Zawsze marzyli o własnej restauracji

Jacek Szwedkowicz
W małej miejscowości, aby wyżyć z gastronomii, trzeba napracować się także głową. Oblongowie z Kolonowskiego już to opanowali.

Ona - urzędniczka w gminie. On - ślusarz z zawodu. I tak pewnie zostałoby do dziś, gdyby nie upadłość "Agrometu" w Strzelcach Op. Przez tę plajtę Marian Oblong z dnia na dzień stał się bezrobotnym. Szukał pracy w Kolonowskiem, w okolicy, nigdzie nie potrzebowali jego kwalifikacji. Wtedy postawił wszystko na jedną kartę. - Bierzemy ten budynek po geesowskiej mordowni - oznajmił zdumionej małżonce. - Urządzimy w nim taką restaurację, że i sam Markus Kukofka by się nie powstydził.

W Kolonowskiem o Kukofkę trzeba by pytać starszych ludzi. To restaurator, właściciel gasthausu. Jego lokal, połączony z hotelikiem na pięterku, funkcjonował tu przez całe międzywojnie. W tym samym budynku, który wpadł Oblongowi w oko. Ciągłość tradycji? Można to i tak nazwać. Ostatecznie nowi właściciele postanowili, że właśnie imieniem Kukofki ochrzczą swój gastronomiczny interes.
Ale najpierw musieli wyremontować to, co pozostawił po sobie GS. Katorżnicza robota. Bo wszystko zdewastowane, zapuszczone. Odłożonych na czarną godzinę pieniędzy wystarczyło zaledwie na uporządkowanie części pomieszczeń na parterze. Otworzyli tam pijalnię piwa. Którą Oblong, dla obniżenia kosztów inwestycyjnych, wyposażył w ławy i stoły wykonane własnoręcznie. A potem prawie cały utarg odnosili do banku, odkładali na kontynuowanie remontu. W ten sposób pijalnia zarobiła na salę dyskotekową na pięterku. - Tylko aparatury nagłaśniającej i oświetleniowej nie dało się sklecić sposobem gospodarczym - żartuje Ewelina Oblong. - Na kupno tego sprzętu trzeba było zaciągnąć kredyt. Natomiast cała budowlanka, elektryka, doprowadzenie wody to robota męża, teścia, kuzynów
I znów zaciskanie pasa. I znów inwestowanie uzbieranego grosza w interes. W ten najgłówniejszy. Czyli w restaurację. Można powiedzieć, że wybudowali ją na nowo. Pierwszym meblem w tych do niedawna kompletnie zdewastowanych pomieszczeniach był regał na alkohole. I tym razem Marian Oblong wykonał go własnoręcznie. Z kolei po krzesła, żeby nie przepłacać u pośrednika, wybrali się prosto do producenta, gdzie nabyli je po cenie fabrycznej. Ziarnko do ziarnka... Dzięki temu Oblongowie do czegoś w życiu doszli.
Ich ostatnie przedsięwzięcie to wymiana całego osprzętu w restauracyjnej kuchni. Na bardziej ekonomiczny, opalany gazem, po prostu nowoczesny. Kupili to wyposażenie dzięki nisko oprocentowanemu kredytowi. Udzieliła im go Fundacja Rozwoju Śląska i Wspierania Inicjatyw Lokalnych w Opolu. - Od tego jesteśmy. A Oblongowie jako pożyczkobiorcy spełniali wszelkie wymagane kryteria - zapewnia Rudolf Grabiński, odpowiedzialny z ramienia fundacji za rzemiosło i rolnictwo.
Pani Ewelina prowadzi restaurację, dyryguje kuchnią, nadto na jej głowie piwniczka z winem, buchalteria, rachunkowość. Pan Marian zachował dla siebie etat zaopatrzeniowca i złotej rączki, troszczy się o remonty i prace konserwatorskie. Starszy syn, z zawodu kelner, praktykuje u rodziców, na razie zarządza dyskoteką i pijalnią piwa. Młodsza latorośl, obecnie uczeń technikum hotelarskiego, zaraz po dyplomie też dołączy do rodzinnego interesu. To już cztery miejsca pracy, jakie Oblongowie zawdzięczają samym sobie. Dalszych osiem stworzyli dla personelu - kucharzy, kelnerów, barmanów. W ich restauracji praktykuje ponadto regularnie pięcioro uczniów z zawodówek gastronomicznych w Zawadzkiem i Strzelcach. Oblongom byłoby lżej, gdyby zwiększyli zatrudnienie. Dziś na przykład bardzo by im była potrzebna księgowa. Ale koszty pracy z góry przekreślają taki zamiar. - Do wszystkich obciążeń jeszcze i to? Wykluczone. Rychło poszlibyśmy z torbami - prorokuje pani Ewelina.
Bo trzeba wiedzieć, że i gmina nie folguje Oblongom. Co tam się należy samorządowi z tytułu podatku od nieruchomości, to ściąga i nie chce słyszeć o ulgach. A stawka tego podatku w Kolonowskiem prawie tak samo wysoka jak we Wrocławiu. Z drugiej jednak strony Oblongowie rozumieją gminę. Kto jak nie tacy jak oni zasili swoimi pieniędzmi budżet samorządowy? Przecież po państwowym przemyśle w okolicy ręka noga nie została.

Kolonowskie to mała miejscowość. Do tego spauperyzowana. Ludzie coraz rzadziej wpadają do restauracji. Na niedzielny obiad poza domem po prostu wielu dziś nie stać. Czy więc przy skromnej frekwencji i niskich obrotach Oblongowie nie muszą aby dokładać do interesu?
Pani Ewelina: - Jest trudno. Ale nie beznadziejnie. Czasy teraz takie, że w gastronomii trzeba się napracować także głową. Dlatego, żeby przyciągnąć gości nawet z odleglejszej okolicy, wymyśliliśmy np. świniobicia. To cała impreza. Z muzyką, tańcami i wieprzowymi pysznościami własnego wyrobu na talerzu. Podobny charakter mają dni, gdy w menu figuruje głównie gęsina i dziczyzna. Kto takimi atrakcjami przyciągnie klientelę do lokalu, ten na biedę na pewno nie będzie narzekać.
Gdzie się tego nauczyła? Na kursach w Niemczech. Pod okiem takiego mistrza rondla, patelni i gastronomicznych niespodzianek, za jakiego uchodzi Helmut Ketterer ze Schwarzwaldu. Za namową Izby Gospodarczej "Śląsk" załapała się na te szkolenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska