Wesoło nie jest

Sylwester Koral <a href="mailto: [email protected]">[email protected]</a> 077 44 32 598
Z Muńkiem Staszczykiem, wokalistą i liderem T.Love, rozmawia Sylwester Koral.

- Na waszej najnowszej płycie "I hate rock'n'roll" śpiewasz o poważniejszych i smutniejszych rzeczach niż wcześniej. Czy chcesz zostać kolejnym muzycznym publicystą, czy po prostu mamy takie czasy, że nie ma pozytywnych tematów?
- Chyba jedno i drugie. Na pewno nasze czasy są pełne nienawiści. Nie dotyczy to tylko polityki, ale w ogóle współczesności. Mówię o mediach, które sieją nienawiść i nią handlują, o paranojach takich jak World Trade Center, terroryzm, choroba wściekłych krów czy ptasia grypa. Krótko mówiąc, jesteśmy poddani ogólnemu stresowi.

- Czyli nie ma się z czego śmiać?
- Na pewno nie są to czasy, w których chciałoby mi się robić jakiś megawesoły pastiż. Jesteśmy zespołem dorosłych facetów, niektórzy z nas przekroczyli czterdziestkę, siedzimy długo w tym biznesie, mamy do niego dystans i pewną refleksję, która towarzyszy myślącemu człowiekowi. Co prawda teksty są smutne, ale prawdziwe. Za to muzyka ma kopa. Na płycie jest dużo emocji, a one mogą mieć różny kolor. Zresztą kto powiedział, że ciągle musimy być "happy".

- Co w naszym kraju najbardziej cię boli?
- Mój stosunek do kraju jest taki, jak w piosence "Love and hate" (ang. miłość i nienawiść). Polska mnie bardzo mocno inspiruje, a z drugiej strony wkur…a. Szczególnie ta hipokryzja, skrzywienie dotyczące deklarowanego katolicyzmu i nasza codzienna zawiść. Martwi mnie fasadowe podejście do spraw narodu i katolicyzmu. Największą głupotą jest utożsamianie Boga z narodem. Bóg, czy jest to Budda, Chrystus, czy Mahomet, jest tworem metafizycznym, a nie politycznym. Denerwuje mnie także brak obywatelskiego myślenia o kraju. Politycy stosują takie folwarczne podejście - teraz wpakowaliśmy się na folwark i obsadzimy go swoimi. To dotyczyło SLD i dotyczy PiS.

- Boisz się tej sytuacji?
- Trochę się boję. Nie chodzi tutaj o strach przed faszyzmem, bo to jest przesada. Nie lubię Kaczyńskich, Leppera, Giertycha, Rydzyka i uważam, że radykalne podziały na Polaków bezbożnych i katolików są niebezpieczne. Niestety, za to odpowiada prawica. To oni wymyślili.

- Na płycie śpiewasz "Hey Mr. President, jestem gejem, jestem les". Czy to słowa do Lecha Kaczyńskiego?
- Kaczyński tylko mnie zainspirował jako prezydent Warszawy, gdy zakazał parady gejów i lesbijek. Ta piosenka powstała w czerwcu jeszcze przed wyborami. Zapachniało mi to wtedy takim PRL-em. Przecież walczyliśmy o wolność i dlatego uważam, że paradować może każdy: ultrakatolicy, Młodzież Wszechpolska i geje. Nie chciałem bezpośrednio pisać o Kaczyńskim. To piosenka o urzędzie prezydenta i związanej z tym socjotechnicznej ściemie wyborczej. Urzędzie, który ma w sobie element ucisku. Nie jestem fanem Kaczyńskiego, ale szanuję demokrację. Po prostu z niepokojem przyglądam się nawet nie jemu, ale jego bratu Jarosławowi. Mnie niepokoi monopol na władzę i jego pazerność. Chciałbym, aby prezydent był ponad podziałami, ale to już mój osobisty problem.

- Cały czas dobrze śpiewasz o kobietach i twojej fascynacji nimi. Czym są one dla ciebie?
- Ja w ogóle lubię towarzystwo kobiet i nie mówię w tej chwili o seksie. Generalnie więcej w swoim życiu wyniosłem z rozmów z nimi. Uważam, że kobiety są inteligentniejsze od facetów. W Polsce często jest lansowany model patriarchalny, w którym kobieta służy do seksu i gotowania obiadów. Dlatego zawsze się z nimi solidaryzuję.

- W czym one są lepsze od nas?
- Są przede wszystkim dla mnie dużą inspiracją. Oczywiście mam wielu przyjaciół wśród facetów, ale oni mają więcej ambicji samczych, bardziej brutalnie ze sobą rywalizują. Kobiety też potrafią być okrutne, ale po prostu lepiej potrafią się zachować. Na przykład dużo większymi plotkarzami są faceci. Wszystko wypaplają, a udają twardzieli.

- Dobrze mówisz o kobietach, ale grasz z facetami?
- Bo to jest coś innego. Zawsze byliśmy zespołem takich chłopaków-łobuzów i kobiece głosy po prostu do tej muzyki nie pasują.

- Jak w takim razie udaje ci się przez tyle lat grać w całkowicie męskim zespole?
- No jest ciężko. Może dlatego ostatnia płyta jest w pewnym sensie wściekła i jest to wynikiem jakiegoś ogólnego wkurzenia. Jesteśmy w jakiś sposób trochę sobą zmęczeni. Piętnaście lat w jednej kapeli to ciężka sprawa. Ale z drugiej strony wszyscy się szanujemy, ponieważ tyle ze sobą przeszliśmy. Dlaczego trzeba na to znaleźć sposób.

- Razem na piwo nie chodzicie?
- Nie, ale to normalna kolej rzeczy. Nie chcę nas porównywać do U2 czy Rolling Stones, ale nie sądzę, by ci faceci także codziennie chodzili ze sobą na piwo. Dla nas najważniejsze jest to, byśmy byli dobrzy na scenie i grali dobrą muzykę. Poza nią każdy może sobie funkcjonować i to jest sposób na przetrwanie.

- Inaczej po tylu latach żyć się nie da?
- Oczywiście są inne opcje. Różni doradcy mi mówią, Muniek wywal ich wszystkich i weź czterech osiemnastolatków. A ja im odpowiadam, że to nie są goście, których mogę tak wywalić. Niby do mnie należy nazwa zespołu i jestem jego liderem, ale ja tak nie traktuję ludzi. Chociaż jeden z drugim mnie wkur...ał i ja ich też, to razem przeżyliśmy bardzo dużo.

- Czyli 18-latkowie odpadają?
- My jesteśmy prawdziwym zespołem, a nie gośćmi z castingu. Przyznam, że podczas nagrywania płyty było ostro, ale później nie widzieliśmy się dwa miesiące i to ciśnienie zeszło.

- Mocno się wtedy kłóciliście?
- My się kłócimy od wielu lat. Jakby ktoś z zewnątrz na to spojrzał, toby pomyślał, że jesteśmy powaleni. Ale już za chwilę gadamy ze sobą czy pijemy browar. Jak byliśmy w Londynie na nagrywaniu płyty, to Angole pracujący w studiu, patrzyli na nas jak na wariatów. W jednej chwili krzyczymy na siebie, a za chwilę razem gramy.

- Czyli przyjaźni nie ma, ale jest szacunek?
- Gdyby odpukać, komuś z nas coś źle się działo, to na pewno każdy każdemu by pomógł. Zresztą ostatni wypadek Sidneya (perkusista zespołu, który w styczniu złamał nogę jeżdżąc na nartach) pokazuje, że tak jest. Graliśmy koncerty, z których pieniądze były oddawane dla niego. Właśnie o to chodzi, że przyjaciela nie zostawimy. To jest taka szorstka przyjaźń, a nie żadne kiziu-miziu. Konflikty świadczą o tym, że każdy chce dla zespołu dobrze, ponieważ każdy jest szczery. Gdyby w kapeli było pięciu potakiwaczy, nie byłoby to twórcze.

- Jaka w tej chwili jest wasza recepta na wspólne granie?
- Na koncertach i próbach dawać z siebie maksimum i co jakiś czas się nie widywać (śmiech). Konflikty nie wynikają z tego, że ktoś jest winien, ale jak tyle lat jeździsz razem w trasę i znasz te mordy, wszystkie wady i zalety każdego, nietrudno o kłótnie. To taka sztuka jak w długoletnim małżeństwie. W jednym wywiadzie już powiedziałem, że jak podczas tej trasy się nie pozabijamy, to będzie git.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska