Taka firma

Małgorzata Kroczyńska - [email protected] Anita Koszałkowska - [email protected]
To był bardzo dobry rok.
To był bardzo dobry rok.
Dziś przedstawiamy nominowanych do honorowej nagrody "Nowej Trybuny Opolskiej" w kategorii biznes.

Tadeusz Selzer, właściciel firmy "Selt" i Aluprof Sp. z o.o. w Opolu

Jego firmy specjalizują się w produkcji żaluzji, osłon okiennych, markiz.
Z wnioskiem o zarejestrowanie działalności gospodarczej w urzędzie skarbowym pojawił się w 1980 roku. W ciągu tych lat niewielki zakład rozrósł się do olbrzymiego przedsiębiorstwa, zatrudniającego ponad sto osób.
Zaczynał przygodę z biznesem tuż po studiach na wrocławskiej AWF, zainspirowany niewielką firemką kolegi, który produkował żaluzje. Tą samą produkcję postanowił rozpocząć w Opolu. Dziś opowiada, że była to partyzantka, a do tego produkcja z miernych materiałów. W kraju z zamkniętymi granicami nie było kogo podglądać.
A jednak firma Selzera rozwijała się. Przy ul. Wiejskiej powstały dwa budynki. W kraju można było coraz więcej, przede wszystkim były dewizy, a więc i nowe rynki, a na nich kontrahenci i konkurencja, którą w końcu można było obserwować.

Tadeusz Selzer już wtedy wiedział, że najważniejsze jest mądre i intensywne inwestowanie. Taka strategia szybko przyniosła skutek. Opolski "Selt" zwiększał asortyment, sprzedawał już żaluzje poziome i pionowe, zewnętrzne rolety, produkował osłony okienne dla wielkopowierzchniowych firm, ale także bramy garażowe.
Wiele rozgłosu poczynił sobie, stawiając imponujący budynek firmy przy ul. Pużaka w Opolu. Takich budynków wtedy się nie stawiało. Odważne kolory, ciekawa architektura sprawiły, że siedziba jego przedsiębiorstwa otrzymała tytuł Mistera Architektury.
W ubiegłym roku, kiedy rozmawialiśmy z Tadeuszem Selzerem z okazji pierwszej nominacji do "Złotej Spinki" oprowadzał nas po oddanej właśnie do użytku nowej hali i siedzibie firmy przy ul. Głogowskiej. Wtedy liczyła 7 tys. metrów.
Ale na tym szef nie poprzestał. Dziś hala przy Głogowskiej liczy już 12 tysięcy metrów. W magazynach można pomieścić ok. 250 tys. metrów kwadratowych tkanin tekstylnych, do produkcji m.in. żaluzji czy osłon.
- To był bardzo dobry rok - mówi Tadeusz Selzer. - Obroty wyższe niż w ubiegłym, mam nadzieje, że w tym będzie jeszcze lepiej. Jednak dla mnie najważniejsze były nowe inwestycje.
"Selt", który specjalizuje się w produkcji markiz, ma już najlepsze, profesjonalne urządzenia, dzięki którym z taśm schodzą najlepsze produkty, a do tego tańsze niż u konkurencji.
Tamten rok to także sukces dystrybucyjny. Po rynkach holenderskich, czeskich, wschodnich, niemieckich firma zwiększyła liczbę odbiorców, m.in. w Belgii i krajach bałtyckich.
- Myślę, że nasza przyszłość to właśnie kontrahenci ze Wschodu. To rynki, które w odróżnieniu od krajów unijnnych czekają na nasz asortyment - planuje.
I jako przedsiębiorca - wizjoner już przygotowuje się na 1 maja, czyli dzień wejścia do Unii Europejskiej.
- Z krajami zachodnimi już współpracuję. Jednak dla przedsiębiorców najważniejsze będą udogodnienia, nazwijmy je nieładnie biurokratyczne. Inaczej będziemy współpracować z urzędami celnymi, zniknie sporo roboty papierkowej. Wystarczy faktura, potwierdzenie wywozu i tyle - mówi.
Niebawem ruszy promocja rynkowa markiz w Polsce. Produkty Selzera mają szansę wyprzedzić niebotycznie drogie od konkurencji (będą tańsze dzięki nowym liniom produkcyjnym).
- Mam nadzieje dopasować ceny do kieszeni polskich klientów, a co za tym idzie zwiększyć sprzedaż o dwieście, a nawet trzysta procent - planuje.
Zawsze taki był. Zanim wprowadził produkt na rynek, kalkulował, czy klient będzie mógł za niego zapłacić. No i czy towar ma klasę i pasuje do obowiązujących trendów.

Do wszystkiego doszedł dzięki uporowi, konsekwencji, zdecydowaniu. Mówi, że wiele razy przeszkadzali mu zmieniający się jak w kalejdoskopie ministrowie, przepisy, prawo podatkowe.
Dzięki uruchomieniu nowych hal i linii produkcyjnych zatrudnił w ubiegłym roku dwadzieścia osób. W tym roku pracę ma dostać kolejnych trzydzieści.
W ubiegłym roku mówił, że nauczył się mądrze organizować czas, by wychodząc z biura mieć poczucie dobrze spełnionego obowiązku i w weekendy aktywnie wypoczywać (narty, tenis, koszykówka). - Przez ostatni rok z racji wprowadzania nowych inwestycji miałem go nieco mniej. Ale opłacało się - mówi.

Nasz problem polega na tym, że... nie mamy długów.
Nasz problem polega na tym, że... nie mamy długów.

Firma wciąż się rozwija.

Roland Cibis, prezes i właściciel firmy Grupa Kapitałowa "Investma SA" w Kędzierzynie-Koźlu.

Zarządza holdingiem złożonym z kilkunastu firm, ma przedstawicielstwa niemal na całym świecie, zatrudnia ponad 300 osób. W branży odlewnictwa ciśnieniowego jest numerem jeden.
Pochodzi z Twardawy, jednak tuż po "osiemnastce" i ukończeniu szkoły o specjalności budowa maszyn rolniczych wyjechał z kraju. Wówczas myślał, że w Niemczech osiądzie na zawsze. Tam szybko awansował w "Daimlerze". Jako kierownik grupy nadzorował pracę kilku działów.
Wydawało się, że złapał Pana Boga za nogi. Prestiżowa firma, niezłe stanowisko, zaufanie szefów i pensja, która pozwalała godnie żyć. Dla młodego chłopaka to nie lada sukces.
Ale Roland Cibis chciał więcej, dlatego skończył Wyższą Szkołę Budowy Maszyn w Stuttgarcie i rozpoczął pracę w firmie Friedrich. Jednak zaczęło go ciągnąć do Polski. Wiedział, że tu otwierają się nowe możliwości, chciał pracować wśród swoich.
Roland racjonalizator wymyślił więc, by tu na miejscu produkować dysze i syfony. Produkcja ruszyła w warunkach spartańskich, ale ruszyła.
- Już wtedy byłem pewien, że magnez to metal z przyszłością. A poza tym nie będzie problemów z jego pozyskiwaniem. Woda morska jest jego pełna - wspomina.

Nie pomylił się. Technologie odlewania ciśnieniowego stopów magnezu musiały się sprzedać. Tego materiału potrzebują producenci telefonów komórkowych, komputerów czy przemysł samochodowy.
Cibis wiedział: trzeba produkować maszyny do stosowania owej technologii.
Jak każdy przedsiębiorca, 35-letni dziś Roland Cibis narzeka na biurokratyczne kłody. Ale zaraz dodaje, że mimo wszystko warto było. Jego holding produkuje rocznie około pięćdziesięciu maszyn. Zapewnia serwis, oprogramowanie. Idzie z duchem czasu. Kontrahenci kontaktują się z producentem również przez internet.
Produkując części zamienne, remontując maszyny oraz wdrażając nowoczesne sterowanie holding Cibisa zapewnia kompleksową obsługę odlewnictwa ciśnieniowego.
Dostarczane przez firmę urządzenia pracują w wielu odlewniach, m.in. w Rosji, Szwecji, Danii, Turcji, Argentynie, Niemczech itd.

Przedsiębiorstwo jest jednym z najprężniej rozwijających się firm w regionie. Ma ponad 200 stałych odbiorców w kraju i za granicą.
Do pracy ściągnął najlepszych, zapewnia im szkolenia, pobudza do twórczej pracy. To przynosi efekty, bo inżynierowie Rolanda Cibisa mają wciąż nowe pomysły, opatentowują nowe rozwiązania.
Firma wciąż się rozwija. Dziś zajmuje sześć wielkich hal produkcyjnych o powierzchni 20 tysięcy metrów kwadratowych i kilkanaście mniejszych, m.in. w Walcach, Kędzierzynie-Koźlu i Gościęcinie.
W ubiegłym roku jego firma zwiększyła zatrudnienie z 300 do 400 osób.
Jest pracoholikiem. Jeszcze niedawno pracował przez cały tydzień. Trudno bowiem było odpoczywać, gdy głowa pełna pomysłów i tyle spraw do załatwienia, tyle decyzji do podjęcia.
Teraz nieco wystopował, niedziele są dla rodziny: żony i dwóch malców. Aby mieć dla nich maksimum czasu, organizuje sobie efektywnie czas. Gdy podróżuje, to z kierowcą, by siedzieć na tylnym siedzeniu z laptopem na nogach i mieć wszystko pod ciągłą kontrolą.
Wolne chwile, jak na nowoczesnego i twórczego biznesmena przystało, spędza aktywnie. Nie ma wylegiwania i znużenia, jest za to tenis, wypady na narty i do ciepłych krajów. Zawsze też znajdzie czas na dobrą lekturę.
Współpracownicy mówią o nim: szef z pasją, oddany firmie, ale i skromny młody człowiek, który udowodnił, że jak się chce, to można stworzyć potęgę, zaczynając od małej firemki w garażu.

Nasz problem polega na tym, że... nie mamy długów.

Norbert Krajczy, dyrektor nyskiego Zespołu Opieki Zdrowotnej, ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego w szpitalu w Nysie.

Zarządza trzydziestoma przychodniami w Nysie, siedemnastoma oddziałami w nyskim szpitalu i czterema - w lecznicy w Paczkowie. Fotel dyrektora ZOZ zajmuje nieprzerwanie od 14 lat, żaden z jego kolegów po fachu na Opolszczyźnie nie może się pochwalić takim stażem. Sukces Norberta Krajczego nie polega jednak na trwaniu na stanowisku, ale na umiejętnościach menedżerskich, które sprawiają, że w ogólnej biedzie i mizerii polskiej służby zdrowia, ZOZ w Nysie do 5 lat jest największym pracodawcą w powiecie i ma się czym pochwalić.
- Nasz problem polega na tym, że... nie mamy długów - ironizuje Norbert Krajczy. - To naprawdę źle, bo jeśli doszłoby, jak się planuje, do przekształcenia ZOZ-ów w spółki użyteczności publicznej, to lepiej będą się mieć zadłużeni. Ich oddłużą. A ten, kto złoży wniosek o oddłużenie ma jeszcze dostać granty na sprzęt i modernizację.
W krajowej służbie zdrowia nic jednak nie jest do końca pewne, więc dyrektor Krajczy uważa, że antidotum na całe zło może być tylko "ucieczka do przodu". Bilans za miniony rok wykazał, że nyski ZOZ był w eksploatacji tańszy niż jeszcze dwa lata temu. Dlaczego? Bo w 1999 r. dyr. Krajczy podjął decyzję o zmniejszeniu zatrudnienia - z ok. 1400 osób do pracujących dziś - niespełna 800.
- Naszym pracownikom pieniądze z tytułu tzw. ustawy "203" i należności za dyżury lekarskie wypłaciliśmy już 3 lata temu - wyjaśnia. - W tej chwili próbujemy tylko dojść do tego, kto nam powinien to zwrócić. Moim zdaniem. stroną jest Narodowy Fundusz Zdrowia jako przedstawiciel skarbu państwa. Gdybyśmy mogli odzyskać te ponad 8 milionów, byłoby na restrukturyzację i na nowy sprzęt - rozmarza się Norbert Krajczy.

Dziś jemu samemu trudno uwierzyć, że mógłby wybrać dla siebie inny zawód, choć nie zawsze tak było. Wprawdzie rodzice lekarze nie widzieli dla syna innej drogi, jak kontynuowanie rodzinnej tradycji, ale on sam nie miał takich planów. Udzielał się w nyskim ośrodku kultury filmowej i fotograficznej. Z kolegami kręcił kroniki filmowe, które w miejscowym kinie pokazywano raz w miesiącu, robił filmy animowane i marzył o karierze filmowca. Ma nawet w życiorysie krótki epizod w łódzkiej filmówce. W końcu jednak uległ presji rodziców. Skończył medycynę i wkrótce poświęcił się jej bez reszty.
Studia medyczne zaliczył w 1977 roku, potem była specjalizacja z ginekologii i położnictwa, a już pięć lat później obronił doktorat. Zrobił też specjalizację z organizacji i ochrony służby zdrowia. Dziś całą zdobytą wiedzę i umiejętności wykorzystuje w swoim (bo on jest mój - mówi) ZOZ-ie. Pomysły wprowadza w życie natychmiast, szuka wsparcia i sojuszników. Z powodzeniem.

Szpital w angielskim North Hampton, z którym Nysa 8 lat temu nawiązała współpracę, przekazał jej swój tomograf. Współpraca z Jesenikiem, już potwierdzona stosownym porozumieniem, ma zaowocować (jeśli tylko NFZ pozwoli) leczeniem pacjentów z obu stron granicy. Jedyny w województwie oddział torakochirurgii, wyróżniająca się okulistyka, oddział ratunkowy, centralna sterylizacja na miarę XXI wieku (dzięki wsparciu partnerskich miast i Czerwonego Krzyża), dzienny oddział szybkiej diagnostyki (NFZ w ogóle istnienia takich tworów nie przewidział, dlatego dyr. Krajczy ocalił go w kontrakcie pod inną nazwą) to tylko kilka atutów nyskiego szpitala.
- Jesteśmy w europejskiej sieci szpitali promujących zdrowie, w 2002 r. w ogólnopolskim rankingu "Rzeczypospolitej" znaleźliśmy się w setce najlepszych, na Opolszczyźnie nie mieliśmy konkurencji. Ja zakwalifikowałem się do ogólnopolskiego plebiscytu na menedżera roku 2003 w ochronie zdrowia - przypomina, ale zaraz dodaje: - Miałem nadzieję, że takie wyróżnienia pomogą nam w negocjacjach wcześniej z kasą chorych, dziś z Narodowym Fundusze Zdrowia. Nie pomogły. Nikt na to nie patrzy, nikogo to nie obchodzi.

Po potopie 1997 nyska służba zdrowia dostała z Biura Usuwania Skutków Powodzi ok. 12 mln zł. Dla Nysy znalazły się też dotacje z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Dzięki temu przypływowi gotówki udało się od podstaw wybudować nową przychodnię, kupić nowoczesną aparaturę. Norbert Krajczy wie, że to wszystko, co udało się zrobić, wyszarpać, wywalczyć stanowi o klasie szpitala, o zasobności ZOZ-u, ale jest jeszcze coś.
- U mnie na etacie pracuje dwóch profesorów. Zatrudniam też osiemnastu lekarzy z doktoratem - wymienia. - I to jest najcenniejsze. Nie sprzęt medyczny, który się zużywa, nie obiekty, które nie są moje, tylko gminy. Najważniejsi są ludzie.
Dyrektor Krajczy wie jednak, że by ci ludzie chcieli u niego pracować, muszą mieć poczucie, że warto.
- Dlatego co miesiąc każda komórka jest analizowana pod kątem kosztów - tłumaczy. - Musimy wiedzieć, które oddziały przynoszą zyski, które straty, na czym i jak można zaoszczędzić.
Zdaje sobie sprawę, że gdyby realnym stał się pomysł z budowaniem w Polsce sieci szpitali ze ścisłym podziałem na kliniki, lecznice wojewódzkie i najmniej ważne - powiatowe, Nysa znalazłaby się w tej ostatniej grupie. To - zdaniem Krajczego - nie byłoby dobre rozwiązanie, więc znów trzeba "uciekać do przodu":
- Chcemy we współpracy z Jesenikiem, jeszcze przed wejściem do Unii Europejskiej, ubiegać się o certyfikaty jakości, ale nie w Polsce, tylko w Monachium, żeby coś znaczyły w Europie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska