Uśmiech dziecka najważniejszy

Tomasz Wróblewski
Tomasz Wróblewski
Od 4 lat polskie rodziny z Chicago obdarowują wychowanków kozielskiego sierocińca.

Był początek sierpnia 1997 roku. Kilkanaście dni po "powodzi tysiąclecia" w doszczętnie zniszczonym domu dziecka zadzwonił stary aparat telefoniczny, jeden z nielicznych ocalałych sprzętów.
- To była rozmowa z dalekiej Ameryki - wspomina Stanisław Sadkowski, dyrektor domu dziecka. - Kilka dni wcześniej poprzez Kancelarię Prezydenta RP wystosowałem prośbę o pomoc do wielu krajów świata.
Apel został wydrukowany między innymi w "Dzienniku Polskim", największej gazecie polonijnej w Chicago. Właśnie dlatego do Kędzierzyna-Koźla zadzwoniła Bożysława Andersohn, która bez wahania zaoferowała pomoc.
- Tę tragedię przeżywaliśmy w Chicago wszyscy, pomimo że mieszkamy daleko od ojczyzny - mówi pani Bożysława, od 37 lat mieszkająca w USA. - Urządziliśmy zbiórkę pieniędzy wśród Polonii.
Do akcji włączył się przede wszystkim teatr dziecięco-młodzieżowy "Trzynastka", prowadzony właśnie przez Bożysławę Andersohn. Grupa młodych artystów wystawiła spektakl "Jaś i Małgosia", z którego dochód przekazano na rzecz kozielskiego domu.
- Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co kupimy za zebrane dolary - opowiada Amerykanka polskiego pochodzenia. - Myśleliśmy o najpotrzebniejszych rzeczach, jak koce i środki czystości.
- Musiałem zaskoczyć panią Bożysławę, mówiąc, że chcę... faks - śmieje się dziś dyrektor Sadkowski. - To urządzenie pozwalało jednak na kontakt ze światem i dalsze poszukiwanie pomocy w odbudowie domu.
Przesyłka z USA dotarła w drugiej połowie sierpnia 1997 roku. Na tym jednak kontakt Polonii chicagowskiej z Koźlem się nie skończył.
- Wiedziałam, że z tym domem moje serce zwiąże się na dłużej - wspomina Andersohn.
Kolejne podarunki, tym razem znacznie cenniejsze, bo dla każdego dziecka, nadeszły w połowie grudnia 1997 roku. Przed internat Zespołu Szkół Żeglugi Śródlądowej, w którym na czas remontu domu dziecka zamieszkali jego wychowankowie, podjechał dostawczy wóz. Na pudle był duży napis "Chicago dla Domu Dziecka w Kędzierzynie-Koźlu".
Każde dziecko dostało imienną paczkę. Były w nich rzeczy, o których często marzyły: ubrania, walkmany, radia, różnokolorowe zabawki. Jeden z chłopców dostał nawet rower górski.
Od 1997 roku takie paczki nadchodzą z Chicago co roku. Oprócz tego Polonia zebrała pieniądze na częściowe sfinansowanie programu edukacyjnego UNESCO, który pozwala rozwijać zainteresowania dzieci z kozielskiej placówki. Pieniądze z Chicago pomogły także w zorganizowaniu wypoczynku wakacyjnego dla wychowanków.
Pani Bożysława Andersohn ostatni raz gościła w Polsce dwa tygodnie temu. Spędziła tu 3 dni i mimo krótkiego pobytu nie mogła ominąć Kędzierzyna-Koźla.
- Musiałam przyjechać do mojego domu - tak nazywa kozielską placówkę, której pomaga.
Dobrze wie, co znaczy pobyt w sierocińcu, ponieważ sama wychowała się w domu dziecka w Otwocku, prowadzonym przez zakonnice. Tamte lata wspomina niechętnie.
- Aby mocno zaangażować się w pomoc domowi dziecka, trzeba samemu przeżyć w nim dzieciństwo - uważa pani Bożysława. - Wiele osób mówiło mi, bym dała sobie spokój, że to państwo powinno pomagać kozielskiej placówce. Ale to nie państwo daje dzieciom tak potrzebne im serce i ciepło.
W kwietniu Bożysława Andersohn odebrała w Koźlu przyznany jej jeszcze w ubiegłym roku medal "Serce Dziecku". O jej uhonorowaniu zdecydowała dziecięco-młodzieżowa kapituła mieszkańców województwa opolskiego. Z wnioskiem wystąpił samorząd wychowanków domu dziecka.
- Gorące serce, życzliwość i zrozumienie naszych potrzeb - za to wszystko chcieliśmy podarować medal pani Bożysławie - mówią wychowankowie domu Sławek Fojcik i Krysia Wilim.
- Ten medal jest cudowny, ale to tylko medal. Dla mnie najważniejsze są dzieci, ich uśmiech na twarzy, szczęście płynące z oczu - wyznaje laureatka.
Pani Bożysława zapowiada, że pomoc Polonii dla kozielskiego sierocińca będzie kontynuowana.
- Zamierza zaprosić do USA naszego wychowanka Mariusza, który studiuje na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i jest jednym z najlepszych studentów. Tam mógłby rozwinąć swój talent - mówi dyrektor Sadkowski. - Dobrze, że znalazł się ktoś, kto zauważył ten talent. Taki wyjazd to wielka szansa na jego rozwój.
Bożysława Andersohn wie, że należy pomagać młodym ludziom w rozwijaniu zainteresowań. Jej syn studiuje reżyserię. Córka ukończyła już studia - również reżyserskie. Uwielbia także malować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska