Walczą z alkoholizmem

fot. sxc
fot. sxc
Alkohol potrafi uzależnić każdego - mężczyznę i kobietę, prostego człowieka i odnoszącego sukcesy inteligenta. Każdy też może się z uzależnienia uwolnić.

Ania jest uzależniona, choć wypiła w życiu mało. Ot tyle, żeby mniej zostało dla męża alkoholika. Jest współuzależniona.

- To oznacza, że człowiek budzi się rano z myślą: Czy on przyjdzie dziś pijany? Czy będzie się czepiał i o co? Czy da jakieś pieniądze na życie? - mówi Ania. - A jak już człowiek pomyśli o sobie, to co najwyżej się zastanawia, co zrobić, żeby nie dać mężowi alkoholikowi pretekstu do awantury.

Babcia była domem
Ania pamięta, że w domu zawsze był alkohol. Dużo alkoholu. Pił ojciec i brat. Siostra wyszła za mąż za alkoholika. Matka wpadła we współuzależnienie.

- Katowania nie było, ale przemocy psychicznej, od ojca i despotycznej matki doświadczałam od dziecka - mówi. - Małżeństwo rodziców nie mogło się w tej sytuacji utrzymać. Moim domem stała się babcia. Szykowała posiłki, prała, próbowała wychowywać. Kiedy miałam 14 lat, umarła. Trzeba było stanąć na własnych nogach.

Spragniona miłości i prawdziwego domu, w którym mama, tata i dziecko są na swoim miejscu, zakochała się bardzo łatwo. Nawet nie zauważyła, że w alkoholiku. Owszem, pił na imprezach, ale kto wtedy nie wypije? W dodatku był bardzo przystojny. Przy jej niskiej samoocenie wydawał się szczytem marzeń. Wierzyła - dziś wie, że to był błąd - że jeśli będzie robiła to, czego chce, to mąż zostawi dla niej alkohol.

Jej miłość była o wiele większa niż doświadczenie, więc w wieku 18 lat zaszła w ciążę. Kiedy córeczka miała 3 miesiące, mąż poszedł do wojska. Tam nie przestawał pić. Kiedy wrócił, zdała sobie sprawę, że się nie rozumieją. Zresztą nie tylko oni. W mieszkaniu dzielonym z matką i ojczymem awantury wybuchały często. W końcu matka wygoniła zięcia z domu.
Ania zaczęła pracę w sklepie, by mieć szansę na wymarzone osobne mieszkanie. Marzenia o technikum rzuciła w kąt. Mąż na pół roku zniknął. Pracował na kopalni, a po szychcie w domu górnika pił, bo niby co innego było tam do roboty.

To było chore!
Wreszcie wrócił. Płakał, przepraszał i przysięgał, że się zmieni.
- A ja czułam, że jestem coraz mniej na niego wściekła - przyznaje Ania. - Dawne pragnienie, by mieć prawdziwy dom, odżyło jeszcze silniejsze. Pogodziliśmy się i z tej zgody znowu zaszłam w ciążę. No i przenieśliśmy się do swojego mieszkanka.

I wtedy koszmar zaczął się naprawdę. Mieszkanie, remonty, dzieci - wszystko na jej głowie. On pije coraz więcej. To wtedy pije z nim, żeby mu mniej zostało albo zaprasza kogoś do stołu, kogokolwiek, byle dawkę alkoholu dzielić na trzy głowy. Po 15 latach małżeństwa myśli o samobójstwie. Koleżanka, której się zwierza, prowadzi ją do psychiatry. Ten kieruje kobietę do szpitala, potem na 3 miesiące do Mosznej. Koleżanka zajmuje się dziećmi. A Ania w sanatorium - między jednym a drugim telefonem do domu, bo trzeba pilnować, czy dzieci niegłodne i o co awanturował się dziś ich ojciec - dowiaduje się, że i mąż, i ona są chorzy i wymagają leczenia.
- Po raz pierwszy w życiu zrozumiałam, że nie jestem niczemu winna. Zaczęłam chodzić do grupy Al-Anon - opowiada Ania. - W dodatku po kolei umarli matka, siostra i brat. To był wstrząs. Zostałam sama. I właśnie wtedy złożyłam pozew o rozwód. Bałam się, że między nami stanie się coś strasznego.

Tuż przed rozprawą rozwodową mąż rozpoczyna leczenie.

- A ja jeszcze raz uwierzyłam, że jednak będę mieć moją wymarzoną pełną rodzinę i wycofałam pozew. Boże, jakie to było chore - przyznaje Ania. - Bo mąż wprawdzie przez 3 miesiące nie pił, ale był tym bardziej nie do zniesienia. Wreszcie wyjechał do pracy za granicę, ale tam, bez bata nad sobą, znów się rozpił. Pieniędzy na życie nie dawał. Ja wróciłam do Al-Anon. Dla swojego rozwoju.

Ania odeszła. Kroplą, która przelała miarkę, były wyzwiska, którymi obrzucił i ją, i córkę. - Wyzwał nas od k... i dorzucił jeszcze parę innych "orderów". Powiedziałam sobie: dosyć tego.
W nowym życiu zrobiła wymarzoną maturę i studia z księgowości. To nic, że nikt jej w tym zawodzie nie zatrudnił. Odzyskała pewność siebie, poczucie wartości i dobry kontakt z dziećmi. Przychodzi na spotkania Al-Anon, by nie tylko nabrać sił, ale i dzielić się swoim doświadczeniem z innymi. Rano budzi się bez natrętnych myśli: Czy on przyjdzie dziś pijany? Czy będzie się czepiał i o co? Czy da jakieś pieniądze na życie? Wreszcie budzi się bez nich.

Nie pił, nie bił, nie kochał?
Jacek zaczął pić jeszcze w podstawówce jako 15-letni chłopak.
- Chciałem być ważny, zwrócić na siebie uwagę - wspomina. - Kiedy mogłem postawić, nie brakowało mi kolegów. A akceptacji potrzebowałem bardzo.

Dziś Jacek jest dorosłym mężczyzną. Wie, że ojciec na swój sposób go kochał. W dzieciństwie nie miał pewności, choć ojciec nie pił i nie bił. - Po prostu go nie było - wspomina Jacek - pracował jako murarz kafelkarz, po pracy robił fuchy. W domu nie brakowało pieniędzy. Ale brakowało mi ojca. A on od poniedziałku do soboty był w robocie, a w niedzielę odsypiał harówkę.
Jacek pamięta, jak zazdrościł kolegom, którzy po weekendzie opowiadali, że byli z ojcami na rybach i pokazywali, jak wielkie szczupaki złowili, albo na meczu żużlowym - Kolejarz Opole jeździł wtedy w ekstraklasie. Rodzice pewnie nawet się nie domyślali tych jego pragnień.
- Marzyłem, żeby mnie przytulił, pochwalił, ale nie pamiętam, by to robił. Chciałem nawet, żeby mi solidnie wp..., przynajmniej czułbym, że mam ojca. Matka, wiedząc, że on ma choleryczny charakter, stała między nami i wiele rzeczy ukrywała przed nim. A on, pozornie nieobecny, umiał dopiec. - Ty to zawsze potrafisz coś zawalić - mówił na przykład. To nie mobilizowało. Z trudem skończyłem zawodówkę. Dzięki pieniądzom za praktyki miałem za co pić.

W wojsku takich pieniędzy nie było, więc Jacek zaczął kraść - jak to uczenie nazywa regulamin - sorty mundurowe. Właśnie w Świnoujściu zaczęły mu się przytrafiać tygodniowe ciągi. Kilka dni przed wyjściem do cywila zmarła mama, pokonana przez raka piersi.

Po pogrzebie zamieszkał z ojcem, by przekonać się ostatecznie, że są z dwóch planet i nie potrafią się zrozumieć. Pił coraz więcej, po 5-6 dni bez ustanku. Po takiej tygodniówce pracował przez dwa miesiące na dwie zmiany, żeby zmyć plamę. Ale akurat w pracy był akceptowany. Nawet kiedy po pijaku poszarpał się z milicjantem, uniknął wyroku dzięki dobrej opinii z zakładu. Władza zadowoliła się przeprosinami. Ale po tym incydencie pierwszy raz w życiu bał się pić. Wytrzymał dwa miesiące. W nagrodę pozwolił sobie na tygodniowy "ślizg".

Każdy ma swoje dno
- Zacząłem sobie zdawać sprawę, że tracę rozum - opowiada Jacek. - W ciągu nie czułem już smaku wódki. Piłem jak wodę. Kiedyś obudziłem się w środku nocy. Zdawało mi się, że ktoś ze mną rozmawia. Wystraszyłem się. Bardzo chciałem nie pić.

Ale chcieć - nie zawsze oznacza od razu móc. Jacek zszedł do delikatesów i kupił 100-gramową buteleczkę wódki. Najmniejszą, jaka była wtedy na rynku. Żeby tylko głowa przestała boleć. Co było potem, nie bardzo pamięta. Kiedy zaczął trzeźwieć, naliczył wokół siebie coś ze 30 takich buteleczek. Po trzech dniach zmienił pościel i wykąpał się. Położył się z powrotem do łóżka i po pół godzinie poczuł, że cały śmierdzi.

- Byłem przepity, alkohol wychodził ze mnie wszystkimi porami - mówi Jacek. - Poczułem takie obrzydzenie do siebie, że najchętniej zdarłbym skórę z ciała. To był przełom. Już chciałem nie pić. Jeszcze nie wiedziałem jak.

Do pradni odwykowej zaprowadziła go przyjaciółka. Tam spotkał alkoholika trzeźwiejącego od 4 lat. Zapytał go, co mówi ludziom, którzy na imprezie pytają, dlaczego nie sięga po alkohol: Wiesz, mówię im - odparł tamten - że jestem taka dupa nie chłop i nie piję.

- Zazdrościłem mu bardzo - wspomina Jacek. - Dopiero podczas kuracji w Woskowicach zrozumiałem, kim jestem. Jestem alkoholikiem i to, że cały czas pracuję i nie piję denaturatu, tylko trunki z wyższej półki, nie ma nic do rzeczy. Każdy ma swoje dno i ja moje osiągnąłem. Od tego czasu nie wziąłem do ust kropli alkoholu. To moje trzeźwienie trwa już 15 lat. Gdybym nie dał sobie wtedy szansy, już bym nie żył.

Jacek stale chodzi na mityngi AA. Mówi, że alkoholik potrzebuje innego alkoholika, żeby zobaczyć siebie w jego oczach. Po 15 latach niepicia nie wpada w samouwielbienie. Wie, że nie jest idealny, ale wie też, że jest szczęśliwy. Mimo wszystko.

Mam na imię Marek, jestem alkoholikiem...
...mówi Marek, rozpoczynając rozmowę z dziennikarzem nto. Dopiero potem ustalamy, że jest oficerem w stanie spoczynku i biznesmenem. Przyczyn swego alkoholizmu Marek nie znajduje w dzieciństwie.

- Dlaczego zacząłem pić? Myślę, że w moim przypadku pierwszą przyczyną była decyzja o założeniu munduru. To się wydawała naturalna droga. Moi przodkowie bili się za Polskę: w Wileńskiej Brygadzie AK, I Armii Wojska Polskiego, w oddziałach kadrowych Batalionów Chłopskich i w kampanii wrześniowej. Więc inklinacje do munduru w domu były. Skończyłem szkołę w Pile, a o tym, że to był błąd, przekonałem się dopiero po roku pobytu w jednostce. Nie umiałem się odnaleźć w hierarchicznym porządku, jaki wymusza wojsko. W 1980 zacząłem pracę, a gdzieś w latach 1984-1985 zaczęły się kłopoty z alkoholem.
Marek nie kryje, że w tamtej armii było do pewnego stopnia przyzwolenie na alkohol, zwłaszcza przy okazji świąt, awansów itp. Choć jednocześnie picie w nadmiarze było dyscyplinarnie tępione.

Właśnie z powodu wódki miał problemy, z przesunięciem awansu włącznie. Choć nie wpadał w długie alkoholowe ciągi. Pił 2-3 dni, a potem robił miesiąc lub dwa przerwy.
- Śmieję się czasem, że jestem alkoholikiem, a wypiłem dwa lub trzykrotnie mniej alkoholu w życiu niż przeciętny zdrowy Polak - opowiada Marek o tamtym okresie życia.

Nie jestem dobrym przykładem
Pod koniec lat 80. zaczął się leczyć. Ale pierwszą prawdziwą terpię odbył w 1992 roku w Woskowicach. Po niej nie pił dwa lata. Kiedy znów wpadł w ciąg, powtórzył terapię. Tym razem wytrwał w abstynencji cztery lata.
- Nie jestem dobrym przykładem terapeutycznym - przyznaje Marek. - Od poczatku lat 90. przeżyłem kilka powrotów do nadużywania alkoholu. Tak mam. Dzięki temu, że podjąłem profesjonalną terapię, to mimo że w ciągu ostatnich 20 lat zdarzało mi się pić, żyję w dobrej kondycji psychicznej i niezłej jak na swój wiek kondycji fizycznej, co potwierdzają robione co roku badania.

W mundurze chodził 19 lat, 11 miesięcy i 17 dni. Jeszcze będąc wojskowym, skończył politechnikę, jako cywil studia podyplomowe na akademii ekonomicznej. Po opuszczeniu armii pracował w kilku firmach, nim przeszedł na swoje.

Już dawno mógłby być emerytem, ale nadal pracuje i to - jak szczerze przyznaje - po bandzie. Serwisuje i sprzedaje maszyny budowlane. Zbudował firmę od podstaw, zaczynając w garażu. Dziś ma autoryzacje renomowanych producentów maszyn i silników i firmę z milionowymi obrotami. - Jestem człowiekiem spełnionym, ale i zmęczonym, a nawet wypalonym. Mam czasem pokusę, by usiaść za domem na huśtawce i odpoczywać. Ale jeszcze nie ulegam tej pokusie. Chcę podkreślić, że spiętrzenie kryzysów, naciski żony i środowiska, to, że ktoś mi w oczy mówił, że coś jest nie tak, spowodowało, że zacząłem się leczyć i że w ogóle żyję. Cały czas mam kontakt z psychologiem, czasem chodzę na grupę AA, od kilku lat stworzyliśmy z przyjaciółmi grupę pomocową. Raz w miesiącu spotykamy się z terapeutą na Górze św. Anny. Gdyby takiej grupy nie było, trzeba by ją wymyślić. Sam ze sobą alkoholik sobie nie poradzi, jeśli ma być trzeźwy.

Bohaterowie reportażu są członkami Opolskiego Stowarzyszenia Abstynenckiego "Zawsze razem".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska