Szokująca kradzież w obozie Auschwitz-Birkenau. Złodzieje targnęli się na symbol ludzkiego cierpienia

fot. Paweł Stauffer
fot. Paweł Stauffer
- To jest szok. Nic więcej - mówi o kradzieży napisu "Arbeit macht frei" Kazimierz Piechowski, więzień Auschwitz. - Tego czynu żaden człowiek nie zrozumie. Co dopiero my, więźniowie obozu.

Napis z głównej bramy obozu Auschwitz-Birkenau został zrabowany w nocy z czwartku na piątek. Jeszcze o trzeciej nad ranem tablica była na swoim miejscu. Straż muzealna powiadomiła policję o kradzieży wczoraj o godzinie 5.30.

- Złodzieje dostali się do muzeum, forsując ogrodzenie od strony rzeki Soły - informuje biuro prasowe Muzeum Auschwitz-Birkenau. - Do kradzieży doszło w czasie między dwoma patrolami wewnętrznej straży muzealnej. Wszystko wskazuje na to, że kradzież była wcześniej przygotowana. Sprawcy znali zwyczaje muzealnej straży i wiedzieli, jak funkcjonuje monitoring.

Śruby wykręcili, tablicę wyrwali
Szczegóły złodziejskiej akcji opisał dla portalu TVN24 Dariusz Nowak, rzecznik małopolskiej policji. Jego zdaniem, sprawcy kradzieży z jednej strony bramy odkręcili napis, a z drugiej wyrwali go z zawiasów. Następnie ważącą kilkanaście kilogramów tablicę wynieśli przez rozcięte ogrodzenie z podwójnego kolczastego drutu oraz dziurę w betonowym płocie i wydostali się na drogę (do tego miejsca doprowadził policjantów pies tropiący). Około 400 metrów od miejsca kradzieży, najprawdopodobniej przez komórkę, wezwali samochód dostawczy, załadowali napis i zniknęli.

- Szukajmy prawdy - apeluje Kazimierz Piechowski, w latach 1940-1942 więzień Auschwitz-Birkenau, uczestnik brawurowej ucieczki, podczas której w grupie czterech śmiałków udało mu się w czerwcu 1942 wydostać z obozu w mundurze esesmana, samochodem i z bronią w ręku. - Przecież takiego obiektu jak muzeum pilnują liczne straże. I to pilnują starannie. Sam się mogłem o tym przekonać, kiedy byłem gościem muzeum i tam nocowałem. Wystarczyło wyjść na chwilę z pokoju wieczorem, by pojawiał się strażnik i sprawdzał, kim jestem i skąd się wziąłem. Więc jak to możliwe, że niczego nie widzieli i nie słyszeli? Chyba żeby spali. Bo przecież takiego stalowego napisu nie da się ukraść, nie robiąc hałasu, ani nie będąc przez nikogo widzianym.

Znalezienie sprawców nie będzie łatwe. Także dlatego, że monitoring bramy funkcjonuje tylko on-line, to znaczy nie jest rejestrowany. Jeśli strażnicy w momencie kradzieży byli w innej części obozu i na obraz kamery nikt nie patrzył, po złodziejskiej akcji nie ma śladu.

Rzecznik muzeum Jarosław Mensfelt nazwał kradzież czynem haniebnym. Przypomniał, że trudno upilnować 200 hektarów obozowego terenu, a kradzieże zdarzają się w wielu - nawet najlepiej strzeżonych - muzeach na świecie.

Kto znajdzie, dostanie nagrodę
Osoba, która pomoże w odnalezieniu tablicy, może liczyć na 115 tysięcy złotych nagrody. Sto tysięcy przeznaczy na ten cel muzeum - za zgodą Ministerstwa Kultury - pięć tysięcy obiecała policja, a kolejne dziesięć tysięcy - firma ochroniarska Art-Security Group.

Przypomnijmy, tablica ze słowami "Arbeit macht frei" ma ogromną wartość symboliczną, ale i zabytkową. Została wykonana przez więźniów w obozowych zakładach ślusarskich. Wycięcie liter powierzono Janowi Liwaczowi, kowalowi artystycznemu.

Napis już raz został zabrany z bramy obozowej. Tuż po wyzwoleniu Auschwitz-Birkenau tablicę zdemontowali żołnierze radzieccy. Jednemu z byłych więźniów udało się wówczas wykupić symboliczny napis od sowieckiego strażnika za butelkę wódki.

W piątek rano na miejscu ukradzionej tablicy przymocowano jej kopię wykonaną kilka lat temu w czasie renowacji oryginału. Muzeum pracowało wczoraj normalnie.

Tymczasem policja, środowisko byłych więźniów i światowa opinia publiczna zastanawiają się, co mogło skłonić złodziei do targnięcia się na symbol męczeństwa więźniów nazistowskich obozów koncentracyjnych.

- Myślę, że złodzieje nie będą próbowali sprzedać tego napisu jako złomu - uważa Kazimierz Piechowski. - Taka zuchwała kradzież była albo psikusem politycznym wymierzonym we władze, albo czynem chuligańskim. Nie wykluczam, że ktoś chciał się zwyczajnie popisać: Macie tylu strażników, pilnujecie obozu, a my okażemy się sprytniejsi i tak czy owak was przechytrzymy i odkręcimy tę tablicę. Właśnie tę. Ale tego żaden człowiek nie zrozumie. A co dopiero my, więźniowie Auschwitz. Przecież ten krótki napis zawierał tak wiele treści. W tych słowach była poniekąd cała historia obozu koncentracyjnego. Owo "Arbeit macht frei" stało się metaforą cierpienia wszystkich tych ludzi, którzy znaleźli się za drutami kolczastymi. Więc dlaczego ktoś odważył się ten napis zdemontować i wywieźć? Tego nie da się wytłumaczyć.

Cały świat jest oburzony
Zuchwała grabież nie jest dobrą reklamą Polski w świecie. Wczoraj informację o kradzieży podały wszystkie ważniejsze media i portale internetowe w Europie i Ameryce, a także, co zrozumiałe, w Izraelu.

- Tylko wykolejeńcy mogli to zrobić - komentowali na internetowych forach byli więźniowie Auschwitz-Birkenau.

W zachodniej prasie pojawiły się sugestie, że kradzież może mieć związek z deklaracją niemieckiego rządu, który przed trzema dniami postanowił przeznaczyć 60 mln euro na prace konserwatorskie na terenach poobozowych. Media brytyjskie - BBC i "Guardian" - są przekonane, że polska policja szybko i sprawnie znajdzie sprawców.

Szczególnie ostro to, co się stało, oceniają środowiska żydowskie.

Awner Szalew, dyrektor Instytutu Yad Wa-Szem, nazwał kradzież atakiem na pamięć o holokauście. Przypomniał, że znak "Arbeit macht frei" stał się symbolem mordu dokonanego podczas zagłady na sześciu milionach Żydów. Szalew wyraził przypuszczenie, że sprawcami mogą być neonaziści, którzy chcą cofnąć Europę o 70 lat - do ponurych czasów śmierci i zniszczenia. Dodał, iż ma pewność, że polskie władze uczynią wszystko, co należy, aby kryminaliści zostali zatrzymani i osądzeni.

Wicepremier Izraela Silwan Szalom nazwał kradzież wstrętnym czynem, który ma cechy profanacji, a rzecznik izraelskiego MSZ nazwał ją dziełem osoby obłąkanej. Także on dodał, iż ma całkowite zaufanie do polskich władz, iż odnajdą one sprawców.

Zbulwersowany kradzieżą jest także naczelny rabin Polski Michael Schudrich. Rabin zaznaczył, że były obóz zagłady jest symbolem pamięci i ostrzeżeniem dla przyszłych pokoleń. Dodał, że miejsce to powinno być otoczone szczególnym szcunkiem, gdyż popełniono tu największe ludobójstwo w historii, które nigdy nie może się powtórzyć.

W podobnym duchu wypowiadają się przedstawiciele władz polskich. Sprawców kradzieży potępili wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Kremer oraz sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik.

Andrzej Kremer uważa, że kradzież szczególnego symbolu obozu zagłady jest aktem oburzającym, niezależnie od tego, z jakich powodów do niej doszło.

Zdaniem Andrzeja Przewoźnika, szczególnie niepokoi fakt, iż coraz częściej w Polsce dochodzi do kradzieży w miejscach pamięci narodowej. Minister przyznał, że do tej pory nie było kradzieży aż tak zuchwałej w miejscu świętym dla bardzo wielu ludzi.

Premier Donald Tusk zobowiązał policję, prokuraturę i wszystkie służby do jak najszybszego wyjaśnienia sprawy kradzieży napisu.

- Kiedy sprawcy zostaną schwytani, należy ich surowo ukarać - uważa Kazimierz Piechowski. - A poza tym, jeśli napis się znajdzie, to niech złodzieje własnymi rękami zamontują go z powrotem. A jeżeli go zniszczą, niech zrobią duplikat. Żeby nauczyli się szanować ludzkie cierpienie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska