Strażacy z Blachowni nie mają pieniędzy na sprzęt. Brakuje nawet na wypłaty

fot. Daniel Polak
- Gdy na terenie zakładów wybuchnie pożar, jesteśmy tam pierwsi - zapewnia Dawid Swaczyna. W tle Grzegorz Tokaruk.
- Gdy na terenie zakładów wybuchnie pożar, jesteśmy tam pierwsi - zapewnia Dawid Swaczyna. W tle Grzegorz Tokaruk. fot. Daniel Polak
Firmy chemiczne nie chcą łożyć na jednostkę. Może to grozić jej likwidacją. Tymczasem w 2008 roku na terenie zakładów doszło do 12 pożarów, a strażacy aż 162 razy zabezpieczali różne prace przy instalacjach.

Czarny, gęsty dym spowił niebo nad Kędzierzynem-Koźlem. Zapalił się zbiornik z łatwopalną i toksyczną mieszanką benzenu i toluenu. W każdej chwili mogło dojść do eksplozji płonących chemikaliów. Jej skutki byłyby katastrofalne dla całego miasta.

Pierwsza na miejscu pożaru pojawiła się blachowiańska straż pożarna. Dopiero po niej przyjechały wozy bojowe z całego województwa, w sumie ponad 40 samochodów. Ostatecznie pożar udało się ugasić, ale tylko dlatego, że akcję rozpoczęto błyskawicznie.

Opisany pożar wybuchł sześć lat temu, ale mniejsze na terenie Blachowni zdarzają się co kilka tygodni.

- Do trzech minut dojeżdżamy wszędzie na terenie zakładów i rozpoczynamy akcję - zapewnia Grzegorz Tokaruk, strażak z Jednostki Ratowniczej Blachownia.
Utrzymuje się ona dzięki umowom z tutejszymi firmami, których na terenie po byłych Zakładach Chemicznych Blachownia jest ponad 60. Ale tylko 20 płaci strażakom.

- Brakuje nam pieniędzy - rozkłada ręce Marian Worobiec, dyrektor Parku Przemysłowego Blachownia, do którego należy jednostka. - Część firm łoży na straż mało, sporo nie daje ani grosza.

Z kolei inne chętnie by się ze współpracy wycofały. Tak stało się między innymi ze spółką Węglopochodne. Wcześniej była ona jednym z najlepszych płatników, ale od 1 stycznia wstrzymała produkcję i tym samym wypłaty pieniędzy dla blachowiańskich strażaków.

Najmniejsza składka wynosi kilkaset złotych, większe firmy płacą po kilka tysięcy. Aby jednostka mogła funkcjonować, potrzeba jej minimum 120 tysięcy złotych miesięcznie. Obecnie pozyskuje tylko 90 tysięcy.

- Z tego powodu musimy nieco zredukować załogę - przyznaje Worobiec.

Ale to nie wszystko, bo jednostce brakuje też na sprzęt.

- Nowoczesne środki gaśnicze są bardzo dobre, ale drogie. Nie stać nas na takie zakupy, jakie chcielibyśmy zrobić - przyznaje Worobiec.

Firmy, które nie płacą strażakom z Blachowni twierdzą, że w razie zagrożenia poradzą sobie bez nich.

- Współpracujemy z państwową strażą, zatrudniamy także ratowników chemicznych - zaznacza Marzena Janicka z firmy Brenntag Polska, która na terenie Blachowni ma jedną ze swoich instalacji.

Podobnie mówią szefowie Fametu SA. Trzy lata temu w ciągu dwóch tygodni doszło tam do dwóch pożarów.

- Jesteśmy firmą z branży metalurgicznej, w której zagrożenie bardzo niebezpiecznym pożarem jest mniejsze, niż w innych zakładach. Dlatego nie współpracujemy ze strażą - usłyszeliśmy od Krzysztofa Kalisza, wiceprezesa Fametu.

Tymczasem w 2008 roku na terenie zakładów doszło do 12 pożarów, a strażacy aż 162 razy zabezpieczali różne prace przy instalacjach.

Marian Worobiec niechętnie, ale jednak przyznaje, że gdyby firmy nadal nie chciały współpracować, jednostka mogłaby przestać istnieć.

- Mamy jednak nadzieje, że do tego nie dojdzie - mówi Worobiec. - Ta jednostka jest tu potrzebna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska