Wypędzeni z własnego domu

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Nowy dom Nolberczyków to pokój z kuchnią, bez łazienki i prądu. Musieli wyrzucić sporo rzeczy, bo im się tu nie mieściły.
Nowy dom Nolberczyków to pokój z kuchnią, bez łazienki i prądu. Musieli wyrzucić sporo rzeczy, bo im się tu nie mieściły. Radosław Dimitrow
Małżeństwo Nolberczyków zostało wyrzucone z własnego domu. To jednak nie koniec ich problemów. Teraz muszą przywyknąć do życia w ciasnym i zagrzybionym mieszkaniu. Bolesław Nolberczyk stanie przed sądem za użycie kosy i siekiery przeciwko policjantom w obronie domu - grozi mu nawet 10 lat więzienia. Tak to się porobiło.

Saba i Jackie przeczuwały, że szykuje się coś złego. Psy Małgorzaty i Bolesława Nolberczyków już na kilka dni przed eksmisją były niespokojne. Udzielała im się nerwowa atmosfera spowodowana zbliżającą się eksmisją. Wcześniej spędzały długie wieczory w domu u boku swoich właścicieli. Na dzień przed przyjściem komornika czworonogi uciekły z domu.

- To wyglądało tak, jakby się umówiły... - mówi Bolesław Nolberczyk. - Oba wspięły się po murku i dały susa w kierunku pól. Wołałem: Saba, Jackie! Ale w ogóle nie reagowały. Czuły, że zbliża się najgorsze...

Jackie przed samą eksmisją wrócił do domu. Saba tułała się po Opolu... jeżdżąc bez celu autobusem. O suczce zrobiło się głośno, bo po pierwsze nie wiadomo było, jak znalazła się w mieście oddalonym o 20 km od domu, a po drugie nie chciała wyjść z pojazdu, mimo zachęt kierowcy. W końcu musiał on wezwać miejskich strażników, którzy zabrali suczkę do schroniska. Tam od razu została "Busią", od tej jazdy z MZK.

- Najpierw szukaliśmy jej po wsi - opowiada Małgorzata Nolberczyk. - Potem zadzwoniła córka, że czytała o Sabie w internecie. Od razu pojechaliśmy ją odebrać ze schroniska.

Nie wiedziałem, co robię

W czwartek 5 września komornik Monika Pawlewska zapukała do Nolberczyków w asyście policji, żeby odebrać im dom kupiony w 1988 roku od Jana S.

Teraz już to wiedzą: podpisując tylko umowę, popełnili wielki błąd, bo mamieni przez poprzedniego właściciela zgodzili się odwlec załatwienie formalności u notariusza. To się na nich zemściło - ostatecznie zostali bez aktu notarialnego.

- Niektórzy ludzie mówią, że to nasza wina, że postąpiliśmy bardzo głupio, płacąc za dom bez aktu notarialnego w kieszeni - żali się pan Bolesław. - Ale zapominają, że to były lata osiemdziesiąte, czyli zupełnie inne czasy. Wtedy dużo pomagaliśmy sobie nawzajem. Sąsiad sąsiadowi ufał bezgranicznie. Do głowy by mi nie przyszło, że Jan S. moją dobroć wykorzysta kiedyś przeciwko mnie.

Dramatyczne chwile nastąpiły 12 minut po tym, jak komornik weszła do domu.
- Błagam, dajcie nam jeszcze trochę czasu, a udowodnimy przed sądem, że ten dom nam się należy - prosił pan Bolesław.

Komornik była nieugięta. Ruszyła egzekucja. Wtedy pan Bolesław chwycił za siekierę i kosę, próbując przepędzić z domu nieproszonych gości.

- Ja nie wiedziałem, co wtedy robię... - przekonuje dzisiaj. - Pamiętam, że zobaczyłem za oknem samochód z napisem "przeprowadzki" i dwóch osiłków, którzy przyszli po meble. Coś we mnie pękło i wybiegłem z domu. Później pamiętam, że leżałem już na ziemi skuty kajdankami, a policjanci dociskali mnie kolanami.

Nolberczykowie trafili tamtego dnia karetką do szpitala. Podczas badań na każdym kroku towarzyszyła im obstawa policji. Funkcjonariusze bali się, że pan Bolesław znowu wpadnie w szał.

- Będzie pan już spokojny? - zapytali go mundurowi, gdy poprosił na szpitalnym korytarzu o poluzowanie kajdanek, które przez kilka godzin wpiły mu się w ręce. - Panowie, ja nie jestem żadnym kryminalistą - odrzekł skruszony.
Chwilę później policjanci zdjęli mu kajdanki całkowicie.

Jan S. tutaj nie pomieszka

Dramatyczną eksmisję w Dąbrówce Górnej widzieli nie tylko mieszkańcy wsi, ale cała Polska. Za publikacją nto relacjonowały ją największe media w kraju - gazety, radio i telewizja.

Dziś Nolberczykowie nie są już anonimowi. Ich historię znają w okolicy prawie wszyscy. Ludzie zatrzymują ich na ulicy i pocieszają. Mówią: walczcie dalej o dom. Nie możecie się teraz poddać.

- Podziwiam was, że wytrzymaliście nerwowo w ostatnich dniach - zagaiła starsza pani, która natknęła się w banku w Krapkowicach na panią Małgorzatę. - Ja nie wiem, jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji. Pewnie podpaliłabym się z całym tym domem, żeby nikt nie miał z niego pożytku.

Jeszcze bardziej radykalne opinie usłyszeć można w Dąbrówce Górnej. Mieszkańcy wsi mówią, że rodzina S. postąpiła podle, pozbawiając Nolberczyków dachu nad głową.
- Zagarnęli dla siebie wszystko, a przy okazji zniszczyli życie uczciwym ludziom - mówi pani Janina. - Tak się nie robi. Pieniądze nie mogą być ważniejsze od człowieka.

- Pewnie za chwilę się okaże, że ten dom będzie znowu na sprzedaż, a Jan S. się na tym wzbogaci - dodaje sąsiad. - Ale te pieniądze wyjdą im bokiem. Rodzina S. nie ma już czego szukać w naszej wsi, oni są u nas spaleni.

Z domu do nory

Nolberczykowie po eksmisji stali się oficjalnie bezdomnymi. Żeby nie musieli mieszkać na ulicy, gmina skierowała ich do lokalu socjalnego o obniżonym standardzie. Mówiąc wprost - to nora w jednej ze starych kamienic w Krapkowicach, którą zarządza miejscowa komunalka. Wchodzących do budynku domowników witają stare, drewniane drzwi z wybitą szybą, a na klatce schodowej śmierdzi stęchlizną. Mają tu pokój z kuchnią. Na parterze kamienicy jest jeszcze ubikacja. Prysznica brak.

- To jak wy się tu kąpiecie? - pani Małgorzata zapytała sąsiadkę jeszcze pierwszego dnia.
- Jak to jak? W miskach - wytłumaczyła kobieta.

Komornik podczas eksmisji zarządziła, by przenieść wszystkie rzeczy Nolberczyków na nowe miejsce. Problem w tym, że w domu mieli oni znacznie więcej pokojów, więc siłą rzeczy meble nie zmieściły się do mieszkania. Eksmitowana rodzina musiała więc podjąć szybką decyzję: zostawiamy tylko najbardziej potrzebne bambetle, a resztę wyrzucamy na śmietnik.

- Wtedy załamaliśmy się kolejny raz, bo musieliśmy się pozbyć wielu nowych rzeczy, na które lata pracowaliśmy - przyznaje pani Małgorzata. - Nie mamy gdzie ich składować.
Na szczęście Nolberczykom pomogły ich dzieci. Syn, który mieszka w Gogolinie, przygarnął ich do siebie na kilka dni, a córka, która na stałe żyje w Niemczech, przyjechała, żeby jakoś urządzić rodzicom to socjalne mieszkanie.

- Gdyby nie moje dzieci, pewnie byśmy się nie pozbierali - dodaje pani Małgorzata. - Po tym, co się stało, dużo płakałam. Córka starała się mnie pocieszać, choć wiem, że ona sama też bardzo przeżyła tę eksmisję. W chwili gdy wyrzucali nas z domu, słyszała wszystko przez telefon, bo zostawiłam podniesioną słuchawkę.

Choć Nolberczykowie zostali już wyprowadzeni z domu w Dąbrówce Górnej, to część ich rzeczy wciąż tam została - na przykład opał, który kupili na zimę, oraz nowa kostka brukowa, którą pan Bolesław planował położyć na podwórku przy domu.

- Będziemy stopniowo odbierać te rzeczy, ale komisyjnie - zapewnia pan Bolesław. - Będzie protokół wejścia do budynku i podpisy pod oświadczeniem, że niczego tam nie zniszczyliśmy. Ja z rodziną S. rozmawiam już tylko na piśmie.

Żyjemy jak jaskiniowcy

W nowym miejscu Nolberczykowie będą musieli przede wszystkim przyzwyczaić się do gorszych warunków niż te, które pamiętają z Dąbrówki Górnej.

- Dostali mieszkanie po starej alkoholiczce, która ciągle urządzała tam libacje - mówi z rozbrajającą szczerością pani Zdzisława, nowa sąsiadka. - Ale zanim komunalka wpuściła ich do środka, to odmalowała ściany, żeby ukryć grzyba, który i tak zaraz wyjdzie. To taka "niespodzianka" na zimę, o której rodzina przekona się, gdy zacznie palić w piecu kaflowym. Wtedy pleśń pojawi się na całej ścianie. Wiem coś o tym, bo też miałam w mieszkaniu taką "niespodziankę".

Na razie Nolberczykowie mają jednak inne zmartwienia. Nawet w misce wykąpać się nie mogą, bo w nowym mieszkaniu nie ma ciepłej wody. Nie ma jak jej podgrzać, bo lokal jest bez prądu. Zgłosili już zakładowi energetycznemu, żeby przyjechali podłączyć licznik, ale dowiedzieli się, że z powodów technicznych potrwa to co najmniej miesiąc.

- Żyjemy teraz jak jaskiniowcy... - mówi pan Bolesław. - Nie mamy tutaj ani telefonu, ani internetu. Nie możemy też podłączyć telewizora, pralki. Żona z każdym praniem jeździ do syna, wozi je w workach. Tam też bierzemy prysznic. Ale najgorsze z tego są wieczory. Wtedy, żeby nie siedzieć w ciemnościach, zapalamy świeczki.

Gminni urzędnicy z burmistrzem na czele przekonują, że chętnie daliby rodzinie lepsze mieszkanie, ale takiego w Krapkowicach nie ma, bo wszystkie są pozajmowane. Do mieszkań komunalnych czeka natomiast długa kolejka chętnych, więc na lepsze warunki Nolberczykowie poczekają co najmniej kilka lat.

Choć w lokalu socjalnym mają bardzo ciasno, zdecydowali się zamieszkać razem z Jackiem i Sabą.

- Nie miałabym serca oddać psy do schroniska, bo Jackie to znajda, który raz już był porzucony przez swojego pana, a Saba bardzo się do nas przywiązała - przyznaje pani Małgorzata. - One nie przeżyłyby rozłąki.

To nie koniec problemów

Pan Bolesław, który pracuje przy utrzymaniu autostrady, teraz jest na chorobowym. Pani Małgorzata także wzięła wolne w sklepie. W pracy nikt nie robił im kłopotów, wszyscy rozumieją, że muszą odnaleźć się w nowej sytuacji.

Choć Nolberczykowie są już mocno zmęczeni całą sprawą, zapowiadają, że nie odpuszczą i będą walczyć o odzyskanie domu. W tym celu wynajęli za granicą prawników, którzy mają ściągnąć do kraju dokumenty potwierdzające fakt, że Jan S. wziął w Niemczech odszkodowanie za mienie pozostawione w Polsce. Gdy eksmitowani będą to mieli na piśmie, założą sprawę w sądzie.

Zanim to nastąpi, pan Bolesław będzie musiał jednak stawić się przed sędzią z innego powodu. Odpowie za użycie kosy i siekiery przeciwko policjantom. Choć Nolberczykowie wyczuli, że i funkcjonariusze biorący udział w akcji, im współczuli.

- Policjanci na służbie są chronieni przez prawo. Osoby, które dopuszczą się ataku na funkcjonariusza, są ścigane z urzędu - tłumaczy Jarosław Waligóra, rzecznik krapkowickiej policji.

Nolberczykowie pocieszają się, że dopóki są zdrowi i mają siebie, będą walczyć o godne życie. Przez całe życie na to pracowali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska