Usłysz Egipt, Habibi

Agata Jop
Aleksandria przez mieszkańców pieszczotliwie zwana Alex
Aleksandria przez mieszkańców pieszczotliwie zwana Alex
Cisza Sahary jest piękniejsza niż wszystkie piosenki o miłości. Hałas Kairu przytłacza. W Siwie ryczą osły. Tak brzmi ten kraj.

Piii-piiip!!! - kilka milionów klaksonów rozdziera gorące po-wietrze. Samochód może nie mieć bocznych lusterek, ale nie może milczeć. Piiip! - wydziera się i pcha na wariata pomiędzy trzy inne auta. To jest Kair, Al- Qahirah. Egipski kierowca niecierpliwi się w korku, a korki ciągną się tu całymi kilometrami: wzdłuż ulicy
Shari al-Gizah nad Nilem, na moście Shari al-Tahir prowadzącym na wielki plac Maydan at-Tahrir i w starej, średniowiecznej dzielnicy Kasaba.

Pomiędzy samochodami przedzierają się na rowerach dostarczyciele pit. Wiozą na głowach wielkie deski, a na nich wiele warstw chlebów. Lewa dłoń na kierownicy, prawa podtrzymuje towar. Cyrkowa akrobacja i typowy kairski obrazek.

Hałas potworny. Ludzie tłoczą się na mostach. Ojcowie z synami łowią ryby. Jeden zarzuca wędkę, haczyk zaczepia się o drzwi stojącego w korku autobusu. Autobus zaraz ruszy, porwie sprzęt, bez którego ryby zNilu nie wyciągniesz. Akcja wyplątywania haczyka. Znów się udało. W nocy, w tym samym miejscu będzie się gromadzić młodzież. Na zaśmieconych skwerkach wzdłuż Nilu dziewczyny usiądą na trawie ze swoimi chłopcami.

HABIBI - SZEPNIE CHŁOPAK

Habibi znaczy kochanie. Jest już 2 w nocy. O tej samej porze, 820 km na zachód od stolicy Egiptu, przysypia oaza Siwa. Ahmed, właściciel sklepu z miejscowym rękodziełem (kosze, biżuteria, tradycyjne berberyjskie ubrania) oraz organizator wypraw jeepami na Saharę, zamknie swój interes.

Już po wieczornej herbacie - mocnej jak siekiera, przygotowanej w imbryku przez Nasira, mistrza ceremonii. Nalewa się ją z dużej wysokości.Herbata rozpryskuje się, wpadając do maleńkich szklaneczek, podczas gdy w palcach mężczyzn trzaskają łupiny fistaszków. Już wszyscy zbierają się do domów, do swoich kobiet, izolowanych od reszty świata, odzianych w czarne czadory.

Po Siwie przestają jeździć wojskowe terenówki i dwukołowe bryczki ciągnięte przez osły. Kłapouchych jest w oazie ok. 3 tysięcy. Ludzi 17 tysięcy. Bez osłów ludzie nie mogliby zrobić zakupów ani prowadzić interesów. Iiia-iiia!!! - w Siwie nocnej ciszy nie prują klaksony, tylko porykiwania osłów.

Pięć razy dziennie muezini wzywają wiernych do modlitwy w meczetach. Najpiękniej brzmią przed świtem. To takimoment, kiedy Europejczyk może zapomnieć, że islam ostatnio kojarzy się tylko z bombami i terroryzmem. Ostatni egipski muezin, który nie korzystał z megafonu, mieszkał w Siwie. Jak sobie radził - nikt już nie pamięta. Egipt ma kilka twarzy. Setki hoteli w Hurghadzie, Sharm-el-Sheikh i w najmłodszym kurorcie - El Go-unie, wybudowanej przez bogatego szejka na Pustyni Wschodniej oraz wstrząsające, gigantyczne dzielnice slumsów w Kairze i Aleksandrii.

Luksus krzyczy marmurami, złotem, niby-freskami, kaskadami kwiatów, usłużnymi ukłonami kelnerów. Bieda brzmi jak szczekanie psów na wysypiskach śmieci pod blokami, jak trzepot prania rozwieszonego ponad ulicami, jak płacz głodnego dziecka w rejonie Górnego Nilu lub w Kairze, na wielkim bazarze Chan al-Chalili. Bazar wibruje w uszach. Większość turystów trafia tam w dzień.

Robi zdjęcia meczetom - w tym temu najwspanialsze-mu, ponadtysiąc letniemu Al-Azhar - i ulicznym sprzedawcom fajek wodnych, chust, mosiężnych talerzy i ptaków, przypraw, perfum i muzułmańskich różańców. Po zmroku na Chan al-Chalili turystów można liczyć na palcach. Role się odwracają: to Egipcjanie foto-grafują Europejczyków. - Zobacz, co mam dla ciebie - uśmiechają się sprzedawcy. - Polska? Bulanda! Mam dla ciebie specjalną, egipską cenę...

Ceremoniał targowania. Głośny, kpiący śmiech handlarza, kiedy kupujący podaje swoją zbyt niską cenę. Oburzenie klienta, który słyszy sumę wysoką jak minaret. Trzepot rąk, teatralne gesty. Udawana rezygnacja z kupna. Nawoływanie handlarza. Znów śmiech. Ceny coraz bardziej zbliżają się do siebie. Mija pół godziny al-bo i cała (dla Egipcjanina czas nie ma znaczenia). Transakcja zawarta. Uściśnięcie rąk. Ty jesteś zadowolony, ja jestem zado-wolony. "See you" - do zobaczenia. Lub "Insha'Allah" - do zoba-czenia jutro. Jeśli Allah pozwoli...

TAŃCZ, DZIEWCZYNO

Teraz kawa z cukrem i kardamonem (Egipcjanie mówią, że po tu-recku) lub herbata z liśćmi mięty. Po piątej herbacie drętwieje język. Fiszawi to jedna z najsłynniejszych kairskich kawiarni.

Człowiek przy człowieku, stolik przy stoliku, szisza bulgocze przy sziszy, a to wszystko odbija się w wielkich lustrach ze starodawnymi, rzeźbionymi ramami. Haba ma 15 lat. Nie okrywa głowy, mówi, że zacznie nosić chustę, kiedy skończy 20 albo 21 lat. Na razie,jak zwykła europejska nastolatka, poprawia dłonią niesforne, czarne loki. Przy stoliku siedzi z kobietami - mamą i ciotką (która pali papierosy!), siostrą Isis i koleżanką Fatmą. Kobiety ubrane tradycyjnie. Niewiele Egipcjanek - nawet w tak olbrzymich miastach jak Kair (18 mln ludności) czy Aleksandria (3,6 mln mieszkańców) - nosi się po europejsku.

Wiele nie pokazuje twarzy. Jeśli któraś pokaże włosy - są piękne. Żadna nie odkryje dekoltu, ramion, rąk aż po łokcie. Turystkom wolno, co nie znaczy, że muzułmanie będą na to patrzeć przychylnie. Chcesz, żeby okazywali ci szacunek, uszanuj ich tradycję. Kup kolorową chustę za 5-15 egipskich funtów (jeden równa się 60 gr). Nie zakładaj jej na głowę, bo jako niewierząca wydasz się śmieszna. Owiń nią ramiona, wydasz się przyzwoita. Ahmed (kolejny już, ale to - obok Mohameda - najpopularniejsze imię męskie) jest ulicznym grajkiem. Dosiada się do tych, którzy zapłacą. To mistrz - szepczą ludzie na bazarze.

W dłoni Ahmeda cytra, a na twarzy - natchnienie. Tłum zaczyna falować w rytm tęsknej, arabskiej pieśni o miłości. Haba mówi, że są różne piosenki, ale takie z powtarzającym się słowem "habibi", brzmią najpiękniej. Tłum już śpiewa i klaszcze w dłonie. Mężczyźni na chwilę zapominają o fajkach wodnych, wielkie, czarne oczy kobiet rozlśniewają radością. Haba podrywa się z miejsca. Zaczyna tańczyć. Kołysze biodrami. Matka, ciotka i pozostali członkowie rodziny - ogorzali, silni mężczyźni przy sąsiednim stoliku - nie mają nic przeciwko temu. Tańcz, dziewczyno, tańcz! Dłonie Haby pływają w powietrzu. Tak się bawi Kair o 4 nad ranem.

SAPANIE W CHEOPSIE
Policja jest bardzo cicha. Dyskretna, choć powszechnie obecna. To gigantyczny zakład pracy. Tysiące zatrudnionych na posterun-kach pomiędzy miejskimi dzielnicami, przy hotelowych bramkach (w każdym "prześwietlenia" jak na lotniskach), na autostradach, na szosach pośrodku pustyni.

Turystom towarzyszą konwoje i ubrani po cywilnemu ochroniarze. Broń wybrzusza im się pod marynarkami. Nie zdejmą ich, choć upał. Choć pod piramidami w Gizie facet w garniturze wygląda absurdalnie. Szok przeżywa się, jadąc do Che-opsa od strony Kairu. Giza jest jego przedmieściem. Bulwar Szari al-Ahram. Klaksony jak wszędzie. Pranie w oknach - jak wszędzie. I piramidy w tle.

Nachylona pod kątem 52 stopni, skondensowana historia sprzed ponad 4,5 tys. lat, rzut patykiem od pulsującego życia. Tup, tup - miliony turystów zadeptują Gizę, okolice Sfinksa i piramid. Możesz je ominąć i pojechać dalej, tam, gdzie wypoczywają Kairczycy. Oaza Al Fayoum. Zieleń tu nie kipi.

Rolnicy powolnymi ruchami wyrywają ziemi skromne plony. W pu-stynnym Egipcie te plony to i tak wielki skarb. Kompleks jezior Wadi et Rayan w pobliżu Fayoum to taka nasza Turawa. Wypoczywają nad nią całe rodziny. Dzieci chlapią się wodą. Kobiety chłodzą się w niej, całkowicie ubrane. Mężczyźni zabiorą je na łódki al-bo nad mały, kilkumetrowy wodospad. - To nasza Niagara - mówią z dumą Egipcjanie. - Często tu przyjeżdżamy - uśmiecha się Fatma. Jej młodsza siostra, Nawi, tuli do siebie malutkiego synka. Sa-mama nie więcej niż 16 lat. Nie uczy się. Jej rówieśnicy właśnie przygotowują się do rozpoczęcia roku szkolnego.

MIASTO MACEDOŃCZYKA

Aleksandria, pieszczotliwie nazywana przez swoich mieszkańców Alex. Wielki targ przyborów szkolnych. Stragany z zeszytami, piórnikami, gumkami do mazania. Wzory różne - od myszek Miki po "arabeski".

Gwar jak brzęczenie pszczół w ulu. Po zakupach kawiarnia (jest też KFC), kino mnóstwo kin czynnych późno w nocy, a w ich repertuarze egipskie melodramaty) albo przesiadywanie na bulwarze Corniche lub na placu Majdan Sad Zaghlul. Skwierczy kukurydza pieczona przez ulicznych sprzedawców. O kamienne falochrony z hukiem rozbija się Morze Śródziemne. Znów trzeba uważać na samochody.

Przy jednym przejściu przez szeroką jezdnię można zostać prze-jechanym ze dwa razy. Mohamed z kawiarni Riviera Kerestel (ta-kiej nie dla turystów, więc niedrogiej) zbiera krzesła z chodni-ka do środka lokalu. Misternie układa jedno na drugim. Oby
nie pospadały. JutrowRiviera Kerestel stali klienci znów zagrają w domino. Jutro Alex obudzi się razem ze słońcem. Będzie czystsza od Kairu, mocno postkolonialna, z budynkami pamiętającymi Greków, Włochów, Francuzów, a przede wszystkim Anglików.

Hosni, przewodnik, mówi świetnie nie tylko po angielsku, ale też po rosyjsku. Uczy się od roku, od Larysy, Rosjanki. Opowie o forcie Kaitbaj, fortecy postawionej w miejscu, gdzie w 2300 lat temu stała 120-metrowa latarnia Faros. O sfinksach ptolemejskich patrzących z chłodną zadumą na slumsy z resztek tutejszego
akropolu. O katakumbach Kom es-Szukafa, o nowej bibliotece aleksandryjskiej, muzeum grecko-rzymskim i o tym, że ani grobu, ani śladów po Aleksandrze Macedońskim tu nie odnajdziesz.

Możesz jednak stanąć na bulwarze Corniche i popatrzeć wmorze.Wieje wiatr. 331 lat przed naszą erą stanął w tym miejscu 26-letni
wódz. Postanowił założyć miasto. Nigdy go nie zobaczył.

A ZA NIMI PIACH

Nie słychać już odgłosów bitwy pod El-Alamamein. Ani wystrza-łów, ani wybuchów pocisków. Czołgi milczą na podwórzu przy mu-zeum. Aliancki cmentarz pali słońce. Jedź dalej wybrzeżem, do Marsa Maruth, miasteczka z wysokimi krawężnikami malowanymi na biało-błękitno, a potem na południowy zachód, przez 306 kilome-trów Pustyni Zachodniej. Tak trafisz do Siwy, pod zaminowaną granicę libijską. Cisza. Minie cię jeden, może dwa samochody.

Turystów latem w Siwie nie spotkasz. Jesienią pojawią sięWłosi, Anglicy (jedna rodzina nawet się osiedliła).
- Polaków ciągle baaardzo niewielu - powie Mahdi, przewodnik, tutejszy, absolwent socjologii, który wrócił do rodzinnej oazy i pracuje dla ETA, Egipskiego Urzędu ds. Turystyki. Już jedź.Mahdi czeka. I osiołki czekają, Ahmed ze swoimi jeepami. Iwypożyczalnie rowerów.

Łatwo na nich zwiedzić Wzgórze Umarłych, źródło Kleopatry, świątynie Amona i wyroczni, która powiedziała Aleksandrowi Wielkiemu, że jest bogiem. Spotkaj się z Berberami. Wdrap się na szczyt Shally, XII-wiecznego miasta, rozmytego przez deszcze padające tu raz na 50 lat. Pooddychaj kurzem.

Popatrz na gaje palmowe i jeziora - źródła. Busz zielony. A za nim piach. Jest czwartek, 7 września 2006 roku. Sahara mieni się w słońcu. Wydmy wysokie jak kilkupiętrowe domy. Sypkie jak dziecięce babki. Potężne jak góry i po horyzont jak morze.

Słońce nad Saharą zachodzi jak wszędzie - na pomarańczowo-czerwono.
Na wschodzie nieba wielka, biała tarcza księżyca, dziś wyjątkowo wyszczerbiona przy górnej krawędzi. To noc częściowego zaćmienia. Jeśli będziesz milczeć i wstrzymasz oddech, usłyszysz ciszę Sahary. Jest piękniejsza od najpiękniejszych piosenek o miłości

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska