Rewizorzy, taksówkarze, listonosze, policjanci - biją ich w robocie

Policja
Pracownik firmy „Rewizor” kilka dni leżał w kozielskim szpitalu po tym, jak został pobity przez rozwścieczonych pasażerów.
Pracownik firmy „Rewizor” kilka dni leżał w kozielskim szpitalu po tym, jak został pobity przez rozwścieczonych pasażerów.
Gdy wychodzą do pracy, nie wiedzą, czy wrócą z niej cało. Pół biedy, gdy skutkiem agresji jest tylko podarta nogawka, ale zdarza się też podbite oko, złamana ręka lub wstrząs mózgu.
Pracownik firmy „Rewizor” kilka dni leżał w kozielskim szpitalu po tym, jak został pobity przez rozwścieczonych pasażerów.
Pracownik firmy „Rewizor” kilka dni leżał w kozielskim szpitalu po tym, jak został pobity przez rozwścieczonych pasażerów.

Pracownik firmy "Rewizor" kilka dni leżał w kozielskim szpitalu po tym, jak został pobity przez rozwścieczonych pasażerów.

Niektórzy mówią, że kontrolerzy z Kędzierzyna- Koźla sami sobie nagrabili. Że cwaniakowali, wyciągali siłą gapowiczów z autobusów i straszyli stających w ich obronie pasażerów. Rewizorzy zapewniali, że jedynie sumiennie wykonywali swoją pracę i trzymali się litery prawa. Ale agresja wymknęła się spod kontroli.

- Kanar wyciągnął gaz i rozpylił chłopakowi przed twarzą. Potem, gdy ten mężczyzna leżał już na ziemi, rewizor nie chciał mu nawet pomóc. Działo się to wszystko na przystanku, tuż po wyjściu z autobusu - opowiada kobieta, która była świadkiem wydarzeń z początku kwietnia tego roku. Na przystanku doszło wtedy do krwawej bijatyki pomiędzy pasażerem a rewizorem.

Według relacji pracownika firmy Rewizor, która zajmuje się kontrolowaniem biletów w kędzierzyńsko-kozielskich autobusach, pasażer rzucił się na niego z kamieniem. Gaz obezwładniający był potrzebny wyłącznie do obrony. Ale do awantury włączyli się także inni ludzie stojący na przystanku. O mało nie doszło do linczu na kontrolerze.

Z pięściami na kanara
Sprawa odbiła się głośnym echem w lokalnych mediach, gdzie jako ofiara przedstawiany był głównie pasażer. Kilkanaście dni później jeden z kontrolerów nakrył gapowicza w autobusie linii nr 1. Żeby nie wdawać się w niepotrzebne spory, wezwał policjantów. Nie było to trudne, bo wóz przejeżdżał akurat koło komendy powiatowej. Gdy młody chłopak zorientował się, o co chodzi, trzasnął kontrolera pięścią w twarz, o mało nie łamiąc mu nosa. Otworzył drzwi i wybiegł z autobusu. Policjanci wyszli z komendy po kilkunastu sekundach, ale chuligan zniknął między okolicznymi blokami i tyle go widzieli.

Po tym zdarzeniu Renata Myśliwiec, szefowa kędzierzyńsko-kozielskiego oddziału firmy Rewizor, przyznała otwarcie, że boi się o swoich ludzi.

- Każdy, choćby najdrobniejszy incydent będziemy teraz zgłaszać na policję. Przebrała się miarka - mówi kierowniczka.

A tych incydentów jest mnóstwo.

- Podczas jednej dniówki każdy z nas po kilka razy słyszy wyzwiska. Często grozi się nam śmiercią. Wcześniej bagatelizowaliśmy takie zachowania, bo uważaliśmy, że są one wpisane w naszą robotę. Ale sytuacja zaczyna być dramatyczna - opowiada jeden z kontrolerów. Woli nie podawać nazwiska.
W czerwcu jego kolega namierzył w autobusie grupkę młodych ludzi w wieku około 20 lat, którzy jechali bez biletów. Wyprosił ich z pojazdu. Od gapowiczów usłyszał, że jeszcze pożałuje tego, co zrobił. Kilka godzin później, gdy wracał z pracy, prawdopodobnie ci sami chuligani zauważyli go na skrzyżowaniu ul. 1 Maja i al. Jana Pawła II w centrum Kędzierzyna.

- Rzucili się na mnie z pięściami, kopali po całym ciele. Myślałem, że mnie zabiją - opowiada pracownik firmy Rewizor.
Przestali dopiero wtedy, gdy półprzytomny mężczyzna osunął się na ziemię. Już w szpitalu okazało się, że ma wstrząśnienie mózgu.

- Nie mamy wątpliwości, że ten bandycki napad związany był z pracą, jaką wykonywał nasz człowiek -
mówi Renata Myśliwiec.

Wszystkie te sprawy badają kędzierzyńsko-kozielscy policjanci. Jako jedni z niewielu potrafią się wczuć w rolę rewizorów, bo sami, idąc na służbę, nie wiedzą, czy wrócą z niej cało. To właśnie w tym mieście najczęściej dochodzi do ataków na policjantów. W pierwszym półroczu tego roku aż 19 razy dochodziło do takich sytuacji. Dla porównania w Opolu policjanci atakowani byli osiem razy, a w Strzelcach Opolskich trzy.

"Rusek" dał im przykład
Tutejsi stróże prawa nie mają wątpliwości, że prawo często staje po złej stronie. Do dziś wszyscy wspominają "Ruska", byłego zapaśnika i najsłynniejszego rzezimieszka z Kędzierzyna-Koźla. Cztery lata temu tak długo okładał policjanta, że ten ledwo uszedł z życiem. Ofiarą był sierżant Jarosław Wilk. Trafił do szpitala ze wstrząsem mózgu. Miał też połamaną w kilku miejscach kość jarzmową i zapadniętą zatokę, którą lekarze z trudem zrekonstruowali. Napastnicy ("Ruskowi" pomagał jego kolega Jarosław K.) trafili do aresztu, ale sędzia Sądu Rejonowego w Kędzierzynie-Koźlu Danuta Harz kilka dni później wypuściła ich na wolność. Z powrotem za kratki trafili dopiero po interwencji nto. Sprawą oburzony był nawet ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, który zażądał akt sprawy "Ruska".

Kilka miesięcy później na interweniujących w Koźlu Porcie dwóch sierżantów Jakuba D. i Sebastiana Z. rzucił się inny znany kędzierzyński oprych - Dariusz M. Policjanci bez ceregieli obezwładnili chuligana, ale to był dopiero początek ich kłopotów. Awanturnik poszedł naskarżyć do prokuratury i powiedział, że mundurowi przekroczyli swoje uprawnienia. Tutejszy sąd dał wiarę człowiekowi, który miał na swoim koncie już kilka przestępstw, i skazał policjantów na karę więzienia w zawieszeniu. Wyrok nie jest prawomocny, ponieważ proces nakazano powtórzyć. Sierżanci D. i Z. do dziś muszą się jednak tłumaczyć przed sądem z tamtej interwencji i nie ma pewności, że zostaną uniewinnieni.

- To był kolejny sygnał dla bandytów, że mogą podnosić ręce na policjantów - przyznają kędzierzyńscy funkcjonariusze.

Kilka dni temu zostali wezwani przez mieszkańców osiedla Blachownia, aby uspokoić grupkę rozwydrzonych chuliganów. Gdy mundurowi próbowali zaprowadzić do radiowozu najbardziej agresywnego wyrostka, zza bloków wyskoczyło 20 jego kolegów. Grozili policjantom, próbowali przewrócić radiowóz.

- Na miejsce wezwano posiłki. Wtedy chuligani zaatakowali funkcjonariuszy - opowiada mł. asp. Hubert Adamek z kędzierzyńskiej policji.

Pod blokami doszło do regularnej wojny. Stróżom prawa udało się opanować sytuację, kilku z nich doznało jednak niegroźnych obrażeń, głównie siniaków i otarć naskórka. Sześciu napastników (w wieku od 17 do 19 lat) zostało zatrzymanych, a sąd aresztował ich na okres od dwóch do trzech miesięcy.

Dlaczego psy nie lubią listonoszów
Pani Teresa, listonoszka z Opola, też codziennie rano idzie do pracy ze świadomością, że ktoś może może spróbować podnieść na nią rękę.
- Nikt jeszcze na mnie na napadł, ale groźby pod moim adresem słyszałam wielokrotnie - przyznaje kobieta.
Listonosz przynosi informacje, także złe. Na przykład o windykacji długów bądź wezwania na rozprawy sądowe.

- Niektórzy ludzie swoją złość wyładowują właśnie na nas. Ostatnio jeden starszy mężczyzna wyzwał mnie od k..., bo przyniosłam mu list o z informacją, że jakaś firma kupiła jego dług. Wydzierał się na mnie, że mogłam mu tego nie przynosić, bo teraz cały weekend będzie miał "spier..." - wspomina pani Teresa.

Zmorą doręczycieli są psy. Trudno znaleźć choćby jednego listonosza, który ani razu nie miał poszarpanej nogawki. Dlaczego czworonogi tak bardzo nie lubią listonoszy?
- Nasi pracownicy przenoszą z domu do domu rozmaite zapachy. Dlatego psy tak reagują - wyjaśnia Bartłomiej Kierzkowski, rzecznik Poczty Polskiej.
Kierzkowski potwierdza, że zawód listonosza należy do najbardziej niebezpiecznych.
- Nasi ludzie przechodzą wspólnie z policją kursy samooobrony. Oni naprawdę sporo potrafią, więc lepiej z nimi nie zadzierać - uśmiecha się rzecznik.

Nóż pod siedzeniem
Gaz łzawiący, pałki, paralizatory. Takie narzędzia zabierają do pracy nie tylko policjanci, ale i taksówkarze. I nie ma się czemu dziwić. W nocy z 1 na 2 sierpnia 29-letni mieszkaniec Opola zamówił kurs na ulicę Fabryczną. Kiedy taksówka się zatrzymała, pasażer uderzył kierowcę pięścią w twarz, zabrał mu telefon komórkowy i uciekł. Piotr K. trafił na trzy miesiące do aresztu. Napadnięty taksówkarz zapamięta to zdarzenie pewnie do końca życia.

Takie sytuacje to codzienność w tym zawodzie. 31 marca tego roku około godz. 20 do 46-letniego Zygmunta Sz., który w swojej taksówce czekał na klientów na postoju przy ul. Piotrkowskiej na opolskiej Malince, podszedł 19-letni Krzysztof L., uczeń klasy maturalnej jednego z opolskich liceów. Kiedy przejeżdżali obok budowanego centrum handlowego Turawa Park, 19-latek powiedział, żeby się zatrzymał, bo chce wysiąść.
- Po chwili poczułem uderzenie w głowę - mówił kilka dni temu przed sądem Zygmunt Sz. - Potem przeszył mnie ból w okolicach szyi.

Okazało się, że bandyta ranił taksówkarza nożem. Napadnięty mężczyzna zaczął się bronić. Podczas szarpaniny przedostał się na tylne siedzenie auta, gdzie siedział napastnik, potem obaj wypadli na zewnątrz.

Bandyta żądał od taksówkarza pieniędzy. - Udało mi się wskoczyć do samochodu i przez CB radio wezwać pomoc - wyjaśniał 46-latek. - Ruszyłem też, ale samochód na polnej drodze wpadł w poślizg i zjechał do rowu.

Wówczas napastnik uciekł, po drodze wyrzucając nóż. Szybko wpadł jednak w ręce policji. Krzysztof L. mówił, że napadł na taksówkarza, bo potrzebował pieniędzy na gry na automatach. Twierdził, że jest hazardzistą.

- Nigdy nie wiesz, czy wrócisz cało z roboty. Ja wożę z sobą nóż. Trzymam go pod siedzeniem. Gdy ktoś mnie zaatakuje, nie zawaham się go użyć - opowiada Tomasz, jeden z kędzierzyńsko-kozielskich taksówkarzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska