Wąglik świąteczny

Redakcja
W żadnej z przesyłek, która trafiła do sanepidu, nie było groźnych bakterii. Znajdowała się w nich mąka ziemniaczana lub proszek do prania.

KRAPKOWICE: TAJEMNICZA PRZESYŁKA
W piątek o godz. 10.10 na poczcie przy ul. Opolskiej w Krapkowicach zauważono przesyłkę z nieznanym środkiem. Natychmiast powiadomieni zostali o tym policjanci i strażacy. Obstawiono budynek poczty, do którego nikogo nie wpuszczano. Do akcji przystąpili ubrani w sprzęt chroniący drogi oddechowe strażacy, przejmując i odpowiednio zabezpieczając tajemniczą przesyłkę.
Poczta zamknięta była pół godziny, a strażacy zawieźli przesyłkę do Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Opolu. To, co zawierała, wykażą dopiero badania.

Takich przesyłek było do tej pory około 20, a pochodziły z całej Opolszczyzny. Ich nadawcy robili w ten sposób komuś głupi kawał, tymczasem pracownicy sanepidu, zgodnie z procedurą, musieli każdą z nich potraktować poważnie. - Znajdowaliśmy też w kopertach obrzydliwe wyzwiska - mówi dr Wiesława Błudzin, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Opolu - albo anonimy z pogróżkami złożone z liter wyciętych z gazet. Niektórzy uznali, że kosztem stawiania na nogi nas, policji i straży pożarnej można sobie wyrównać z kimś rachunki. Aż brakuje na to słów.

Na niepotrzebne koszty, jakich wymaga każde badanie przesyłki, narazili też sanepid... nadwrażliwi adresaci. Do wojewódzkiej stacji przynosili np. kartki z życzeniami z ozdobnym motywem z brokatu, które dostali z różnej okazji i kazali je zbadać. A pewien mężczyzna dostarczył listową przesyłkę otrzymaną ze Stanów Zjednoczonych, w której, po otwarciu koperty, pracownice laboratorium znalazły rachunek za leczenie.
- Ten pan widocznie tam był i przechodził jakąś kurację, natomiast nam powiedział, że w ogóle nie wie, o co chodzi. Z kolei inna osoba przyniosła przesyłkę i wraz z nią rzuciła na biurko kierowniczce laboratorium 200 zł, a potem sobie poszła. Nie wiemy, o co jej chodziło, czy miała to być opłata za przeprowadzenie badań? - zastanawia się dyrektor wojewódzkiego sanepidu.

Sanepid nie dostał z budżetu państwa ani jednej dodatkowej złotówki na tego typu badania. Tymczasem musiał zakupić m.in. specjalne ubiory ochronne, a odczynniki i telefony do adresatów przesyłek, żeby je sobie odebrali po zbadaniu - też kosztują. Nikt już nie liczy wydłużonej pracy personelu, który musi być stale pod telefonem, za co nikt mu nie zapłaci.
- Przesyłki będziemy nadal badać, bo musimy to robić. Podjęliśmy jednak decyzję, że już nie będziemy ich potem zwracać, tylko je zniszczymy. Niech więc każdy weźmie to pod uwagę. Nie radzimy też nikomu rozsypywać publicznie zawartości listów, co ostatnio zrobił burmistrz Nysy w swoim gabinecie, gdyż jest to zbyt poważna sprawa. Można w ten sposób narazić na niebezpieczeństwo inne osoby - ostrzega dr Wiesława Błudzin.

Ostatnio przesyłka z wąglikiem trafiła do ambasady Stanów Zjednoczonych w Wilnie - to już od nas niedaleko od Polski. - Apeluję do mieszkańców naszego województwa, żeby przestali sobie robić głupie żarty, gdyż może to uśpić czyjąś czujność. Ktoś stwierdzi, otwierając list, a to pewnie znowu mąka ziemniaczana, i nie zachowa środków ostrożności, zbagatelizuje ten fakt, tymczasem może to być coś groźniejszego - dodaje dr Błudzin.
Jeżeli ktoś faktycznie się boi, to sanepid nie odmówi mu pomocy i przesyłkę przyjmie. Obowiązuje jednak rozsądek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska