesłałem go do 13 oddziałów PTTK na Opolszczyźnie.
Na pierwszy zlot na Kopie Biskupiej w listopadzie 2007 roku przyszło 16 przodowników. Ustalili, że będą się spotykać co roku, w trzeci weekend listopada. Na drugim zlocie, przed tygodniem, było ich już 27.

Aby zostać przodownikiem turystyki górskiej, trzeba co najmniej cztery lata chodzić po górach i zdobywać punkty Górskiej Odznaki Turystycznej. W specjalnej książeczce przybijać pieczątki schronisk, wpisywać przebyte trasy, zaliczone szczyty. Kiedy adept ma już wszystkie odznaki GOT do złotej włącznie, może się zapisać na specjalny kurs i na jego koniec przed komisją w Krakowie czy Wrocławiu zdać egzamin przodownicki.

- Kiedyś przodownicy mogli korzystać ze zniżek na noclegi w schroniskach górskich - opowiada Józef Michalczewski. - W dobie kapitalizmu nie ma z tego tytułu żadnych korzyści materialnych. Każdy ma jednak swój numer, pieczątkę i może potwierdzać młodym adeptom przebyte trasy. Przodownik ma prawo do prowadzenia wycieczek górskich powyżej tysiąca metrów wysokości. Gwarantuje, że wycieczka przebiegnie bezpiecznie. Co tu dużo mówić: Przodownicy mają hyr, po góralsku - szacunek i poważanie w środowisku. Są elitą turystyki.

Zjedli po buhaju
- Moja żona kocha morze, a mnie ciągnęło w góry - wspomina Józef Drzazga. - Po wojnie masa ludzi wędrowała po górach. Zniszczeń specjalnych w bazie turystycznej nie było, a Niemcy bardzo dbali o schroniska w Sudetach. Dziesiątki razy byłem na naszej Kopie, na Śnieżce, Rysach, w Morskim Oku.
- W 1962 roku tuż po studiach trafiłem do pracy w Prudniku - wspomina Jan Roszkowski, były burmistrz tego miasta (uprawnienia przodownickie od 1969 roku). - Dostałem za zadanie zebrać w PTTK grupę turystów pieszych. Razem założyliśmy klub górski "Oscypek".

Jan Roszkowski pamięta wędrówki po zupełnie jeszcze dzikich Bieszczadach. Mijane ruiny spalonych wiosek po walkach z UPA. Społecznie pomagał budować bieszczadzką "pętlę drogową".

- Za pierwszym razem na obozie studenckim w 1958 roku spaliśmy pod namiotami budowanymi z trzech pałatek - opowiada. - Cały prowiant na dwa tygodnie nieśliśmy na plecach, bo po drodze nie było żadnego sklepu. Dwa lata później w Bieszczadach już stały cztery studenckie bazy namiotowe.
Obiady gotowało się w kotłach nad ogniskiem. Pewnego dnia większość posiłku, złożonego z makaronu i mięsnej puszki, zjadł buhaj pasący się w pobliżu. Dyżurujące dziewczyny nie miały odwagi go przegonić, ale i tak głodni studenci wyjedli resztki po buhaju. W Tatrach na Hali Pisanej w deszczowy wieczór Roszkowski nieświadomie przyprowadził za sobą do schroniska wieczorem dwa niedźwiadki. - Masz szczęście, chłopie, że nie spotkałeś ich mamy - powiedział mu właściciel schroniska. Do dziś w domowym archiwum rodziny zachowało się zdjęcie niedźwiadków siedzących na jednym drzewie.
- Z górami miałem do czynienia od najmłodszych lat, choć początkowo jako narciarz - opowiada Jacek Przybylski z Prudnika (uprawnienia przodownickie od 1969 roku). - W połowie lat 50 na Opolszczyźnie działało 16 klubów narciarskich. Jeździliśmy przecinkami leśnymi w Pokrzywnej albo wybieraliśmy się do Szklarskiej czy Karpacza. Potem zacząłem chodzić po górach, zdobywając wszystkie możliwe odznaki. Kurs przodownicki zrobiłem w czasie tygodniowej wędrówki po Kotlinie Kłodzkiej. Przez dzień się chodziło, a wieczorami były wykłady w schroniskach.
Umiejętności przodownika przydały się kilka razy Jackowi Przybylskiemu do ratowania zbłąkanych turystów. W Tatrach z przyjaciółmi wyręczył TOPR i ściągnął ze Szpiglasowej grupę ignorantów w tenisówkach i trampkach, których na szczycie zaskoczył śnieg.

Adolf Mikulec, emerytowany nauczyciel z Nysy, uprawnienia przodownika dostał razem z 6 kolegami w schronisku na Kopie 22 listopada 1964 roku. Była wtedy spora uroczystość z udziałem władz PTTK, bo dawna Ślązaczka dostawała nowego patrona - Bohdana Małachowskiego. Młodzi przodownicy na własnych plecach wnieśli z Jarnołtówka na górę drewnianą tablicę pamiątkową, która do dziś wisi w sali głównej schroniska. Kiedy przed tygodniem Adolf Mikulec wspiął się na Kopę na II zlot opolskich przodowników, ze zdziwieniem odkrył, że właśnie obchodzi przodownicki jubileusz 44-lecia.

- Pracowałem jako nauczyciel w nyskim Zespole Szkół Mechanicznych - wspomina. - Poprowadziłem w góry w sumie 60 obozów wędrownych dla młodzieży, średnio dwa w czasie wakacji. Do dziś byli uczniowie przypominają mi o tym. Młodzież się garnęła do turystyki, bo to była jedyna możliwość poznawania świata.
Już jako emeryt Mikulec realizuje ambitny plan wędrowania po zagranicznych górach. Był w Kaukazie, w Alpach na Mont Blanc, w Pirenejach. - Mam 73 lata i zamiast wydawać na aptekę, zbieram na wakacje - śmieje się Mikulec.

Rodzinne wędrowanie
Jacek Przybylski od 28 lat prowadzi w Prudniku referat weryfikacyjny Górskiej Odznaki Turystycznej. Sprawdza wpisy do książeczek, przelicza punkty i nadaje odznaki. Z jego statystyk wynika wyraźnie, że piesza turystyka po górach przechodzi kryzys.

- Najlepiej było w połowie lat 80. - opowiada Przybylski. - Rocznie przyznawałem do 180 odznak różnego stopnia turystom z Prudnika, z okolicy bądź wędrującym po Górach Opawskich. Na początku lat 90. było najgorzej, po 5-8 odznak rocznie. Ostatnio - do 20.

Zakładowe fundusze socjalne już nie dofinansowują zbiorowych wycieczek. Zanikła tradycja wielkich, ogólnopolskich rajdów, rozwiązały się liczne kiedyś kluby przy oddziałach PTTK. W szkołach już właściwie nie ma nauczycieli ciągnących młodzież na wielodniowe włóczęgi po górach.

- Coraz częściej widzę jednak, że punkty Górskiej Odznaki Turystycznej zdobywają całe rodziny - mówi Jacek Przybylski. - Rodzice wciągają dzieci. Może zaczyna się moda na rodzinne wędrowanie?

Dobrym przykładem jest rodzina Romana Gwoździa z Prudnika (uprawnienia przodownickie od 2007 roku).

- Smak chodzenia po górach poznałem późno, już po ślubie - zwierza się pan Roman. - Wciągnęła mnie żona. Potem prezes naszego oddziału przekonał mnie, że skoro już wędruję, to warto jeszcze zbierać punkty. Razem z nami chodzi już nasza 11-letnia córka. W tym roku zbiera punkty na Małą Srebrną GOT. I dobrze, że rośnie nam młode pokolenie turystów. Będzie potrzebne.
Prudniccy działacze PTTK metodycznie zabrali się za odbudowę przodownickich więzi. Roman Gwóźdź wyprawił się do Krakowa, gdzie mieści się Centralny Ośrodek Turystyki Górskiej PTTK. Z archiwów ośrodka wyciągnął listę wszystkich mieszkańców województwa opolskiego, którzy po 1945 roku zdali egzamin i dostali "przodownika". Znalazły się na niej 132 nazwiska.

- Wcześniej nikt nigdy nie prowadził takiej listy, nie weryfikował tych ludzi, nie skreślał zmarłych ani tych, co się przeprowadzili. Będziemy teraz o to dbać - zapowiada Józef Michalczewski. Na drugim zlocie przedstawiciele wszystkich terenowych oddziałów PTTK dostali kopie wykazu z adresami i poleceniem, żeby spróbować odszukać wszystkie osoby. Niech przyjadą na kolejny zlot za rok.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska