Viola Arlak: Na "Ranczu" się nie dorobię

K. Wellman/studio A
Viola Arlak
Viola Arlak K. Wellman/studio A
- Wójtowa to jedyna postać, na którą patrzę, jak na zupełnie obcą osobę. Udało mi się zbudować postać daleką ode mnie - mówi Viola Arlak, aktorka.

- Co pani czuje, gdy publiczność wita pani wejście na scenę wybuchem entuzjazmu? Tak było niedawno podczas spektaklu "Dziwna para" w Opolu. Widzowie zgotowali owację pani i Katarzynie Żak, nim powiedziałyście jedno słowo.
- Poczułam się jak gwiazda z dawnych lat, która na dzień dobry dostaje brawa. To nieczęsto się teraz zdarza. Taka reakcja widzów to sam miód tego zawodu, ale w życiu aktora są różne momenty - fajne i niefajne. Największa sztuka to poradzić sobie z tymi niefajnymi.

- Jak pani to robi?
- Wiele spraw staje się prostszych, kiedy człowiek się nie puszy na siłę. Poczucie humoru i dystans do siebie ogromnie to ułatwiają. Ja sobie to wypracowałam, nauczyłam się śmiać z samej siebie.

- Trzy razy bezskutecznie zdawała pani do szkoły teatralnej. Wtedy pewnie nie było pani do śmiechu?
- Bardzo to przeżywałam. Za każdym razem jednak oblewałam egzamin nie z braku talentu, tylko z zupełnie innego powodu. Lepiej o tym nie mówić.

- Dlaczego? Tyle lat minęło.
- Chodziło o bardzo osobiste sytuacje, prowokowane przez jednego z profesorów, a konsekwencją było to, że nie dostawałam się na studia.

- Chce pani powiedzieć, że ten pan zachowywał się... szukam słowa... nieprofesjonalnie?
- "Nieprofesjonalnie" to dobre określenie. Po latach ten profesor mnie przeprosił. To już nie ma żadnego znaczenia, zwłaszcza że w jakimś sensie potem nawet mi pomógł.

- Pomógł? Straciła pani trzy lata!
- Kiedy człowiek dostaje się do szkoły teatralnej, to oczywiście przez cztery lata musi się wiele uczyć. Kiedy jednak zostaje poza szkołą, a mimo wszystko pragnie być w tym zawodzie, musi sam wykonać ogromną pracę. Na przesłuchaniu w szkole teatralnej usłyszałam od jednego z mistrzów, że nie widzi tam dla mnie miejsca, bo już jestem gotową aktorką. Uczepiłam się tego zdania. Nie w tym sensie, że nie mam się już czego uczyć, ale że aktorstwo i tak mi jest pisane.

- Uparta pani.
- To nie upór. Pomogła mi pasja i pozytywny sposób myślenia. Wiedziałam, że muszę być aktorką, bo za bardzo to lubię, żeby nie stało się faktem. Przekonanie, że marzenia się spełniają, stało się moim sposobem myślenia na całe życie.

- Czekając na ten moment, gdy marzenia wreszcie się spełnią, podejmowała pani różne prace - w szkole, na zajęciach aerobiku. Co robiła pani w muzeum?
- Siedziałam i nie robiłam nic, ponieważ tam nic nie wolno było robić. Przez pół roku pilnowałam, żeby nie ukradli "Damy z łasiczką" z Muzeum Czartoryskich. Nudy. Kiedyś leżałam na sofie na środku sali i czytałam Chmielewską. Głośno się zaśmiewałam i nie zauważyłam wchodzącej wycieczki z Włoch. Dostałam naganę, że odciągam uwagę zwiedzających od "Damy".

- Dyplom aktorski zdobyła pani eksternistycznie. To nie jest źle odbierane w środowisku?
- Kiedyś głupio było się przyznać do braku szkoły, teraz to nikogo nie interesuje. Ja postanowiłam jednak z tego uczynić swój atut. Kiedy jakiś reżyser pytał, jaką szkołę skończyłam, odpowiadałam dumnie: "Ja? Żadną!" I oni to kupowali jako coś pozytywnego. Gdybym speszona odpowiadała: "Noo...niestety nie skończyłam żadnej szkoły" odbierane by to było na minus. To kwestia podejścia.

- Z takiej postawy przebija duża pewność siebie, a pani podobno kiedyś miała morze kompleksów.
- Nadal mam wiele. Każdy aktor pani powie, że wykonuje ten zawód z kompleksów, a aktorstwo działa terapeutycznie. Kiedy w teatrze grałam dużo poważnych dramatycznych ról, bardzo się rozwijałam i to pomagało nie tylko na scenie, ale i w życiu. Dawniej, jak przychodziłam na plan filmowy to siadałam w kącie, nieufnie spoglądałam na ludzi i zastanawiałam się dlaczego wszyscy tak dziwnie na mnie patrzą. Byłam zielona i czerwona na zmianę. Teraz już niczym się nie przejmuję.

- Dziewięć lat była pani aktorką teatru w Kielcach. Dlaczego pani, rodowita krakowianka, zdecydowała się pójść na prowincję?
- Poszłam tam za moim szefem z krakowskiego Teatru 38, a ten angaż był urzeczywistnieniem moich marzeń o pracy w teatrze profesjonalnym. Zagrałam trzydzieści głównych ról, rozwijałam się, dostawałam mnóstwo nagród. Kiedy na spektakle przyjeżdżali ludzie z Warszawy - znajomi i nieznajomi - często słyszałam: "Co ty tutaj robisz? Marnujesz się". Byłam wtedy oburzona. Teatr to teatr, a prowincja to tylko kategoria mentalna.

- To dlaczego po spektaklu co wieczór zaszywała się pani w wynajmowanym w teatrze pokoiku?
- Chowałam się przed ludźmi. Wtedy życie i scena jeszcze nie stykały się u mnie. Szczęśliwa na scenie, w życiu w jakimś sensie jeszcze nie. No i samo miasto mnie jakoś dobijało. Nie lubiłam Kielc. W teatrze wiele osób miało pretensje że za dużo gram. W końcu zapragnęłam zmiany. Ja tak mam. Jak nie dopuszczam do siebie jakiejś myśli, to nie dopuszczam, aż nagle czuję się osaczona i muszę natychmiast wyjść. Spakowałam więc walizkę i wyjechałam do Warszawy.

- Pierwszą filmową rolę dostała pani jeszcze za czasów kieleckich, w 1998 roku, w filmie "Nic" Doroty Kędzierzawskiej. Jak panią wypatrzyła?
- Do teatru zadzwoniła asystentka Kędzierzawskiej, że poszukują aktorki zahukanej i zabiedzonej. Pani z teatru uznała, że skoro ma być zahukana, to tylko ja i wysłała moje zdjęcie.Reżyserka podobno dostrzegła we mnie podobieństwo do Kaliny Jędrusik i chyba tylko z tego powodu zachowała to zdjęcie. Po jakimś czasie zaproszono mnie na casting. W trzy sekundy dostałam rolę Sąsiadeczki. Dla mnie to było ogromne wyróżnienie - zagrać u Doroty Kędzierzawskiej!

- Poszły za tym inne propozycje?
- Nic z tych rzeczy, ale nie byłam rozczarowana, bo wtedy jeszcze w ogóle nie marzyłam o filmie. Raz zagrałam, no i dobrze. Zresztą uważałam, że w porównaniu z teatrem, to żadne granie.

- W 2006 roku rozpoczęło się "Ranczo", w którym gra pani Halinę Kozioł, czyli żonę wójta. Jak się zaczęła ta przygoda?
- Najpierw zagrałam epizod - Balbinę w "Miodowych latach"- u tego samego producenta. Rola miała mieć kontynuację, ale do tego nie doszło. Po kilku latach spotkałam tego producenta w wytwórni. Bardzo dziwnie na mnie popatrzył, a parę dni później dostałam zaproszenie na casting. Powiedzieli, żebym się ubrała jak "wójtowa". Dla mnie to było dziwne zadanie, więc ubrałam się przekornie - w krótką panterkę.A z castingu wyszłam... płacząc. Uważałam, że wszystko było do niczego, że fatalnie zagrałam, i rola wydała mi się jakaś dziwna, po prostu masakra. Kazali mi tylko krzyczeć na tego biednego Czarka (Cezarego Żaka - filmowego wójta - red.). Krzyczałam jak zwariowana,w duchu myśląc, że to żenada. Po castingu pojechałam wyżalić się do znajomych na wieś, a już po godzinie zadzwonił producent, pytając czy chcę to zagrać.

- Publiczność, która pokochała całe "Ranczo" od pierwszego wejrzenia, natychmiast też orzekła, że pani wójtowa to mistrzostwo świata i aktorska perełka. Ile w niej jest z pani?
- Wójtowa to jedyna postać prze ze mnie do tej pory zagrana, na którą patrzę, jak na zupełnie obcą osobę. Po prostu zapominam, że to ja i jestem dumna, że oglądając Koziołową nie muszę oceniać siebie - że tu jestem za gruba, a tu włosy nie takie. Udało mi się zbudować postać daleką ode mnie.Bo ja prywatnie nie krzyczę, uważam, że w życiu wszystko można załatwić bez krzyku. Taki sposób traktowania męża też jest mi obcy. Gadatliwa bywam, ale nie jest to moja stała cecha. Energię mam, ale nie aż taką. No i mam nadzieję, że tak nie wyglądam.

- Idzie zima. Zaczęła pani już robić szaliki na drutach?
- To stara historia. To była jedna taka zima, że robiłam swetry i szaliki jak szalona, a potem rozdawałam znajomym. Myślałam nawet, że można by je sprzedawać, ale potem dostałam jakąś pracę i mi przeszło. Jestem zmienna. Najpierw jak się do czegoś dorwę, to do upadłego, a potem mi się nudzi i rzucam to. Wiele lat temu nauczyłam się sama grać na gitarze. A skoro tak, to skomponowałam piosenkę. Potem z tą piosenką poszłam na konkurs i go wygrałam. I koniec. Dziś nie wiem czy bym umiała cokolwiek wydobyć ze strun.

- Jakie jest pani największe marzenie?
- Prozaiczne - spłacić kupione mieszkanie.

- Wójtowa nie jest w stanie na nie zarobić?
- Na razie nie, ale życie przynosi różne niespodzianki i na nie właśnie liczę.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska