Roztargnienie, które może kosztować życie dziecka

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Liczba pozostawionych w aucie dzieci gwałtownie wzrosła od momentu instalowania... poduszek powietrznych.
Liczba pozostawionych w aucie dzieci gwałtownie wzrosła od momentu instalowania... poduszek powietrznych. 123rf.com
3-letnia Oliwka z Rybnika umarła w aucie, bo ojciec zapomniał o niej i pojechał na 8 godzin do pracy. Podobna tragedia zdarzyła się uczonemu z NASA i profesorowi Berkeley. I może się zdarzyć każdemu, bo większość czynności wykonujemy automatycznie.

Śmierć dziewczynki wstrząsnęła Polakami. Rodzicom, którzy zostawiają maluchy w zamkniętym aucie i wyskakują na zakupy internauci wymyślają od nieodpowiedzialnych głupców. Ojca, który zapomniał o dziecku - choć przeważnie bardzo mu współczują - nie potrafią zrozumieć. "To się nie mieści w głowie!", "Niewyobrażalne!", "Jak można zapomnieć o własnym dziecku na tylnym siedzeniu?!" - krzyczy internet.

Po ludzku w głowie się nie mieści, ale właśnie z tego, co mamy w głowie i jak to działa, wszystko wynika. Nasz mózg łączy w sobie wysoko rozwinięte struktury, jak odpowiedzialny za pamięć hipokamp, z częściami, które występują u słabo rozwiniętych gatunków, jak jądro podstawne. To ostatnie działa jak autopilot. Fizjolog prof. David Diamond ich współdziałanie tłumaczy obrazowo: "W czasie gdy hipokamp planuje nasz dzień w pracy, jądro podstawne odpowiada za prowadzenie samochodu".

- Gdybyśmy mieli 100-procentową kontrolę nad wszystkim, co robimy, takie tragedie byłyby do uniknięcia . Ale tak się nie da. Ogromną większość czynności w ciągu dnia wykonujemy zupełnie automatycznie. To dar natury, pozwalający nam funkcjonować - wyjaśnia dr Tomasz Grzyb, psycholog z Uniwersytetu Opolskiego. - Automatycznie myjemy się, jemy śniadanie, podrzucamy do szkoły dziecko, jedziemy do biura.

Automatycznie dojeżdżając do pracy, nie jesteśmy w stanie sobie przypomnieć dokładnej trasy. Liczy się, że dojechaliśmy na czas. Czasami jednak w automacie coś zazgrzyta, w naszym automatycznym funkcjonowaniu pojawi się jakaś przeszkoda. Kiedy coś nas wybije z rutyny, przechodzimy na poziom kontrolowany, a kiedy próbujemy powrócić do czynności automatycznej, zupełnie nie wiemy, w jakim jej momencie się znajdujemy.

Grzech pamięci

Wyobraźmy sobie taki scenariusz: Jedziemy z domu codzienną trasą i nagle na skrzyżowaniu ktoś ostro na nas trąbi. Wybici z rutyny, zamiast w prawo - z dzieckiem do przedszkola - skręcamy w lewo, do biura. Nagle uświadamiamy sobie, że mijamy warzywniak przed naszym biurowcem. "Aha, skoro jesteśmy w tym miejscu, to znaczy, że dziecko zostało już odstawione" - myślimy. Wszystko wydaje się w porządku.

Oliwka z Rybnika dwa tygodnie przed tragedią chorowała. To był pierwszy dzień po przerwie, gdy ojciec znowu wiózł ją do przedszkola. Może dlatego zapomniał.

Daniel Schacter, wybitny amerykański psycholog i badacz mechanizmów pamięci, napisał książkę "Siedem grzechów pamięci". To, że zapominamy więcej, niżbyśmy chcieli, wynika z kilku cech pamięci: nietrwałości, blokowania, błędnej atrybucji, podatności na sugestię, tendencyjności, uporczywości i - kluczowego w omawianych przypadkach - roztargnienia.

Ukierunkowanie uwagi na jakąś rzecz sprawia, że zapominamy o innych sprawach. Roztargnienie kojarzy nam się z Tuwimowskim panem Hilarym, który szukał okularów, mając je na głowie. Nam też zdarza się posiać gdzieś okulary, gdy czytanie przerwał niespodziewany telefon, albo zapomnieć, gdzie położyliśmy kluczyki od auta. Przez roztargnienie zdarza się też zapomnieć o dziecku w samochodzie. To ten sam powód i ten sam mechanizm. Wcale nie tak rzadki, jak by się wydawało.

Od śmierci Oliwki (tragedia wydarzyła się 10 czerwca) w Stanach Zjednoczonych w podobnych okolicznościach umarło już czworo dzieci. 7 lipca w rozgrzanym aucie zmarł 9-miesięczny chłopczyk. Tata miał go odwieźć do opiekunki. Nie zrobił tego, zaparkował samochód w zwykłym miejscu pod firmą i poszedł do pracy. O dziecku przypomniał sobie dopiero po 8 godzinach, gdy wsiadał do auta. W opinii sąsiadów to odpowiedzialny człowiek, bardzo dumny ze swych dzieci ojciec. Zawsze je odwoził. Jednak tego feralnego dnia coś poszło źle. Każdego roku w Stanach Zjednoczonych od udaru cieplnego na skutek pozostawienia w samochodzie umiera 38 dzieci. W tym roku odnotowano już 16 przypadków, a lato dopiero się zaczęło. Przed rokiem śmierć poniosło w ten sposób 44 dzieci, w najtragiczniejszym 2010 roku było ich 49. Amerykanie mają to wszystko dokładnie przeanalizowane. Szczegóły można poznać z raportu Jana Nulla z Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu w San Francisco. Ostatnia aktualizacja nosi datę 8 lipca tego roku.

Od 1998 roku do chwili obecnej z przegrzania w samochodzie zmarło 622 dzieci. Najmłodsze miało 5 dni, najstarsze - 14 lat. 90 procent nie ukończyło jednak 3 lat. Niemal co trzecie bawiło się tam bez opieki. 18 procent zostało świadomie pozostawionych przez opiekunów, którzy mieli coś do załatwienia. Choć trudno w to uwierzyć, ponad połowa (52 proc.) dzieci umarła w mękach, bo rodzice o nich zapomnieli. Tylko 7 procent tych opiekunów można zaliczyć do marginesu społecznego (problemy z alkoholem i narkotykami). Ogromna większość to normalni, troskliwi, kochający rodzice.

Wykształcenie nie gra roli. Dramaty zdarzały się wybitnym umysłom, m.in. specjaliście z NASA. Większość takich tragedii przytrafia się ojcom. Bardzo często decyduje nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Przypadek z tego roku: Ojciec pracujący na nocną zmianę zwykle po skończonej robocie zabierał z domu matkę z córeczką, razem odwozili ją do opiekunki, potem odstawiał żonę do pracy, a sam wracał do domu i szedł spać. Feralnego dnia opiekunka w ostatniej chwili zadzwoniła, że jest chora. Dzieckiem wyjątkowo miał się zająć ojciec. Odwiózł żonę do pracy, wrócił do domu i zostawił dziecko w aucie na podjeździe.

Wystarczy 15 minut

Na życiu dziecka pozostawionego w samochodzie może zaważyć nawet kwadrans. Temperatura ciała malucha rośnie 3-5 razy szybciej niż dorosłego człowieka. Śmierć z przegrzania może przyjść bardzo szybko. Przekonywała o tym ubiegłoroczna wstrząsająca kampania "One Decision" z filmikiem pokazującym śmierć dziecka w rozgrzanym aucie. Na innym filmiku matka wkładała bobasa do piekarnika. Za chwilę kamera pokazywała auto na nasłonecznionym parkingu. "Co za różnica?" - padało retoryczne pytanie.

Samochodowe szyby umożliwiają promieniom słonecznym dostawanie się do wnętrza, a potem działają jak izolator i zatrzymują ciepło w środku. Wcale nie trzeba upału. Przy temperaturze powietrza 26 stopni Celsjusza w samochodzie już po godzinie robi się 50 stopni. Jeśli postoi dłużej, może ona sięgnąć 82-93 stopni.

- Nie ustrzeżemy się błędów w naszym automatycznym postępowaniu, ale możemy poprawiać błędy innych ludzi - mówi psycholog Tomasz Grzyb. - Po prostu bądźmy czujni. Jeśli widzimy dziecko zamknięte w aucie, reagujmy. Na szczęście tak się już dzieje. Śmierć Oliwki nas wyczuliła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska