Stanisław S. Nicieja: Uniwersytet jest od pilnowania standardów i trzymania poziomu

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Stanisław S. Nicieja
Stanisław S. Nicieja Sławomir Mielnik
O sytuacji Uniwersytetu Opolskiego u progu nowego roku akademickiego, czekających wyzwaniach oraz planach mówi rektor - prof. Stanisław Sławomir Nicieja.

Gaudeamus odśpiewane, nowy rok akademicki się zaczął, więc pewnie już nie można zapisać się na uniwersytet.
Jeszcze można. Trwają obrony prac licencjackich, więc wciąż przyjmujemy na studia magisterskie.

Przedłużająca się do jesieni rekrutacja to nowy trend obecny na wszystkich uczelniach, spowodowany niżem demograficznym. W lipcu na uniwersytecie było z kandydatami dosyć kiepsko, a jaki jest finał naboru?
Zaskakująco dobry. Wiele uczelni w Polsce ma poważne problemy, a my nie. Na razie w ogóle nie odczuwamy niżu demograficznego. Na studia I stopnia przyjęliśmy tyle samo młodzieży co przed rokiem. Na studiach magisterskich mamy 139 osób mniej. To naprawdę dobry wynik. Szczególnie ważne jest dla nas, czy Uniwersytet Opolski wybierają ludzie po maturze. I okazuje się, że wybierają.

Wyłącznie młodzi Opolanie?
Nic podobnego. Może to kogoś zdziwi, ale nie jesteśmy uczelnią stricte regionalną. Około 40 procent naszych studentów pochodzi z Zabrza, Gliwic, Tarnowskich Gór, a także z okolic Wielunia czy z Częstochowskiego. Opole jest dla nich atrakcyjne - ładne, dobrze skomunikowane i niedrogie. Tam poszła nasza główna ofensywa agitacyjna. Dyrektorzy instytutów jeździli promować uczelnię do tamtejszych liceów i to przyniosło dobry skutek.

Co młodzież chce studiować?
I tu właśnie pojawia się problem. Nie w braku studentów, ale w nierównomiernym zainteresowaniu różnymi kierunkami. Jeszcze niedawno mieliśmy po 10 kandydatów na jedno miejsce na ochronie środowiska, a teraz nie otworzyliśmy I roku, bo zgłosiły się 4 osoby. Parę lat temu wydawało nam się, że hitem stanie się bohemistyka. Do granicy przecież blisko, mamy euroregion Pradziad. Sądziliśmy, że znajomość czeskiego otwiera duże perspektywy zawodowe. Ale nie ma chętnych. Uruchomiliśmy studia I stopnia dla 12 osób, ale już na magisterskie dla 8 nie możemy sobie pozwolić. Zaczekamy. Za rok będzie więcej licencjatów - z obu roczników - więc wtedy może uda się je uruchomić. Na prawo i psychologię idą tłumy, szybko zapełniają się listy na anglistyce czy germanistyce, ale już na polonistyce mamy dramat - zaledwie 8 studentów, a kiedyś było 150. Młodzież nie chce też studiować historii, choć 31 osób, które się zgłosiły, to i tak przyzwoita liczba. Problem polega na tym, że na kierunkach, które wypadły z łask, mamy pełną obsadę profesorską, której nie przesunę na prawo czy psychologię. Moda jedne kierunki rozsadza, a inne likwiduje. I to jest duże zagrożenie. Inny problem, który gnębi wiele uniwersytetów: część studentów kończy kształcenie na licencjacie, dostaje dyplom i uważa, że to wystarczy. Nie chcą kończyć studiów magisterskich i to zjawisko - niekorzystne nie tylko dla uczelni, ale też bardzo niedobre społecznie, bo jak wykształcić dobrego fachowca w trzy lata - potęguje się.

Taki mamy system. Boloński.
W tej chwili w środowisku akademickim system boloński jest bardzo krytykowany. W polskich warunkach doprowadził on do katastrofy, bo bardzo obniżył się poziom kształcenia.

Nasilający się niż, którego dołek ma nastąpić dopiero w 2023 roku, też się do tego przyłożył. Studia, kiedyś elitarne, teraz są powszechne. Uczelnie czekają na każdego, nawet najsłabszego kandydata.
Wszystkie uczelnie tak robią. Politechniki nawet dokszałcają z matematyki, przyjmują bardzo dużo osób, a potem robią odsiew po pierwszym semestrze.

Czy we własnym interesie uczelnie nie powinny jednak podnosić poprzeczki?
To jest błędne koło, bo liczba studentów ma kluczowe znaczenie w algorytmie służącym do obliczania dotacji dla uczelni. Mniej studentów to mniejsze pieniądze. Coraz gorszy poziom studiujących to nie tylko wynik złej polityki oświatowej, ale też konsekwencja rozdmuchania do niebotycznych rozmiarów szkolnictwa wyższego. Dziś mamy 450 uczelni. Kolejne rządy, aby ukryć prawdziwą skalę bezrobocia, pozwalały na to, by szkołę wyższą mógł założyć byle kto. Dosłownie byle kto. A potem przymykano oczy na takie kurioza jak profesorowie pracujący na dziesięciu etatach, za których zajęcia prowadzili asystenci. Nie zauważano, że taki profesor wpadał w czasie sesji na jeden dzień i "egzaminował" kilkuset studentów. Takie studia to fikcja, a zdobyte dyplomy to zwykłe papiery. Na dodatek cynicznie drenowano kieszenie biednych ludzi, którzy wierzyli, że jak córka skończy na takiej uczelni ekonomię, to zostanie księgową. Dziś wszyscy ponosimy tego konsekwencje. Uczelni i studentów jest w Polsce za dużo. Przy takiej liczbie nie utrzyma się dobrego poziomu.

Przed rokiem zrobiło się głośno o rosnących długach uczelni. Uniwersytet Opolski też miał kłopoty.
Rok temu mieliśmy 3,5 mln zł długu, ale wyszliśmy na prostą. To nie było łatwe zadanie w sytuacji, gdy ministerstwo na utrzymanie uczelni daje tylko 80 proc., a resztę trzeba zarobić - na studiach zaocznych, grantach itp. Ale udało się.

W 2015 roku ma powstać nowy system finansowania uczelni. Już nie liczba studentów, ale przede wszystkim jakość będzie premiowana. Czy to może być zagrożenie dla opolskiej uczelni?
Zasada: "dobrze kształcisz - dostajesz więcej pieniędzy" wydaje się słuszna i ładnie brzmi jako hasło. Jak jednak obiektywnie, uczciwie i rzetelnie ocenić tę jakość? Jakie zastosować kryteria? Bo przecież na wybitnej uczelni może trafić się słaba katedra czy instytut. Z drugiej strony na uniwersytecie z ogona rankingów może objawić się geniusz czy nadzwyczaj efektywna komórka badawcza. Na pewno więc trzeba będzie pilnować akredytacji. W sumie to nowe rozwiązanie stanowi dla nas mniejsze zagrożenie niż proponowana przez poprzednią panią minister i forsowana przez największe polskie uczelnie idea pięciu flagowych ośrodków naukowych. Gdyby cały wysiłek intelektualny, kadrowy i finansowy szedł na wzmocnienie tylko tych pięciu ośrodków, dla nas byłaby to katastrofa. Na szczęście chyba nastąpił odwrót od tej idei. W grupie 20 rektorów uniwersyteckich jestem jednym z głównych rzeczników rozśrodkowania centrów kultury i nauki. Uważam, że jeśli na prowincji pojawi się ktoś wybitny, nie należy go na siłę przenosić do Warszawy czy Krakowa, ale pomagać mu skutecznie działać i rozwijać się, tam gdzie wyrósł.

W nowym systemie wpływ na ocenę jakości będzie miało m.in. uczestnictwo w polskich i europejskich projektach.
I stąd bierze się mój optymizm. Z nowych rozdań unijnych pieniędzy staramy się o 8,5 mln euro na odbudowanie Pomologii w Prószkowie. Bardzo mocno współdziałamy w tej kwestii z Uniwersytetem Humboldta. Nie wyobrażam sobie, by traktowano nas gorzej niż uczelnie pierwszoligowe, gdy mamy takiego partnera. Ministerstwo najpierw zakwestionowało nasz wniosek, ale odwołaliśmy się i chyba dostaniemy te pieniądze. Nie możemy odpuścić, bo bez Pomologii, bez ogrodu botanicznego, arboretum, całego zaplecza, gdzie można kojarzyć przemysł z nauką, nie utrzymamy Wydziału Przyrodniczego. To nasze największe wyzwanie w nowym roku akademickim. Decyzje finansowe zapadną do 2014 roku i wówczas natychmiast uruchomimy proces inwestycyjny.

Nowością w funkcjonowaniu uczelni mają być związki partnerskie. Ułatwienie ich konsolidacji ma być lekiem na dolegliwości niżu i kryzys szkolnictwa wyższego. W Opolu już nieraz mówiło się o ewentualnym połączeniu uniwersytetu i politechniki. Czy to potrzebne i możliwe?
Przykład Zielonej Góry pokazuje, że to nietrafiony pomysł. Tam połączyła się Wyższa Szkoła Pedagogiczna z politechniką. Powstał uniwersytet, mniejszy od naszego, za to z większymi problemami. Uważam, że dopóki obie uczelnie sobie radzą, to możemy obok siebie funkcjonować. Trzeba współpracować. Ostatnio rozmawiałem z rektorem wyższej szkoły medycznej o wspólnej obsadzie personalnej niektórych kierunków. Taki rodzaj przenikania się i konsolidacji wydaje się wystarczającym rozwiązaniem na najbliższe lata. Ale jeśli niż demograficzny zacznie nas strasznie kosić, to można pomyśleć także o połączeniu.

Jednym z zadań stawianych przed polskim szkolnictwem wyższym jest współpraca nauki z biznesem i wprowadzanie innowacyjnych kierunków nauczania.
W tej dziedzinie też nie zostajemy w tyle. Powołaliśmy przy uniwersytecie radę gospodarczą, ruszyliśmy z kształceniem dualnym, w ramach którego studenci równocześnie uczą się i pracują, zdobywają doświadczenie zawodowe, nabierają praktyki. Podpatrzyliśmy, jak to robią Niemcy. Na razie stawiamy pierwsze kroki, ale będziemy to rozwijać. Wyróżniają nas także studia w systemie masters. To studia obrotowe, gdzie jeden semestr odbywa się w Opolu, następny w Moguncji, a kolejny w Dijon. Porozumienie z ministerstwami Niemiec i Francji wymagało wiele zachodu, ale warto było. To ogromnie atrakcyjne studia. Absolwenci uzyskują dyplomy trzech uniwersytetów. Na razie skorzystało z tego 20 osób. Jeśli przybędzie chętnych ze znajomością dwóch języków, to będziemy je rozwijać.

Zaczynając 21. rok działalności Uniwersytetu Opolskiego i 65. rok opolskiej uczelni, jest pan optymistą?
Tak. Dorobek tych lat stanowi solidny fundament, na którym spokojnie można budować przyszłość. Uniwersytet jest trwałą wartością, wyróżnikiem miasta i wierzę, że tę pozycję utrzymamy. I jeszcze jedno zadanie sobie stawiam - pilnowanie standardów. Bylejakość, chamstwo, pospolitość rozlewa się na całe obszary życia społecznego. Tabloidyzacja przesłania to, co prawdziwe i słuszne. Środowisko akademickie nie powinno się na to godzić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska