O tym, że dostaje drobne role w znanych serialach czy obrazach największych mistrzów kina, przez długi czas wiedzieli tylko jego najbliżsi.
- Udało mi się pozostać anonimowym, bo niełatwo mnie poznać. Podobny jestem zupełnie do nikogo... - śmieje się pan Wiesław. - A poważnie, to chyba dzięki dosyć plastycznej twarzy można mnie różnie ucharakteryzować.
Kolegom czy znajomym przygodą z filmem się nie chwalił, bo ciągle twierdzi, że nic jeszcze nie zrobił. A jeśli już ktoś go jednak rozpozna na ulicy i prosi o zdjęcie albo autograf, to pan Wiesław… ucieka.
- Krępuje mnie to - rozkłada ręce. - Nie jestem przecież żadną gwiazdą!
Pierwszy był Oscar
Zaczęło się w roku 2000. Pan Wiesław wygrał casting na małą rólkę w wielkim filmie. Był żydowskim policjantem w nagrodzonym później 3 Oscarami "Pianiście". Od tej pory zagrał już w przeszło 30 filmach. Miał swoje pięć minut m.in. w "Ekipie" Agnieszki Holland, "Pitbullu" Patryka Vegi i "Generale Nilu" Ryszarda Bugajskiego. Wystąpił w wielu topowych polskich serialach. Był pacjentem w "Daleko od noszy", klawiszem, a w kolejnej serii odcinków serialu "Fala zbrodni" księgowym rosyjskiej mafii, policjantem w "M jak miłość" i strażnikiem więziennym w "Kryminalnych". Zagrał też krótkie role w "Plebanii", "Pensjonacie pod różą" "Magdzie M" i "Pierwszej miłości".
Na casting do "Pianisty" już prawie dziesięć lat temu zabrał go kolega. Pan Wiesław pojechał tam ot tak - dla towarzystwa i zabawy. On się dostał, a kolega nie. Zagrał żydowskiego policjanta w scenie ratowania Władysława Szpilmana i scenach obozowych.
- Pamiętam, że byłem wtedy bardzo zestresowany - wspomina prace na planie. - Nie wiedziałem, jak się ustawiać do kamery, jak zachowywać. Brak doświadczenia dawał się we znaki.
Na szczęście na planie ciągle był Roman Polański, reżyser charyzmatyczny, z wizją każdej sceny, gotów pokazać aktorom każdy gest.
- Statystom grającym Żydów pokazywał nawet, jak mają jeść z ziemi - opowiada Wiesław Niżyński. - Mnie też cierpliwie tłumaczył, co mam robić, gdzie i jak zagrać. Kiedy się go słuchało, to miałem wrażenie, że cały film miał w głowie, jeszcze zanim zaczął go kręcić.
Pan Wiesław zagrał też w ostatnich latach kilka krótkich ról w filmach produkowanych dla niemieckiej telewizji ZDF, "Luftbrücke" czy "Monachium 1972".
- To dlatego, że w młodości osiem lat grałem w niemieckich czwarto- i piątoligowych drużynach w piłkę nożną i obyłem się z językiem niemieckim - mówi.
Role ćwiczy w domu
Najważniejsza rola w dorobku pana Wiesława to ta najdłuższa, wymagająca największego kunsztu aktorskiego. Zagrał Ormianina Tigrana w dwudziestym odcinku nowej serii przygód "Ojca Mateusza". Tytułowego księdza gra w tym filmie Artur Żmijewski.
- Tigran to Ormianin, który przyjeżdża do Polski, żeby zemścić się tu na pracodawcy, który wyrzucił z pracy jego ciężarną żonę - opowiada brzeski taksówkarz. - Chce zabić tego człowieka przy pomocy jadowitego węża. Ale na koniec wszystko się komplikuje, bo o podłożenie tego węża oskarżony zostaje przyjaciel Ormianina, którego żona też spodziewa się dziecka. Człowiek, którego gram, ma więc dylemat - przyznać się do usiłowania zabójstwa i ponieść konsekwencje, czy pozwolić, by niesłusznie oskarżono jego druha.
Do tej roli pan Wiesław przygotowywał się kilka tygodni.
- Ćwiczyłem w domu, w ciszy każdą scenę - opowiada.
Pomocne przy pracy nad każdą ostatnią rolą okazały się umiejętności z warsztatów aktorskich, na które pan Wiesław jeździł do Warszawy.
- Zanim zacząłem grać, nie miałem żadnej szkoły aktorskiej - mówi. - A kiedy telefony z propozycjami ról zaczęły się pojawiać w miarę regularnie, to w końcu producenci zaczęli naciskać, żebym zrobił jakieś uprawnienia.
Teraz naciskają, by pan Wiesław zdał państwowy egzamin z aktorstwa. - Może podejdę do niego w następnym roku - mówi.
Warszawa się upomina
Statystą był tylko raz - jeszcze zanim "Pianista" wszedł na ekrany. Sam starał się tylko o jedną rolę, właśnie tę w oskarowymn filmie Polańskiego. Całą resztę odegrał, bo to ekipy filmowe i agencje do niego dzwoniły i proponowały kolejne angaże.
- Takie propozycje padają ostatnio dwie, trzy w roku - mówi Wiesław Niżyński. - Na tyle mało, żebym nie musiał rezygnować z innych zajęć.
Propozycji byłoby pewnie więcej, ale pan Wiesław musiałby być pod ręką producentów i mieszkać w Warszawie. Ten czy ów już mu to nawet sugerował.
- Ale ja się z Brzegu nie zamierzam wynosić - zapiera się aktor. - Tu mam dom, rodzinę i moją wielką pasję, czyli halową piłkę nożną. Od tego roku jestem menedżerem miejscowej drużyny Orlik Brzeg i ani myślę zostawić tych chłopaków!
Swoje role i aktorstwo ciągle traktuje jak przygodę.
- Choć oczywiście pieniądze też za to biorę - mówi. - Jak na aktorskie gaże - niskie, ale w sam raz do załatania domowego budżetu.
Dzięki stałej pracy w firmie taksówkarskiej i dodatkowym zajęciom przynajmniej nie czeka niecierpliwie na telefon z propozycją.
- Jak obserwuję aktorów, to właśnie to oczekiwanie na role jest w tym zawodzie najgorsze - mówi. - To przez to ludzie filmu najczęściej popadają we frustrację, sięgają po alkohol czy używki i niszczą sobie zdrowie. Ja mam duży luz i dystans. Nie mam "parcia na szkło". Jak zadzwonią, to się cieszę i przerywam pracę na kilka dni. Jak nie zadzwonią, to też mam co robić.
Być jak Krysia Feldman
Siebie na ekranie już po zmontowaniu filmów oglądać nie lubi. I ciągle go dziwi, kiedy czasem po nocach w powtórkach jakichś seriali zobaczy się w telewizji.
- A czasem oglądam bardzo późno, bo w taksówce mam zamontowany mały telewizorek, który uprzyjemnia mi czas na nocnej zmianie - opowiada.
Ale marzenia związane z filmem ma: - Chciałbym, jak Krystyna Feldman, pracować przed kamerą do siedemdziesiątki, a na koniec życia zagrać takiego Nikifora. Potem mógłbym odejść… - uśmiecha się Wiesław Niżyński.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?