Tomasz Jachimek czyli z życia rżnięte

fot. Sławomir Mielnik
fot. Sławomir Mielnik
Rozmowa z Tomaszem Jachimkiem, satyrykiem i kabareciarzem.

- Do tego, co powyżej, można dorzucić jeszcze mnóstwo określeń: dziennikarz, konferansjer, piosenkarz, komentator "Szkła kontaktowego", autor spektakli teatralnych, aktor, sportowiec... Uauuu. Istny człowiek renesansu!
- Tak. Proszę do mnie mówić Leonardo.

- Teraz jeszcze został pan pisarzem. Miesiąc temu ukazała się pana debiutancka powieść. Twórcza energia tak przyparła czy nieskromna nadzieja, że znanego z TV Jachimka wszyscy kupią?
- Pyta pani, czy chciałem zarobić pieniądze czy zostać literatem? W Polsce literaci nie zarabiają dużych pieniędzy, więc jakiekolwiek podejrzenie, że chciałem zrobić skok na kasę, jest błędne. Oczywiście, że marzy mi się kariera literacka, ale przecież wiem, że nie dogonię ani pani Kalicińskiej ("Dom nad rozlewiskiem" - dop. red.), ani autorów poradników o gotowaniu, ani pana Ibisza, "jak świetnie wyglądać po czterdziestce". Po prostu marzyło mi się napisanie książki od siebie, od serducha.

- Skąd wziął się pomysł na "Handlarzy czasem"?
- Leżałem któregoś pięknego dnia w hotelowej wannie. Mój synek Igor miał kilka dni, strasznie chciałem go zobaczyć, przytulić, ale nie mogłem do niego pojechać, bo miałem występy. I wtedy pomyślałem, że gdybym miał maszynę do handlu czasem, to za każde pieniądze kupiłbym sobie parę dodatkowych godzin, żeby tylko wyskoczyć do domu. Oczywiście, aby to było możliwe, ktoś musiałby mi ze swojej doby tych parę godzin odsprzedać. I o tym jest ta książka. Najpierw napisałem króciutkie opowiadanko do trójkowej "Akademii Rozrywki", a potem rzecz rozszerzyłem, no i bach - wyszło 328 stron z całą masą historyjek i anegdot o ludziach, którzy zajmują się handlowaniem czasem.

- Czas to pieniądz.
- Ja podszedłem do tego bardziej przewrotnie - pieniądz to czas. Czas stał się dla nas wartością czysto merkantylną. Bardzo wielu ludzi goni za szczęściem, zarabia na raty kredytu, pracuje na trzy etaty. Chodziło mi o to, by tę pogoń - a sam święty nie jestem i też w wyścigu szczurów uczestniczę - trochę wyszydzić. Taka już rola satyryka.

- Ma pan opinię jednego z najdowcipniejszych obserwatorów rzeczywistości. Tak pan pracuje? Bystre oko, czujne ucho i notesik na pomysły pod ręką, czy raczej: biurko, piwko i "myślenice"?
- Obie taktyki się łączą, ale gros sytuacji, które wykorzystuję na estradzie, bierze się z obserwacji życiowych. Na przykład. Byłem z żoną na spływie kajakowym. Żadni z nas kajakarze, cała grupa odpłynęła, a my z tyłu zostaliśmy jako dwoje maruderów. Płyniemy z miejscowości Ocieplice do miejscowości Otulice. Gorąco, komary gryzą, jesteśmy spoceni, zmęczeni. Nagle żona mówi: "Popatrz, na brzegu stoi pan, na pewno miejscowy. Zapytajmy, jak daleko jeszcze mamy". Podpływamy. Dzień dobry. Dzień dobry. Przepraszamy najmocniej, ile nam zostało do Otulic? Pan widzi, że ledwo dyszymy, i patrząc nam prosto w oczy, mówi: Sześć kilometrów, ale jak szybko popłyniecie, to cztery. On nawet nie czuje, co powiedział. Dopływamy w końcu do Otulic i anegdota jeszcze się nie kończy. Co robi zmęczony kajakarz?

- Szuka sklepu z piwem?
- Oczywiście. Jest 40 stopni, więc interesuje nas tylko piwo zimne. Wchodzimy. Jest zimne? Nie, nie ma zimnego. Patrzymy, a w kącie stoi lodówka - pusta, z sympatycznym szronem na szybie. Pytamy, przepraszając najmocniej: Dlaczego nie schował pan piwa do lodówki? A pan bezczelnie: Bo gdybym ja miał zimne piwo, toby mi je od razu wykupili. Ile razy to opowiadam ze sceny, to ludzie pytają: Sam pan to wymyślił? A to są takie strzały, których samemu nie sposób wymyślić. Bardzo wiele anegdot, także w mojej książce, to rzeczy z życia wzięte, czy raczej - jak mówią satyrycy - z życia rżnięte.

- A życie w rewanżu nie łoi czasem boleśnie? "Szkło kontaktowe" przyniosło panu popularność i rozpoznawalność. Dobrze pan sobie z tym radzi?
- Pewnego razu byłem w miejscowości Chude, skąd pochodzi moja żona. Miejscowość wygląda tak, jak się nazywa, ma 150 mieszkańców na krzyż. Poszedłem po browarek. Pod sklepem stoi sześciu takich dżentelmenów - gdybym zaryzykował tezę, że stoją tam kołkiem od dwóch tygodni, to się pomylę o dzień w jedną lub drugą stronę. Wchodzę między nich i słyszę za plecami: Eeee, k..a, k...a, k...a. Z telewizji. O, k...a! Z telewizji. Nie wiem, czy oni będą prosić o autograf czy bić po ryju, więc mijam ich delikatnie - może się uda nie ucierpieć. Kupuję piwo, wychodzę. Wyczuwam w nich takie oczekiwanie, żeby jakoś zagadać. I w końcu wychodzi przed grupę najodważniejszy i krzyczy głosem wczesnego Himilsbacha: Eeee, k...a, eee, kabaret, k... Ale Ani Mru Mru to śmieszniejsze jest! Śmieje się pani... Pewnie, jak teraz to opowiadam, to wydaje się śmieszne, ale to najgorszy przejaw popularności, z jakim można się spotkać.

- Na szczęście dżentelmeni spod sklepu w Chudem nie trafiają się na co dzień. W centrum Warszawy...
- Proszę bardzo. Wydarzenie w centrum Warszawy, dwa tygodnie temu, godzina 13. Podchodzi do mnie pani w słusznym wieku, szarpie za rękaw i syczy: Siejecie nienawiść! Siejecie nienawiść! Mija nas jakiś facet, najwyraźniej nie rozpoznaje mnie. A co? Okradł panią, okradł panią? Na to kobieta: Nie, gorzej. Prowadzi "Szkło kontaktowe". To są przygody, których nikomu nie życzę. Ktoś powiedział o popularności bardzo fajne zdanie, które ja namiętnie powtarzam, że to jest kara, którą ci przedtem obiecują jako nagrodę.

- "Szkło kontaktowe" budzi czasem zadziwiające emocje. Zarówno wśród widzów, jak i polityków.
- No właśnie, a przecież to jest lajtowy program w porównaniu z tym, co się dzieje w Niemczech, Stanach, Francji, Włoszech czy w Rosji. Tam, jeśli chodzi o satyrę polityczną, to jadą z grubej rury. Natężenie bezczelności czy wręcz chamówy jest niewyobrażalne. Żadnych świętości, jadą po nazwisku, pokazują polityków jako debili. Nasze "Szkło" posługuje się szpilą, nie młotem, ale może szpilą bardziej boli. Co więcej, zachodni politycy, zwłaszcza amerykańscy, marzą o tym, żeby zostać zaproszonymi i zdrowo wybatożonymi przez satyryka, bo to daje niesamowity skok popularnościowy. Nasz ukochany kraj jest natomiast dość sztywny, jeśli chodzi o konwenanse. Jarosław Kaczyński chciał nas niedawno zlikwidować, co traktuję jako miłe podrapanie za uszkiem z elementem sado-maso. A parę dni przed tym był mecz TVN kontra politycy i po meczu premier Tusk powiedział, że przyszedł tam z jednym zadaniem: żeby skopać Jachimka i Sianeckiego i że mu się to nie udało. Moim zdaniem jeżeli pretensje do "Szkła" ma jednocześnie premier i prezes głównej partii opozycyjnej, to znaczy, że program jest w pyteczkę i tak trzymać.

- Próbował pan kiedyś napisać coś poważnego?
- Sztukę dramatyczną. Ale i tak wyszło komediowo. Zresztą jak ludzie przychodzą do teatru na Jachimka, to po to, by się pośmiać. Z tej szufladki rozśmieszacza i błazna chyba się już nie uwolnię, ale ona jest miła. Nie narzekam, choć zdarzają się sytuacje typu "powiedz dowcip", gdy ma się ochotę odpalić coś brutalnie. Cztery miesiące temu rodziła się moja córka. Żona już za drzwiami, ja w stresie na korytarzu. Podchodzi pan - za kwadrans dziadek. Rozpoznaje mnie: O, panie Tomku! Taka nerwowa sytuacja. Może pan jakiś dowcip opowie? Kiedy słyszę: "Powiedz dowcip", to często odpowiadam (choć niestety nie ja to wymyśliłem, tylko Adam Grzanka z Formacji Chatelet): A jak spotykasz strażaka, to każesz mu wyciągać sikawkę i polewać?

- Polska to dobry kraj dla satyryków?
- Fantastyczny! Nam tematów nigdy nie zabraknie. Ze smutkiem patrzę, gdy moi koledzy kabareciarze nie wykorzystują tej potencji, tylko idą w głupie rozśmieszanie. A przecież u nas tematy do kabaretów leżą na ulicach. No, bo kim jest satyryk, błazen? Woody Allen powiedział, że to "z tupetem blefujący pesymista". Zwykłemu pesymiście, jak coś się nie podoba, to narzeka, np. na forum internetowym. A satyryk przekuje to na śmieszność. Zamiast narzekać - obśmieje i tak sobie ulży. Bardzo mi to zdanie Allena pasuje.

- Jeden z pana programów nosi tytuł "Wychodzi na scenę brzydki facet i gada". To samokrytyka czy kokieteria?
- Szczera prawda. Tytuł mówi wszystko. Gadam, trochę śpiewam. A co do określenia, że brzydki, to nie da się tego ukryć.
- W pamięci zrobiłam przegląd naszych kabareciarzy i nie znalazłam tam szczególnie urodziwych mężczyzn. Satyrę wybierają brzydale?
- Część moich kolegów pewnie się obrazi, więc proszę podkreślić, że to pani opinia. Prawdą jednak jest, że w tym zawodzie brzydki ryj po prostu pomaga. Brzydki ryj jest charakterystyczny, brzydki ryj jest poniekąd śmieszny sam w sobie, brzydki ryj zwraca uwagę. Oczywiście zamiast "brzydki ryj" można powiedzieć "twarz charakterystyczna", ale w gruncie rzeczy to jest synonim.

- Pański syn ma cztery lata. Co pan robi, by go spacyfikować, gdy kaprysi, marudzi albo w inny sposób daje popalić?
- Nie powiem, bo się wstydzę.

- Bez żartów. Niech pan to zrobi dla innych ojców z mniejszym poczuciem humoru i wyobraźnią.
- Taka rada nic nie da, bo to trzeba by zobaczyć. Wchodzę pod stół i udaję lwa. Igora to bardzo śmieszy. Jak ktoś ma ochotę wypróbować, to proszę bardzo, nie roszczę sobie praw autorskich.

- A kiedy ma pan wolne i nikt niczego od pana nie chce...
- ... to leżę sobie na kanapie z browarkiem w ręku i oglądam piłkarską ligę hiszpańską lub angielską. Gdyby to nie było takie czasochłonne, spędzałbym w ten sposób całe weekendy.

- Ligę polską omija pan wielkim łukiem?
- Nie, dlaczego? My, nałogowcy futbolowi, od pewnego stopnia szajby przestajemy zwracać uwagę na poziom, byle grali.

- Czyżby? A nasza reprezentacja narodowa...
- Ooo, na nich się obraziłem! I w ogóle mnie nie obchodzi, jak sobie poradzą z Wybrzeżem Kości Słoniowej (rozmowa odbyła się jeszcze przed meczem - dop. red.). Mają u mnie trzyletnie ciche dni, do czerwca 2012. Potem dam im szansę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska