Wyrzucamy żywność. Najwięcej po świętach Bożego Narodzenia

Redakcja
W czasie poświątecznym pracownicy Remondisu wyjmują z kubłów nie tylko chleb. Wyrzucamy także żywność pakowaną. Włącznie z puszkami szynki, których właściciele nawet nie otwarli.
W czasie poświątecznym pracownicy Remondisu wyjmują z kubłów nie tylko chleb. Wyrzucamy także żywność pakowaną. Włącznie z puszkami szynki, których właściciele nawet nie otwarli. Paweł Stauffer
Stoły uginają się pod ciężarem potraw, które zamiast do biednych trafiają na śmietnik.

Z badań przeprowadzonych we wrześniu br. przez Millward Brown SMG/KRC na zlecenie Federacji Polskich Banków Żywności wynika, że ponad 35 proc. Polaków przyznaje się do wyrzucania jedzenia, a skala tego zjawiska może być nawet większa, bo nie każdy dzieli się tego typu informacjami.

Okres największego marnotrawstwa przypada, niestety, na Boże Narodzenie. O ile na co dzień powodem wyrzucania żywności na śmietnik jest najczęściej przegapienie terminu przydatności do spożycia, to w święta winne są przede wszystkim nadmierne zakupy.

- Z całą pewnością kupujemy wtedy za dużo jedzenia - potwierdza Apolonia Klepacz, dyrektor ds. rozwoju opolskiego Remondisu. - Widać to na wysypisku odpadów po nagle wzrastającej liczbie opakowań żywności. Niestety, nie wszystkie są puste. Zdarza się, że do kubła trafiają całkiem dobre jeszcze produkty.

Opinię dyrektor Klepacz podziela pan Władysław, bezdomny systematycznie penetrujący opolskie śmietniki.

- Dawno nie znalazłem tylu całkiem jeszcze dobrych cytryn i pomarańczy co po tegorocznym Bożym Narodzeniu - mówi. - A niedawno trafiła mi się nie otwarta nawet konserwa z szynką, przeterminowana zaledwie o dwa dni.

Zdaniem dr. Tomasza Grzyba, psychologa z UO, przyczyn tego niekorzystnego zjawiska dopatrywać się należy w sięgającej nawet XVIII w. tradycji.

- Wówczas także świąteczne stoły uginały się pod jedzeniem, choć żywności było mniej i była dużo droższa - mówi Tomasz Grzyb.

- W ten sposób przełamywano, symbolicznie, traktowany wówczas bardzo poważnie adwentowy post. Ale marnotrawstwo było nieporównanie mniejsze, bo resztki wyjadały zwierzęta gospodarcze. Dziś, w czasach nieporównywalnie tańszej żywności, na miejskich osiedlach czy w blokowiskach nie ma hodowli, ale niemądry obyczaj pozostał.

Skoro nie ma więc sensownego sposobu na pozbycie się tego, czego nie potrafiliśmy zjeść, to powinniśmy się wreszcie nauczyć świętowania bez nadmiaru. Jeśli nawet kogoś stać na wyrzucanie jedzenia, to nie powinien tego robić.

Dla księdza Arnolda Drechslera, dyrektora Caritasu Diecezji Opolskiej, marnowanie nie zjedzonej żywności to pierwszy grzech okołonoworoczny.
- Wszystko zaczyna się w sklepach, bo kupujemy oczami, a nie według potrzeb, nie zastanawiając się nawet, czy aż tyle zjemy - mówi ksiądz. - A przecież można kupić mniej, choćby o 10 procent, a zaoszczędzone pieniądze przekazać potrzebującym.

Caritas jest jedną z instytucji, która przyjmie każdą ilość zbędnej żywności.
- Można do nas przynieść wszystko, co zostało po świętach, a czego nie otwarliśmy - zapewnia ksiądz Drechsler. - A także gotowe, świeże, ale zbędne potrawy. Kucharz w jadłodajni dla ubogich z pewnością będzie wiedział, co z nimi zrobić.

W drugi dzień świąt do noclegowni przy ul. Popiełuszki w Opolu zadzwoniło kilku opolan z pytaniem, czy mogliby przywieźć ciasto, którego mają nadmiar.

- Chętnie rozdzieliliśmy je wśród naszych podopiecznych - mówi Dariusz Walotek, pracownik noclegowni. - Tak też można pomóc potrzebującym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska