Siedem czaszek pamięci

Jacek Antczak
Dr Tomasz Dubosz, genetyk - z jedną z czaszek.
Dr Tomasz Dubosz, genetyk - z jedną z czaszek.
Czaszki, które przez kilkadziesiąt lat ukrywał w szafie gabinetu wrocławski profesor Bolesław Popielski, to najprawdopodobniej szczątki polskich do oficerów zamordowanych w 1940 roku przez Sowietów.

Może i profesor Buhtz był nazistą, cholera go wie, ale z pewnością był prawdomówny - argumenty Krzysztofa Sosny są dosadne, ale i merytoryczne. Wiceprezes Dolnośląskich Rodzin Katyńskich kilkakrotnie czytał raport niemieckiego anatomopatologa z Breslau, który w 1943 roku w Katyniu przeprowadzał ekshumację zwłok polskich oficerów. Dlatego Sosna jest na 98 procent przekonany, że czaszki - oznaczone jako V1, V13, B4, B 19, B 20 i B 28 - od 60 lat spoczywające w Katedrze Medycyny Sądowej wrocławskiej Akademii Medycznej, pochodzą z Katynia.
Być może już wkrótce jego pewność stanie się 100-procentowa. Dokładnie w 60. rocznicę ujawnienia zbrodni katyńskiej, 63 lata po tym najgłośniejszym mordzie popełnionym w XX wieku na narodzie polskim, genetycy i anatomopatolodzy z Zakładu Medycyny Sądowej zaczęli przeprowadzać badania kilku czaszek pozostawionych im "w spadku" przez dwóch poprzednich szefów placówki, profesora Gerharda Buhtza z hitlerowskiego Breslau i polskiego naukowca Bolesława Popielskiego ze Lwowa.
Naukowcy powoli zamieniają się w detektywów. O swoim śledztwie opowiadają z taką pasją, jakby zapomnieli, że nie chodzi o zagadkę kryminalną z przedwczoraj, tylko o wielką zbrodnię sprzed 63 lat: - To bardzo ciekawa sprawa. Nie mamy jeszcze dowodów, ale poszlaki są bardzo mocne - tłumaczą genetyk dr Tadeusz Dobosz i anatomopatolog dr Jerzy Kawecki.
Z pomocą pracowników IPN-u poszukują katyńskiego raportu Gerharda Buhtza, zaglądają do wrocławskich archiwów i szukają tropów tajemniczego lekarza, który w maju 1945 roku był w zakładzie medycyny sądowej przed oficerami NKWD. Każdy dodatkowy świadek może uprawdopodobnić ich hipotezę. A to byłaby sensacja.
- Nigdzie poza Katyniem nie znaleziono dotąd żadnych szczątków, co więcej, w 1943 zaginęła cała spuścizna materialna po oficerach katyńskich i wciąż szukamy śladów pozwalających zrekonstruować jej losy. Gdyby więc te czaszki były częścią tej spuścizny, mielibyśmy do czynienia z wielkim wydarzeniem dla Polaków - deklaruje Andrzej Przewoźnik, szef Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
Leon Kieres, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, dodaje, że właśnie takie, czekające na wyjaśnienie od pół wieku, sprawy pokazują, jak bardzo uzasadnione jest istnienie jego instytucji.
Obaj ministrowie są jednak ostrożni. - To byłoby wielkie odkrycie, ale w tej chwili to nadal hipoteza.
Tymczasem hipotezy stają się coraz bardziej prawdopodobne i... fantastyczne. Chociażby odkrycie, że wśród szczątek jest czaszka kobieca. W Katyniu zginęła jedna kobieta, porucznik lotnictwa, córka generała...

Janina Buczyłko i Krzysztof Eysymontt, prezes Dolnośląskich Rodzin Katyńskich, ze zdjęciami ojców, którzy zginęli w Katyniu.

Kwiecień 1943,
las katyński
Gerhard Buhtz, niemiecki profesor, szef zakładu medycyny sądowej uniwersytetu w Breslau, wraz ze swym asystentem dr. Wernerem Beckiem, osobiście przewodniczy ekshumacji, w asyście zaproszonych specjalistów z kilku krajów, którzy mają uwiarygodnić odkrycie. Marian Wodziński, krakowski anatomopatolog z komisji polskiego PCK, wspomina, że prof. Buhtz miał naukowe podejście do rzeczy i w Smoleńsku urządził polowe laboratorium sądowo-medyczne.
"Zostałem zaproszony do (..) obejrzenia zbiorów preparatów ze zwłok katyńskich (..) Pokazywano mi tam preparaty (...) z ran wlotowych z cechami postrzału z pobliża oraz preparaty czaszek z typowymi postrzałami katyńskimi" - relacjonował w 1947 roku Marian Wodziński. Był niezadowolony, że jest jedynym polskim lekarzem obecnym w Katyniu. Miał tam być, ale nie dojechał, m.in. docent Bolesław Popielski ze Lwowa. Jak się okaże, ten naukowiec przez całe życie będzie miał do czynienia ze szczątkami oficerów i stanie się postacią kluczową w tej historii.
To Popielski będzie "strażnikiem pieczęci", mającym zawsze nadzieję, że sprawa "czaszek", które on znalazł i przechowywał przez dziesięciolecia - zostanie kiedyś wyjaśniona. Tuż przed śmiercią, w 1997, w jednej ze swoich prac upominał się o wyjaśnienie wszelkich okoliczności zaginięcia spuścizny katyńskiej. Osobiście przetłumaczył też zeznania dr. Becka złożone jeszcze w 1950 w Berlinie konsulowi USA. Popielski opisuje też zasługi polskich anatomopatologów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy w czasie okupacji pracowali nad katyńską spuścizną. Nie wspomina, że w 1943 roku również pracował w Krakowie. Dwa lata później trafił do Wrocławia.

Szafa profesora
Kwiecień 2003 roku, Zakład Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu. Dobosz z Kaweckim obracają w dłoniach kilka czaszek, wskazując na " potyliczne rany wlotowe z cechami postrzału". Mają pretensje do niemieckiego naukowca.
- Buhtz gotował te szczątki w czymś niedobrym dla kwasu nukleinowego - martwi się dr Dobosz. - Prawdopodobnie dlatego pierwsza próba wyselekcjonowania DNA się nam nie udała. Teraz próbujemy pobrać materiał z innej części kości i pracujemy nad nimi inną metodą - wyjaśnia. Cały zespół zakładu uparł się, że sprawę wyjaśni. Wrocławscy eksperci, uczniowie prof Popielskiego, który kierował placówką przez ponad 50 lat, wiedzą, że w taki sposób wypełniają "testament" mistrza. - Profesora Popielskiego nazwałbym "strażnikiem pieczęci". Wiedział, co trzyma w szafie, ale spokojnie czekał na czas, kiedy będzie można to ujawnić bez uszczerbku dla prawdy historycznej. Jakikolwiek przeciek groził tym, że znaleziskiem zainteresują się służby specjalne, skonfiskują szczątki i ślad po nich zaginie - tłumaczy dr Kawecki. - Przecież aż do lat 90. władze komunistyczne nie mogły pozwolić, by wieść o znalezieniu szczątków polskich oficerów, zamordowanych przez Rosjan, ujrzała światło dzienne.
"Strażnik pieczęci" dopuszczał do tajemnicy ludzi zaufanych. Kawecki wspomina, jak w połowie lat 80. rozmawiał z szefem o sprawach masowych mordów sowieckich.
- W pewnym momencie profesor otworzył szafę, wyjął czaszki i powiedział: "A teraz koledze coś pokażę, to są szczątki oficerów zamordowanych w Katyniu". Poczułem nobilitację dostąpienia do tajemnicy i emocje, bo przecież poza kilkoma osobami, które uczestniczyły w ekshumacji przed 50 laty, nikt nie mógł naprawdę dotknąć materialnych dowodów tej zbrodni - wspomina Kawecki.
Teraz dr Dobosz z dr. Kaweckim przeprowadzają badania genetyczne. - Staramy się wyizolować DNA z tych kości i określić ich kod genetyczny. Potem metodą superprojekcji nałożymy zdjęcia czaszek na zdjęcia z Księgi Katyńskiej i w ten sposób wyselekcjonujemy interesującą nas grupę osób. Potem postaramy się dotrzeć do rodzin potomków tych ofiar i pobrać od nich DNA. Następnie porównamy profile genetyczne.
Przed badaniami genetycznymi powstała ekspertyza anatomopatologiczna. Kawecki, specjalista od wszelkiego rodzaju morderstw na podstawie oględzin szczątek, nie był jednak w stanie podać daty zbrodni. - Nie da się, bo to czaszki pozbawione tkanek miękkich i spreparowane do celów muzealnych - wyjaśnia. Ale z jego raportu wynika, że te 7 czaszek to "czaszki mężczyzn w wieku od 30 do 40, albo od 40 do 50 lat (...) Prawdopodobną przyczyną ich śmierci był postrzał głowy z raną okolicy potylicznej, co sugeruje, że zginęli w ten sam sposób, podczas egzekucji. (...) Pomiary otworów wlotowych i niektórych wylotowych wskazują, że zginęli od strzałów z broni krótkiej, o kalibrze 7.65 odpowiadającym niemieckim browningom, których używali sowieci w Katyniu."

Dla prawdy
Warszawa - Moskwa, kwiecień 2003. Prokurator Robert Janicki z Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu wspomina, że gdy kilka miesięcy temu prezes Kieres zapytał o "czaszki katyńskie z Wrocława" w IPN-ie zawrzało. Prokuratorzy szukali śladów "wrocławskiego wątku" sprawy katyńskiej. Okazało się, że materiały są, a profesora Bolesława Popielskiego w sprawie tego, co przez ponad 50 lat ukrywał w szafie gabinetu, przesłuchiwano już na początku lat 90. Potem o sprawie zapomniano. Dlaczego?
- Nie wiem, po prostu ta sprawa nie miała szczęścia - kwituje tę sytuację jeden z prokuratorów, który przed 12 laty, jeszcze z ramienia Ministerstwa Sprawiedliwości, zajmował się Katyniem.
Ale zarówno akta z przesłuchania Popielskiego przed 12 laty, jak i anatomopatologiczne ekspertyzy wrocławskich czaszek wykonane w grudniu 2002 trafiają przede wszystkim do... Rosjan. Najpierw przegląda je wrocławski prokurator Tomasz Rojek z IPN, potem prokurator Janicki z Głównej Komisji. Stamtąd lecą do Moskwy (kopie zostają w Polsce).
- Zajmuje się tym strona rosyjska i nie możemy podejmować prawnych działań bez konsultacji z naszym Ministerstwem Spraw Zagranicznych i uzgodnień z rządem rosyjskim - wyjaśnia profesor Leon Kieres. Prokurator Janicki dodaje, że polski IPN zbiera materiał dowodowy dla Naczelnej Prokuratury Wojskowej Federacji Rosyjskiej. - Co nie oznacza, że nasi prokuratorzy, historycy i archiwiści nie mogą pomagać w wyjaśnieniu zagadki wrocławskich czaszek, co usatysfakcjonuje z pewnością rodziny ofiar, które na to liczą.

Hipotezy
Lata 1943 - 1989. Kraków, Breslau, Drezno, Wrocław. W roku 1943 Niemcy przewożą z Katynia do Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie 14 skrzyń z dokumentami i przedmiotami wydobytymi z masowych grobów w czasie ekshumacji. Część dowodów rosyjskiej zbrodni i spuściznę po polskich oficerach podczas brawurowej akcji ma wykraść wywiad Armii Krajowej. Niemcy odkrywają spisek. Gdy Armia Czerwona zbliża się do Krakowa, szef wszystkich placówek Medycyny Sądowej w okupowanej Polsce, doktor Werner Beck (który był asystentem Gerharda Buhtza w Breslau) wywozi wszelkie katyńskie materiały do Instytutu Anatomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Podróżując między Krakowem a Wrocławiem, eksperci kontynuują badania identyfikacyjne. Jak zeznał Beck w 1950 roku w Hamburgu amerykańskiemu konsulowi: 22 stycznia 1945 powrócił do Wrocławia, zabrał stąd skrzynie i postanowił przekazać je Międzynarodowemu Czerwonemu Krzyżowi lub Amerykanom. Jednak z obawy, by depozyt nie wpadł w ręce zaciekle tropiących go Rosjan, został spalony na dworcu kolejowym w Radebeul.
O czaszkach katyńskich Beck nie wspominał.
Czy któraś ze skrzyń Becka pozostała we Wrocławiu? Czy, co bardziej prawdopodobne, czaszki były zbiorami szefa katedry, profesora Buhtza, który przewoził je z Katynia via Kraków do macierzystej placówki w Breslau?
Buhtz zginął w 1944 na Ukrainie. Jego "zdobyczne eksponaty", w tym być może czaszki oficerów katyńskich, pozostały w muzeum Zakładu Medycyny Sądowej do czasu, gdy rozpoczęły się boje o Festung "Breslau".
Z tego czasu pochodzi relacja polskiego jeńca, lekarza, który w maju 1945 roku trafił na teren wydziału lekarskiego Uniwersyteu Wrocławskiego, do muzeum Zakładu Medycyny Sądowej. W pomieszczeniach natknął się na szafę z szufladami zawierającymi zdjęcia zwłok polskich żołnierzy. Lekarz dziwił się, skąd to się wzięło w Breslau. Potem zauważył skrzynię ze śmierdzącymi, brudnymi mundurami Polaków i innymi rzeczami osobistymi wskazującymi na to, że należały do oficerów. W latach 90. opowiadał tę historię na spotkaniu Towarzystwa Lekarskiego. Teraz byłby cennym świadkiem.

Pół wieku milczenia
W drugiej połowie 1945 roku do Wrocławia przyjeżdża profesor Popielski, który ma zorganizować Zakład Medycyny Sądowej, którym kierował następnie przez 50 lat. Budynek zastaje dokumentnie rozszabrowany, w muzeum nie znajduje nic cennego. Wyglądało na to, że specjalne oddziały NKWD, które jeździły tam gdzie trzeba i czyściły sprawy niepewne politycznie, już tu wizytę złożyły. Jakiś czas potem prof. Popielski znajduje jednak czaszki, które uważa za katyńskie. Dlaczego Rosjanie je pozostawili? - Być może dlatego, że czaszki, jak to czaszki, stały sobie w rzędach na półkach, niczym nie różniąc się od innych i nie zainteresowały Sowietów, którzy nie przypuszczali, że to ich robota - spekuluje dr Kawecki.
A być może dlatego, że Buhtz dla eksponatów z Katynia miał specjalne miejsce w muzeum. Wskazuje na to jeden z prokuratorów, który w 1991 roku przesłuchiwał profesora Popielskiego. Profesor miał twierdzić, że czaszki były w skrytce za regałami.
Profesor Popielski schował czaszki do szafy w swoim gabinecie. Uznał, że to nie najlepszy czas, by mówić komukolwiek o swoim odkryciu. Nawet w latach 90. gdy władze RP i WNP uczestniczyły w kolejnych uroczystościach w Katyniu, nadal strzeże tajemnicy. Kilka lat temu pokazał czaszki członkini Dolnośląskiej Rodziny Katyńskiej. Po śmierci profesora Rodziny Katyńskie postanowiły doprowadzić do wyjaśnienia sprawy, zidentyfikowania ofiar i pochowania szczątków krewnych.
Napisały do rektora Akademii Medycznej i Barbary Świątek, następczyni profesora Popielskiego. Ta potwierdziła, że takie czaszki posiadają. Z szafy profesora Popielskiego trafiły do muzeum zakładu. Dodała: "co pewien czas różne instytucje i upoważnione osoby wykazują zainteresowaniem tymi czaszkami; krótkotrwałe i bez określenia celu." "Dziękujemy za życzliwość w poszukiwaniu prawdy" - odpisał Krzysztof Sosna z Rodzin Katyńskich, prosząc o ustalenie płci, wieku ofiar, wieku znaleziska i kalibru broni. W p.s. dodał: "najstarszy wiekiem jeniec Kozielska miał 70 lat; wśród zamordowanych była kobieta; "B" na oznaczeniach czaszek to prawdopodobnie "Buhtz", "V" może się kojarzyć z Ludwikiem Vossem, policjantem nadzorującym ekshumację".

Sen córki oficera
Niektórzy z potomków oficerów katyńskich mieszkają w centrum Wrocławia, kilkaset metrów od Zakładu Medycyny Sądowej. Mówią, że przez całe życie nie opuszczała ich myśl o odległym o wiele kilometrów miejscu kaźni ich ojców. Gdy dowiedzieli się, że prawdopodobnie szczątki ich krewnych mogą być bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki, pomyśleli, że pięknie byłoby pochować ich uroczyście, w Polsce.
- Od 60 lat śni mi się, że jestem małą dziewczynką, a ojciec wraca do domu. To dziwny sen, nigdy nie widzę jego twarzy. Jest albo odwrócony, albo w półmroku - Janina Buczyłko nie potrafi opanować łez, gdy wspomina ojca. Dumny mężczyzna w otoczeniu czwórki dzieci to Włodzimierz Błaszczakiewicz, w czasie wojny porucznik, przedtem właściciel apteki w Pińczowie. Janina Buczyłko widziała go po raz ostatni 23 września 1939 roku: - Miałam 3 lata, ale nie zapomnę momentu, gdy wtedy pod domem zatrzymał się samochód i tato w mundurze pożegnał się z nami.
W 1943 roku rodzina znalazła go na pierwszej liście zamordowanych w Katyniu, opublikowanej przez Niemców. Córce odtąd śnił się powrót taty, dumnego polskiego porucznika. Janina Buczyłko była w Katyniu już w 1989 roku, w domu ma całą biblioteczkę publikacji o zbrodni. W książce Kieniewicza znalazła zdanie "Komar i Błaszczakiewicz robią kanapki ze śledziem". To jedyna informacja, którą ma o losach ojca w Kozielsku. - Gdy się dowiedziałam o tych czaszkach, pomyślałam, że przecież to może być on, że jego szczątki były tu zawsze, tak blisko mnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska