Urzędnicy gnębią przedsiębiorcę z Brzegu

sxc
sxc
Gdyby komisja Przyjazne Państwo, walcząca z absurdami biurokracji, zamieniła się kiedyś w muzeum, w jego poczesnym miejscu powinna stanąć woskowa figura Czesława Gabigi, przedsiębiorcy z Brzegu.

O Gabidze "Nowa Trybuna Opolska" pisała jeszcze wtedy, gdy nie była "nowa", bo drobny, prywatny, obrotny przedsiębiorca zawsze miał w Polsce pod górkę. Choć wtedy, u schyłku lat 80. i u schyłku socjalizmu realnego, który to przymiotnik był eufemizmem tandety, wydawało się, że absurd lada dzień się skończy.

Akurat!
W wolnej Polsce przygody Gabigi z władzą też dostarczały paliwa dziennikarzom, bo biurokracja jest nieśmiertelna, tyle że tym razem tuczy się nie absurdem moskiewskim, ale brukselskim.

Gdybym nie miał jaj...
- Zacznę od oświadczenia, panie redaktorze - mówi Czesław Gabiga w swym gabinecie, którego jedyną ozdobą poza oldskulowymi szklankami w koszyczkach jest bogata kolekcja oprawionych w ramki certyfikatów, patentów, świadectw ochronnych i autorskich oraz statuetek. Mówi, lecz czeka uprzejmie, aż sobie te trofea obejrzę.

Certyfikaty są za wynalazczość, a statuetki za przedsiębiorczość. Gabiga produkuje bowiem windy: towarowe i dla inwalidów. Jest absolwentem Politechniki Krakowskiej, jednym z grona jej Złotych Wychowanków.
- Mogę? Już? - Gabiga odchrząkuje. - No więc oświadczam... Nazywam się Czesław Gabiga. Starzeję się, lecz nadal rozwijam... Dałby mi pan siedemdziesiąt cztery lata? Nie? Dziękuję... No więc ja, Czesław Gabiga, gdybym nie był człowiekiem z jajami, tobym w tym kraju nigdy nie prowadził firmy. Bo ja nie klękam przed władzą. Ci ludzie załapali się na fajne stanowiska jeszcze za komuny i z technokratów zamienili się w męczących urzędników. Z etosu inżyniera zostały im tylko tytuły i pieczątki. Gdyby Stany Zjednoczone Ameryki Północnej miały w dziewiętnastym wieku takich inżynierów, to tam by dziś panował głód. Ufff...
Co tak poirytowało starego wynalazcę i konstruktora, który mógłby już dawno siedzieć na emeryturze, popijać meliskę i wciskać klawisze pilota TV, zamiast spotykać się z dziennikarzami?

- Tym razem boksuję się z Państwową Inspekcją Pracy - tłumaczy Gabiga. - A raczej to ona mnie obija. W mazurskich lasach znaleźli coś, co ja wyprodukowałem, a co ponoć zagraża życiu. Jakbym był jakimś talibem, który produkuje bomby.

Aby opisać "mazurski przypadek" Gabigi, trzeba się cofnąć do roku 2004. Ale najpierw warto zrobić głębszą retrospekcję.

Gdyby nie Marks i Lenin...
Gabiga wynalazcą został na początku lat 70., kiedy to jako młody inżynier z małopolskiej wioski, został skierowany nakazem pracy do brzeskiego PKS. Wynalazł tu hydrauliczny ściągacz do opon. Prywaciarzem został, gdy wskutek odmowy uczestnictwa w wieczorowych kursach marksizmu i leninizmu zablokowano mu drogę kariery.

Na swoim szybko piął się do góry: jego ściągacze do opon robiły furorę w ZSRR, Libii i Turcji. Jednak socjalistyczna skarbówka naliczyła mu taki domiar, że o mało nie wpędziła firmy do grobu. Gabigę uratowała dopiero interwencja tygodnika "Polityka".

Pod koniec lat 80. brzeski inżynier zaczął produkować podnośniki do warsztatów samochodowych. Pokazał je na targach w Poznaniu. "Niemcy aż kręcili głowami z niedowierzaniem, że Polak mógł wykonać samodzielnie coś takiego" - wspominał Gabiga.

W wolnej Polsce jego podnośniki zrobiły karierę, były zresztą wciąż udoskonalane: 11 patentów i 16 zgłoszeń patentowych plus worek złotych targowych medali - to inżynierski urobek Gabigi. Kierunki eksportu: Dania, Holandia, Niemcy, Szwecja. Najbardziej restrykcyjne rynki, jeśli brać pod uwagę zasady BHP. Gabiga musiał zatem zdobyć dla swoich urządzeń stosowne certyfikaty. Nie kupił ich na targowisku w Mołdawii, bynajmniej.
Niestety, te sukcesy, certyfikaty i kwalifikacje nie wystarczyły opolskiemu Urzędowi Dozoru Technicznego, który uznał, że podnośniki Gabigi, choć godne zaufania na rynkach Unii Europejskiej, w Polsce zagrażają życiu użytkowników. Zakazał ich produkcji. Kłopoty miał nawet ubogi brzeski inwalida, któremu pan Czesław wykonał windę za darmo. Na rękach wnosiła go do mieszkania jego 73-letnia opiekunka.

W "NTO" ukazała się seria artykułów, które dały głośne echo w innych mediach. Gabiga opowiadał w nich o korupcyjnych propozycjach. Potem szykany ustały.

- Na dwa lata zaledwie - mówi Gabiga. - Bo w 2004 roku znów się zaczęło...

Gdyby nie Unia...
Wtedy to inspektorzy Okręgowej Inspekcji Pracy zdyskwalifikowali windę towarową Gabigi pracującą w stolarni Bieńkowskich w podopolskich Krzanowicach. Według inspekcji dźwig nie spełniał europejskiej dyrektywy maszynowej 98/37/WE dotyczącej oznakowania maszyn.

- Swą pasją do mnożenia przepisów Unia Europejska dostarczyła polskim biurokratom wspaniałego pretekstu do gnębienia biznesu. A raczej miliona pretekstów - komentuje Gabiga.
A pognębienie mogło być śmiertelne, gdyż PIP wymierzyła właścicielowi stolarni karę w wysokości 100 tysięcy złotych oraz nakazała wycofać windę z rynku. Takich wind - według pomysłu Gabigi - pracuje w kraju kilkaset.

- Proszę sobie wyobrazić, że każda z tych firm bierze mnie za tyłek i ciągnie do sądu o odszkodowanie - Gabiga podnosi palec, a potem przejeżdża sobie nim po szyi.

Co takiego w przypadku windy Gabigi godziło w ważną eurodyrektywę? Oto niektóre co cięższe zarzuty:
Przycisk "w górę" ma kolor czerwony, a to niedopuszczalne, bo powinien być zielony.
Gabiga: - Nie pomogło nawet tłumaczenie, że obok tego guzika była przecież strzałka pokazująca "w górę".
Przycisk "w dół" ma kolor zielony, a to niedopuszczalne, bo zielony to kolor "do góry".
Gabiga: - Nie pomogło nawet tłumaczenie, że obok była strzałka "w dół".

Węże siłownika są niezabezpieczone.

Gabiga: - Na litość boską, w tak małym rodzinnym zakładzie? To tak, jakby pan musiał sobie zabezpieczać w mieszkaniu przewód do telewizora albo lampki na biurku!
Tabliczka "zakaz przewożenia osób" powinna być widoczna z każdego miejsca zakładu, a nie była.
Gabiga: - Może jeszcze powinienem postawić tam ochroniarza, który by wyjaśniał, że ludziom wstęp wzbroniony? Tam pracuje kilka osób. To tak, jakby chcieć zamknąć komuś restaurację, bo w kuchni kurek do wody ciepłej nie jest na czerwono!

Tłumaczenia tylko rozsierdziły inspektorów, tym bardziej że Gabiga, jak to on, wypowiadał je tonem zaczepnym. Inspekcja zaniosła swoje zarzuty (w sumie 6 zagrożeń i 3 usterki) do prokuratora w Brzegu, a ten, podejrzewając popełnienie przestępstwa, oddał sprawę do zbadania policji. I tak zleciało do 2006 roku.

Polska norma.

Dlaczego wtedy, pięć lat temu, Gabiga nie zaalarmował mediów o swych kolejnych kłopotach?
- Żona mi powiedziała: Czesiek, daj już spokój z tym gazetowym gwiazdorzeniem. Należy nam się spokój, tym bardziej, że nic złego nie zrobiłeś.

Gdyby chłopek był wyraźny...
Policja, jak to policja, nie musi się znać na windach, więc powołała biegłego do wydania opinii o wyrobie pod nazwą "dźwig hydrauliczny towarowy".

- Niech pan dopisze, że powołała za nasze, podatników, pieniądze - domaga się Gabiga. Dopisuję.

Biegłym był mgr inż. Jerzy Wakuła z opolskiej firmy Simptech sp. z o.o. Oto fragmenty jego ekspertyzy:
"... sporadyczne opuszczanie i podnoszenie platformy z meblami z prędkością 1,9 metra na minutę nie stwarzało zagrożenia na tyle istotnego, jak opisał to w protokóle Okręgowy Inspektorat Pracy".
"... konstrukcje dźwignika wykonano ze wszech miar poprawnie...".
I dalej: "... większość domniemanych niezgodności została wyolbrzymiona...". I na dobitkę: "... a przypisywanie uchybień producentowi jest wątpliwe".

Ba, inż. Wakuła, wiedziony zapewne inżynierską solidarnością, dopisał, choć nie musiał, taki fundamentalny i mocno publicystyczny epilog do swej ekspertyzy:
"W moim odczuciu działania inspektoratu pracy skierowane przeciwko panu Gabidze objawiło pewnego rodzaju zjawisko patologiczne, próbę urzędniczego nacisku na obywatela, przedsiębiorcę, w tym przypadku ze znaczącym dorobkiem zawodowym".

Wydawać by się mogło, że na tym sprawa dźwigu została zakończona: sprawiedliwość i rozum stanęły po stronie Gabigi, a pani Gabiga mogła odetchnąć, bo sprawa rozeszła się po kościach bez medialnej wrzawy. Władza jednak jest i cierpliwa, i pamiętliwa.

- W dwa tysiące dziesiątym znów wybuchło - mówi Gabiga. - I ciągnie się do dziś.

Wybuchło aż w Osikowie, małej wiosce na Mazurach, gdzie w budynku suszarni nasion szkółki leśnej nadleśnictwa Srokowo zainstalowano jedną z wind Gabigi.

Pryszcz, żadne obciążenia, parę worków ziarna - tłumaczy przedsiębiorca.

A jednak... Okręgowa Inspekcja Pracy dopatruje się m.in. nieścisłości w oznakowaniu przycisków "góra-dół". Znowu nie zgadzają się kolory. Ponadto zastosowano niewyraźne piktogramy (to takie obrazki z chłopkiem), nie oznaczono zacisków przyłączeniowych w skrzynce sterowniczej, a w instrukcji obsługi nie zastosowano jednorodnego nazewnictwa, przez co zespół rygla bywa też nazywany zespołem mechanicznej blokady zabezpieczeń. To tak, jakby w instrukcji obsługi mycia rąk dla personelu restauracji (Unia wydała z siebie takową!) zlewozmywak nazwać zlewem, a zaraz potem umywalką. Z punktu widzenia biurokracji - grzech śmiertelny!

Inspekcja Pracy uruchomiła Urząd Dozoru Technicznego w Olsztynie, a ten za pośrednictwem ważnych instancji w Warszawie zalecił poinformowanie prokuratury o popełnieniu przestępstwa, a także zaalarmował stosownego odpowiednika w Opolu.

- A tu już zatarto ręce z uciechy, że znów mi się mogą dobrać do skóry - komentuje Gabiga.
I zaznacza, że chodzi o tę samą windę, o której pozytywną i druzgoczącą urzędników opinię wydano mu przecież już pięć lat temu. Na dodatek kontroli w suszarni nasion nie spowodowała jakakolwiek urządzenia awaria bądź - odpukać - wypadek. Ot, urzędnicza rutyna...

- Rutyna, podczas której urzędnik przypadkowo trafia na jakiś szczegół i mu się wydaje, że jest na tropie wielkiej afery - komentuje przedsiębiorca. - Dzięki takiej akcyjności dowodzi, że jest potrzebny, że ma wyniki i że dba o interes społeczny.

Efekt tej dbałości jest taki, że windę w nadleśnictwie wyłączono do czasu, gdy Gabiga dostarczy inspektoratowi kolejną analizę urządzenia. I zapłaci za nią z własnych pieniędzy.
Taka analiza powstała w Przemysłowym Instytucie Maszyn Budowlanych i została podpisana przez kierownika Zakładu Badań, mgr. inż. Andrzeja Krasoskiego. Oto fragment podsumowania: "Należy uznać, że badany dźwig spełnia wymagania zasadnicze dyrektywy maszynowej 98/37/WE. Wykazane uchybienia dotyczą głównie niewłaściwych zapisów w dokumentacji technicznej, w sposób pośredni wpływających na bezpieczeństwo użytkowania. Nieprawidłowości są łatwe do wyeliminowania...".

- Uzbrojony w obie opinie jestem pewny swego i czekam spokojnie - powiedział nam Czesław Gabiga dwa dni temu przez telefon.

Przez telefon, bo uciekł na urlop do Turcji, żeby odsapnąć od polskiego absurdu, więc wczasy mają walor zdrowotny. Turcja to kraj ludzi nadzwyczaj przedsiębiorczych i z aspiracjami do Unii. Tylko czy oni tam wiedzą o tych wszystkich brukselskich dyrektywach "coś tam coś tam łamane przez coś tam"?
Wyjazd do Turcji wyjdzie na zdrowie także żonie pana Czesława. Bo nie zauważy, że znów piszą o jej mężu w gazetach.

Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska