Ręcznik na ringu, czyli upadły Frotex

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Takiej grubej froty jak tej z Prudnika dziś już nie ma. W sklepach jest tylko chińskie badziewie.
Takiej grubej froty jak tej z Prudnika dziś już nie ma. W sklepach jest tylko chińskie badziewie. Krzysztof Strauchmann
Trzy lata temu przemysłowiec Samuel Frankel przewrócił się w marmurowym grobie na cmentarzu żydowskim w Prudniku. Po 170 latach prosperity upadła przędzalnia Frankla, zwana po wojnie "Frotexem".

Szaleć się nie da - opowiada o swoim codziennym życiu 59-letni Kazimierz Bul (40 lat pracy zawodowej w Zakładach Przemysłu Bawełnianego "Frotex").

Wraz z żoną po upadku firmy przeszli na zasiłki przedemerytalne. Dostają miesięcznie dwa razy po 800 złotych. Połowa idzie na opłaty mieszkaniowe. Drugie 800 zostaje na życie. 25 złotych dziennie na dwie osoby i czasem coś dla wnuków.

- Mieszkanie mam w bloku, nic już w nim nie remontuję. Wyposażenie kupiłem w starych, dobrych czasach i modlę się, żeby do emerytury telewizor czy lodówka nie nawaliły.
Czasem wpadnie dodatkowe parę złotych, to sobie z żoną kupujemy spodnie czy sweter. A jak się zdarzy, że przekroczymy miesięczny limit o stówkę czy dwie, to uszczuplamy stare oszczędności.

Dotrwać do emerytury

Z żoną Wandą poznali się w zakładowej szkole. Pobrali się, całe zawodowe życie spędzili w jednym miejscu. Mieli szczęście, że przed upadłością stuknęło mu 40 lat pracy.

Mogą z zasiłkiem czekać na emeryturę. Ona doczeka się w 2015. On ma nadzieję, że dostanie niepełną emeryturę kiedy skończy 60 lat. Przecież pracował w szkodliwych warunkach.

- Pracy nawet nie szukam - opowiada pan Kazimierz. - Mam chory kręgosłup, nikt mnie nie przyjmie choćby na czarno. Dobrze, że nie mamy chorób przewlekłych, cukrzycy albo nadciśnienia, bo wtedy leki pochłaniają miesięcznie 300-400 złotych. A tak lato spędzamy na działce, uprawiamy warzywa, żona robi na zimę przetwory. Trzeba jakoś dotrwać do emerytury.

- We Froteksie pracował mój dziadek. Potem rodzice, ojciec krótko, ale mama całe życie - opowiada Adam (45 lat, 21 lat w Prudnickich Zakładach Bawełnianych). - Teraz gdy się spotykamy z kolegami, praca jest pierwszym tematem rozmowy.

Ot, kolega pracuje w punkcie skupu złomu. A koleżankę spotkałem w szpitalu z wiadrem w ręku. Jest sprzątaczką. A to przecież świetni fachowcy od włókiennictwa. Ja po upadłości znalazłem zatrudnienie w prywatnej firmie. Stałą pracę, ale za najniższą pensję. Jeżdżę po całym kraju, pracuję całe dnie, w domu jestem gościem. Czasem sobie myślę, że moje życie prywatne ułożyłoby się lepiej, gdybym był na miejscu i mógł poświęcić więcej czasu rodzinie. Ale nie mam innego wyjścia.

- Osiem miesięcy byłem na zasiłku. W końcu kolega podpowiedział mi, że przyjmują do pracy w Ustroniance w Białej - opowiada Janusz, 33 lata we Froteksie. - Nie mogę narzekać, zarabiam nawet nieco lepiej niż w poprzednim miejscu, choć dojazd trochę pieniędzy zabiera. Gdybym był 20 lat młodszy, pewnie wyjechałbym za granicę szukać szczęścia. Ale w moim wieku ludzie wolą trzymać się domu.

Po likwidacji prudnickiej firmy pracę straciło 280 osób. 175 skorzystało z państwowego wsparcia na zalezienie nowego zatrudnienia. Przez trzy kolejne lata urząd pracy wydał 784 tysiące złotych, żeby ich przekwalifikować, znaleźć zajęcie, pomóc w uruchomieniu własnej działalności. Pracę na pewno znalazło 75 osób. Co do ostatniej tury 44 przekwalifikowywanych urząd jeszcze nie sprawdzał efektów.

Tłuste lata przędzalni

- Najlepsze lata były za prezesa Josela Czerniaka. Gdyby Czerniak był dyrektorem do dziś, pewnie dalej byśmy chodzili codziennie do zakładu - opowiada Adam. Pewna praca, niezłe zarobki, stabilizacja.

Wyremontował wtedy rodzinny domek, na co dziś nie byłoby go stać. - Kiedy w 1988 roku pierwszy raz przyszedłem do zakładu, bałem się wyjść na korytarz, żeby nie wpaść pod pędzące wózki z towarem. Wszystko się kręciło, wszędzie był ruch. Mama pracowała w stołówce zakładowej, która dziennie wydawała 1,5 tysiąca obiadów.

O 14 i 22 wył buczek na koniec zmiany i tłum ludzi w pochodzie ruszał ulicą Nyską do miasta. Do dziś mam w oczach ten obraz. Wzruszenie chwyta mnie za gardło, gdy widzę, co zostało z mojej firmy.

Prezes Josel Czerniak jest już emerytem. Mieszka w Prudniku. Po odejściu z Frotexu prowadził małą firmę handlującą za granicą wyrobami bawełnianymi. W 2011 roku, już po upadku firmy, tajemniczy fundusz inwestycyjny zaproponował Czerniakowi wznowienie produkcji w dzierżawionych halach. Mimo emerytury był gotowy to zrobić, ale tylko z 80-osobową załogą. Nie dogadał się jednak z syndykiem.

Czerniak był prezesem 11 lat, do 2001 roku. W 1992 roku przekształcił Frotex z państwowego przedsiębiorstwa w spółkę Skarbu Państwa. Rok później zakład wszedł do programu Narodowych Funduszy Inwestycyjnych.

Trafił pod zarząd II NFI. W 2000 roku zarząd funduszu kazał prezesowi z Prudnika wykupić podupadający zakład w Bogatyni, wraz z jego długami. Stracili na tym 8 milionów. Prokuratura oskarżyła potem prezesa o działanie na szkodę firmy, nie przyjmując do wiadomości tłumaczeń, że realizował polecenia NFI.

W 2001 roku zmienił się zarząd NFI i Czerniaka wyrzucono. Zastąpił go nie związany wcześniej z firmą Bogdan Stanach. Na rok. On także skończył z prokuratorskim zarzutem działania na szkodę firmy.

Wysprzedał zawartość magazynu - 216 ton ręczników do Włoch po 2 dolary za kilogram (wtedy 8 złotych). Tymczasem sam koszt produkcji wynosił 26 złotych. Znów prokurator nie przyjął tłumaczenia, że zakład pilnie potrzebował gotówki. Prezesowi zarzucono spowodowanie straty w wysokości 3,6 mln zł. Kiedy w 2002 roku II NFI sprzedało większość akcji Frotexu, firma miała już 22 miliony zadłużenia.

- Dziś widzę, że upadłość zakładu w 2010 roku to efekt tamtych przemian - podsumowuje Antoni Ślęzak, były wieloletni szef związku zawodowego "Włókniarz", 44 lata pracy we Froteksie. Ślęzak też czeka na emeryturę i martwi się, że po reformach Tuska potrwa to 7 miesięcy dłużej.

W 2002 roku 550 pracowników firmy zadeklarowało powołanie spółki pracowniczej. Chcieli przejąć Frotex. Zarządowi II NFI zaproponowali, że zapłacą za akcję 2,9 złotego, ale nie od razu. Będą ze swoich pensji odkładać co miesiąc 8 procent i zbiorą odpowiednią kwotę. Jednocześnie prezes Stanach dogadał się z grupą opolskich biznesmenów skupionych w I Opolskim Funduszu Privat Equity.

Przewodził im Stanisław Wedler, którego żona, Elżbieta Adamska-Wedler, do 2001 roku była posłem AWS. Założona przez Stanacha i Wedlera spółka Frotex Management zaproponowała 1,35 zł za akcję, ale w gotówce. Kupili od NFI 49 procent akcji firmy za 1,1 mln zł, przejmując faktycznie władzę w firmie.

- Firma była w dobrej kondycji. Walczyliśmy, żeby jej nie sprzedawano na takich warunkach - wspomina Antoni Ślęzak. - Pamiętam, jak pojechaliśmy z ówczesnym burmistrzem Zenonem Kowalczykiem do NFI w Warszawie, przekonywać ich, żeby się wycofali, że ten zakład to dla miasta główne miejsce pracy. Młody dyrektor NFI potraktował burmistrza Prudnika, człowieka znacznie od siebie starszego, jak gówniarza, a całą delegację jak niepotrzebnych ignorantów. A gdyby wtedy powstała spółka pracownicza z prezesem Czerniakiem, pewnie Frotex pracowałby do dziś. Ludzie nigdy by nie rozgrabili swojego miejsca pracy.

Siedem chudych lat

(fot. Krzysztof Strauchmann)

Stanisław Wedler został prezesem po usunięciu Stanacha. Wynegocjował układ z wierzycielami i umorzenie części długu. Zredukował zatrudnienie o połowę.

Od pozostałych pracowników uzyskał zrzeczenie się przez rok 20 procent pensji. Otworzył firmę na import wyrobów bawełnianych z Indii i Chin, sprzedawanych pod szyldem Frotexu.

W 2006 roku Wedler niespodziewanie przeszedł na stanowisko prezesa w państwowym gigancie Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne w Warszawie, ale jako główny udziałowiec ZPB Frotex SA do końca został przewodniczącym rady nadzorczej.

Kolejni prezesi: Jarosław Staniec, Piotr Połulich i Andrzej Dudziński stopniowo zwalniali kolejne partie pracowników, ograniczali produkcję, zamykali niepotrzebne wydziały. W marcu 2010 roku, gdy Dudziński wystąpił do sądu o ogłoszenie upadłości, Frotex miał 19 milionów długu.

Prezes Dudziński kilka miesięcy po upadłości zdał państwowy egzamin na syndyka. W październiku ub. roku został syndykiem Kędzierzyńskiego Przedsiębiorstwa Robót Inżynieryjnych. Stanisław Wedler odszedł z WSiP w 2010 roku, po zmianach właścicielskich w wydawnictwie.

Przez rok obowiązywał go zakaz działalności konkurencyjnej. W 2011 roku powołał w Opolu spółkę Tylko Piłka i przejął wydawanie magazynu piłkarskiego pod tym samym tytułem.

Buduje grupę medialną złożoną z papierowego wydania gazety i serwisów internetowych. W styczniu jego spółka debiutowała na giełdzie nowych technologii. W październiku Wedler został wiceprezesem Uzdrowiska Połczyn, spółki należącej do koncernu KGHM. Po miesiącu przestał pełnić to stanowisko.

Muzeum dawnej chwały

Zbigniew Cwynar (35 lat we Froteksie jako plastyk projektant) jest dla zakładu nieformalnym kustoszem. Ma od syndyka specjalną przepustkę, chodzi i wyszukuje w opuszczonych halach zabytkowych drobiazgów, zanim dobiorą się do nich złomiarze. Zbiera mosiężne klamki, które mają po 120 lat i pamiętają jeszcze Samuela Frankla. Albo poniemieckie włączniki do prądu z czasów nazizmu.

- Miałem propozycje pracy jako projektant przemysłowy - przyznaje. - Odmówiłem z sentymentu dla dawnej firmy. Dyrektor Muzeum Ziemi Prudnickiej zaproponowała mi współtworzenie Izby Tradycji Tkackich, do której trafiają wszystkie pamiątki po zakładzie.
Mają tu meble z gabinetu prezesa. Dziesiątki wzorów tkackich.

Ryciny i plany starych budynków. Syndyk za nieduże pieniądze sprzedał do muzeum gigantyczne grafiki, wyobrażające zakład w 1893 i 1910 roku. Zachowała się powojenna książka z sylwetkami zasłużonych pracowników. Kiedy to wszystko pierwszy raz prezentowali na publicznej wystawie, przyszło mnóstwo byłych pracowników Frotexu, żeby choć trochę powspominać stare czasy .

- Jestem szczęśliwy, że udaje się zabezpieczyć te pamiątki, że nie przepadną, jak w przypadku wielu innych firm - mówi Zbigniew Cwynar. - Kiedy sam widzę projektowany przeze mnie ręcznik, który suszy się gdzieś na balkonie, to serce mi się kraje z żalu po zakładzie.
- Trzymamy w domu nasze ręczniki jeszcze z lat 80. Traktujemy je z sentymentem, nawet ich nie używamy na co dzień - Janusz uśmiecha się na samą myśl o tamtych latach. - Taka gruba frota, już się takiej nie spotyka. Teraz w sprzedaży jest już tylko chińskie badziewie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: RPP zdecydowała ws. stóp procentowych? Kiedy obniżka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska