Twarda szkoła biznesu

Małgorzata Kroczyńska
Małgorzata Kroczyńska
Aśka zrezygnowała z dwutygodniowych wakacji w Londynie. To była trudna decyzja, ale górę wzięło poczucie odpowiedzialności. Skoro firma jej potrzebuje, musi zostać.

Poza tym wyjazd do Moskwy to też kusząca propozycja. - Może tam się czegoś nauczę, poznam ludzi z całego świata, którzy mają podobne zainteresowania jak ja - tłumaczy Joanna Biernat, uczennica III Liceum Ogólnokształcącego w Opolu, dyrektor do spraw finansowych szkolnego miniprzedsiębiorstwa. Najlepszego w kraju. W maju nagrodzonego Grand Prix na ogólnopolskim konkursie "Produkcik 2001" za multimedialną kasetę do nauki języka migowego. Wyjazd na międzynarodowe targi firm młodzieżowych, które na początku sierpnia odbędą się w Moskwie, to nagroda dodatkowa. Ale i kolejne wyzwanie dla jedenastu pracowników miniprzedsiębiorstwa. Właśnie po to, żeby się do niego dobrze przygotować, zrezygnowali z części wakacji. To zresztą nie pierwsze poświęcenie, jakie "wymusiła" na nich firma.

- Ale warto było - przekonuje Waleria Widera, dyrektor naczelny. - Gdyby nie ta praca, nie wiedziałabym, co tak naprawdę jest moją pasją. Dziś już wiem, co chciałabym robić w życiu. Mam taki plan: skończę studia ekonomiczne i założę własną firmę. Jaką? Tego jeszcze nie wiem.
Do tworzenia miniprzedsiębiorstwa zwerbowała ich Grażyna Kozłowska, nauczycielka informatyki, wychowawczyni klasy menedżerskiej. Sama wcześniej zdobyła certyfikat pozarządowej Fundacji Młodzieżowej Przedsiębiorczości, która za cel stawia sobie przygotowanie młodych ludzi do życia w warunkach gospodarki rynkowej. Fundacja jest ogniwem organizacji, jaka w Stanach Zjednoczonych działa już od 1919 roku i dziś swoje agendy ma w ponad stu krajach świata.
- Choć może sama nazwa "miniprzedsiębiorstwo" nie brzmi poważnie, to jednak fundacja program dla młodych przedsiębiorców traktuje bardzo serio - twierdzi Grażyna Kozłowska. - I stawia im naprawdę wysokie wymagania. Szkolna firma musi się kierować zasadami zbliżonymi do rzeczywistej praktyki gospodarczej.
Młodzież w ciągu roku szkolnego prowadzi przedsiębiorstwo na prawach spółki cywilnej. Liczba jego pracowników może się wahać od 8 do 15. I to oni muszą wnieść do firmy wkład, który stworzy kapitał początkowy. Z tym, że jedna osoba nie może wpłacić więcej niż 100 zł. I jeszcze warunek podstawowy - firma może działać tylko rok. W kolejnych latach mogą w szkole powstawać nowe przedsiębiorstwa, ale już w zupełnie nowym składzie.
- Od razu wiedziałam, że chcę być w takiej firmie, bo ekonomia to jest to, co lubię najbardziej - zapewnia Joasia Biernat. - Moi rodzice prowadzą własną działalność, więc jakieś rozeznanie już miałam i zawsze fascynowało mnie prowadzenie księgowości. Dlatego w naszym przedsiębiorstwie zostałam szefem do spraw finansów.
Każda z dziesięciu osób (uczniów klas II i III), które przyszły na założycielskie spotkanie, mogła sama zdecydować, co chciałaby robić. Do obsadzenia były stanowiska w czterech działach: marketingu, administracyjnym, finansowym i produkcyjnym.
Nie było większego problemu z podziałem ról, co dziś szefowe miniprzedsiębiorstwa uznają za sukces tym większy, że na tym pierwszym zebraniu, w październiku ubiegłego roku, były głównie dziewczyny. I to one objęły kluczowe stanowiska. Chłopcy zgodzili się zasilić szeregi zwykłych pracowników, raczej nie sprzeciwiali się poleceniom swoich szefowych.
- Ja, szary pracownik działu produkcji, obserwując prace moich koleżanek, jestem przekonany, że bycie dyrektorem to ciężki kawałek chleba - przyznaje Aleksander Widera. - Bo trzeba polegać na innych, oni mogą czasem zawieść, a cała odpowiedzialność spada i tak na szefa.
To jeden z wielu pouczających wniosków, do których doszli już na finiszu, po rocznych doświadczeniach.
Bo na początku był przede wszystkim entuzjazm. Już sam wybór nazwy dla ich przedsiębiorstwa dostarczył im wielu emocji. Zdecydowali się na propozycję koleżanki zafascynowanej językiem japońskim. "Otomodachi" to po prostu "twój przyjaciel", ale po japońsku brzmi bardzo zagadkowo.
- I o to chodziło - uzasadniają swój wybór. - Nazwa jest intrygująca. Zwraca uwagę, wyróżnia nas z tłumu. A przecież to ważny element każdego biznesu.

Więcej czasu zajęło im zdecydowanie, co ta nazwa ma firmować. Co by tu wyprodukować, żeby zadziwić świat? Burza mózgów przyniosła kilka pomysłów. W większości jednak przerastających ich możliwości.
- Zastanawialiśmy się na przykład nad wydaniem na CD-rom-ie słownika polsko-francuskiego i francusko-polskiego - mówi Waleria Widera. - Ale szybko zorientowaliśmy się, że to nierealne, bo po pierwsze wiąże się z prawami autorskimi i procedury trwałyby bardzo długo, a poza tym nie byłoby nas stać na ich opłacenie.
Pomysł upadł, ale że ich produktem musi być płyta, tego już byli pewni. Mieli przecież w swoim gronie kolegów, dla których opracowywanie skomplikowanych programów komputerowych to bułka z masłem.
- I przypomniała mi się moja koleżanka, która w pierwszej klasie liceum zapisała się na kurs języka migowego, jaki w Opolu prowadził Polski Związek Głuchych - opowiada Joanna. - Kiedy zbliżał się egzamin, chodziłam z nią po księgarniach w poszukiwaniu jakichś materiałów, z których mogłaby się uczyć. Nic nie było. Okazało się, że ostatni taki podręcznik wydano dawno temu, a o kasetach nikt nawet nie słyszał.

CD-rom do nauki języka migowego dla początkujących to było to. Wiedzieli, że będą pierwsi. Wyprodukują coś, czego na rynku jeszcze nie ma. Droga od pomysłu do jego realizacji miała się jednak okazać trudna i wyboista z wielu powodów.
Po pierwsze pieniądze. Nie mieli ich zbyt dużo. Stawkę kapitału początkowego ustalili na 60 zł od osoby. Uzbierało się 780 zł. Wniosek był oczywisty. Trzeba zarobić więcej. Regulamin fundacji dopuszcza zresztą możliwość pracy zarobkowej. Wszystko musi być jednak prowadzone legalnie i według wszelkich zasad biznesowych. Tu przydali się rodzice biznesmeni. Pokazali, jak prowadzić książkę przychodów i rozchodów, raport kasowy, rejestr sprzedaży i zakupów...
Pierwszą akcję, która miała przynieść im dochód, zaplanowali na Dzień Nauczyciela. Zebrali w klasach składki po 2 zł. Kupili kosz kwiatów, w domach sami przygotowali poczęstunek. Wszyscy byli zadowoleni, a kasa firmy wzbogaciła się o parę groszy. Potem był Dzień bez Papierosa. Zamiast puszczania na przerwie dymka, agitowali za zastąpieniem go owocami i warzywami. Sprzedawali je po złotówce. Największy utarg zebrali na marchewkach. Potem były jeszcze szkolne zawody w koszykówce i siatkówce, których uczestnicy musieli wpłacać wpisowe, i akcja mikołajkowa.
- Tato koleżanki zrobił nam w prezencie specjalne stoisko. Sprzedawaliśmy na nim aniołki z masy solnej i pierniki - opowiadają. - Wcześniej sami je piekliśmy, pakowaliśmy w kolorowy papier, obwiązaliśmy wstążeczkami. Świetnie się sprzedawały.
Akcje przyniosły im na czysto około 1 tys. zł. Razem mieli więc prawie dwa tysiące. Byli zadowoleni, dopóki nie usłyszeli, ile muszą zapłacić za godzinę pracy w studiu. A musieli je wynająć, żeby zrealizować swój plan. Właściciel studia wykazał się jednak wielką życzliwością. Za umieszczenie swojego nazwiska na płycie, na liście sponsorów, zgodził się wypożyczyć sprzęt i lokal bezpłatnie.
Kiedy udało się rozwiązać jeden problem, zaraz pojawiał się następny.
- Przewodniczący opolskiego Związku Głuchych, z którym cały czas współpracowaliśmy, uświadomił nam, że osoby głuche, obeznane z językiem migowym, a z ich rad też korzystaliśmy, pokazują znaki bardziej niedbale niż ci, którzy się dopiero uczą - wyjaśnia Asia Biernat. - Wiele znaków trzeba więc było wyrzucić i nagrać na nowo. Potem jakość nagrania była nie taka, więc znów pewne rzeczy trzeba było powtarzać. To wydłużyło pracę.
Choć według wcześniejszych założeń praca w firmie miała im wypełniać godzinę tygodniowo, w praktyce musieli jej poświęcić znacznie więcej czasu. Niestety, także kosztem nauki. Poważny kryzys przyszedł wraz z końcem pierwszego semestru.
- W wielu pracownikach firmy zapał osłabł, kiedy zobaczyli swoje oceny - przyznaje Grażyna Kozłowska. - Ja zresztą ich o tym uprzedzałam. Praca w miniprzedsiębiorstwie to nie zabawa. Oni przekonali się, że nie da się pogodzić wszystkiego. Zawsze coś robi się kosztem czegoś innego.
Dla licealistów był to prawdziwy zimny prysznic. Musieli wybrać i nie wszyscy postawili na powodzenie firmy. Kryzys najboleśniej odczuła dyrektor naczelna "Otomodachi".
- Moje oceny też nie ze wszystkich przedmiotów były rewelacyjne, a do tego czułam się odpowiedzialna za firmę i kiedy inni odmawiali pomocy, przejmowałam ich obowiązki - przyznaje Waleria Widera. - Poza tym przekonałam się, że niełatwo jest oddzielić podległość służbową od przyjaźni. Dziś mogę powiedzieć, że lepiej pracowało mi się z ludźmi, z którymi się wcześniej nie kolegowałam.
Asia i Waleria w jednym są zgodne: - Każda z nas w przyszłości chciałaby prowadzić własną firmę, ale na pewno wspólnego przedsiębiorstwa nigdy nie założymy. Choć nadal dobrze rozumiemy się na płaszczyźnie towarzyskiej.
Z wyprodukowanych 80 płyt udało im się sprzedać 26, po 25 zł. Po tym jak w kwietniu formalnie musieli zamknąć działalność miniprzedsiębiorstwa, nie mogli już prowadzić handlu. Ale ich produkt na pewno się nie zmarnuje. Pozostałe płyty przekażą firmie, która - mają taką nadzieję - powstanie w III LO w przyszłym roku. Ich następcy będą mogli płyty sprzedać i od razu na starcie pomnożyć swój kapitał.

Dla nich ostatnim etapem pracy są przygotowania do moskiewskich targów. Całą dokumentację, którą mają tam przedstawić, muszą przetłumaczyć na angielski. Takie są wymogi międzynarodowego konkursu.
Ich opiekunka Grażyna Kozłowska jest pewna, że po sukcesie "Otomodachi" we wrześniu nie będzie problemów z pozyskaniem nowych kandydatów na biznesmenów. Opieka nad firmą jej samej też przyniosła wymierne korzyści: - Za rok wchodzi do szkół średnich przedmiot przedsiębiorczość. Postanowiłam skończyć studia podyplomowe, żeby w przyszłości te lekcje prowadzić. Po moich tegorocznych podopiecznych widzę, że taka szkolna firma to prawdziwa szkoła życia. Warto ją zaliczyć.
- Odkąd zacząłem pracować w naszym przedsiębiorstwie, zainteresowałem się fachową prasą - chwali się Olek Widera. - I czytam sobie o biznesmenach, którzy zrobili kariery i wielkie pieniądze. Myślę, że własny interes to niezły pomysł na życie. Żeby tylko jeszcze podatki były niższe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska