Zimowy cud sportowy

Marcin Sagan
Marcin Sagan
Aida Bella (AZS Politechnika Opole), kadrowiczka Polski w short tracku.
Aida Bella (AZS Politechnika Opole), kadrowiczka Polski w short tracku. Archiwum
W Polsce właściwie nie ma obiektów do uprawiania sportów zimowych. Tymczasem nasz kraj staje się w nich znaczącą siłą, a na dodatek chce zorganizować w 2022 roku igrzyska.

Do 2002 roku Polska zdobyła tylko cztery medale olimpijskie zimowych igrzysk, a takich imprez w poprzednim stuleciu było 18. Tymczasem w XXI wieku na trzech olimpiadach biało-czerwoni stawali na podium dziesięć razy, z czego na ostatniej w Vancouver w 2010 roku - sześć. W zdecydowanej mierze był to dorobek dwóch wielkich postaci polskiego sportu: Justyny Kowalczyk (złoto, srebro i dwa brązowe medale) oraz Adama Małysza (trzy srebra i brąz). Nie zmienia to jednak ogólnej tendencji, że coraz mocniej liczymy się w sportach zimowych. Zresztą wystarczy porównać ilość medali olimpijskich reprezentantów Polski na letnich i zimowych igrzyskach. Na letnich ostatnio trzy razy z rzędu udało się zdobyć dziesięć medali. Przy odrobinie szczęścia za niespełna dwa miesiące zdobędą podobną ilość krążków w rosyjskim Soczi (zimowe igrzyska potrwają od 7 do 23 lutego).
Kilkanaście lat temu stawiając taką tezę, można byłoby się narazić na śmieszność. Dziś wcale nie.

Już poprzedni rok był wspaniały

W sezonie zimowym 2012/13 biało-czerwoni zdobyli aż siedem medali na mistrzostwach świata w konkurencjach, które będą rozgrywane też w Soczi. Oczywiście w roku przedolimpijskim jest zdecydowanie łatwiej o medale niż na igrzyskach, ale trzeba pamiętać, że fenomenalny Małysz zakończył już karierę narciarską i przesiadł się do samochodu. "Maszyna" do zdobywania medali - Kowalczyk - na podium stawała tylko raz - zdobyła srebrny medal mistrzostw świata.

Pozostałych sześć wywalczyli inni. To świadczy o tym, że polski sport zimowy to już nie tylko dwie wybitne jednostki. Złoto zdobył skoczek narciarski Kamil Stoch, srebro oprócz Kowalczyk: biathlonistka Krystyna Pałka oraz drużyna kobiet w łyżwiarstwie szybkim, a brązowe medale: biathlonistka Monika Hojnisz, drużyna skoczków i łyżwiarze szybcy w biegu drużynowym. Czyli mamy szansę na niezły zbiór w Soczi. Biorąc po uwagę wyśmienitą formę Justyny Kowalczyk na początku tego sezonu, jest nadzieja na jej 2-3 medale i powtórkę z Vancouver.

Skąd taki postęp zimowych dyscyplin w naszym kraju? Przecież tak naprawdę nie mamy ani porządnych tras biegowych czy biathlonowych (nie tylko do biegania w zimie, ale też poza sezonem do trenowania na nartorolkach). Nie ma też ani jednego zadaszonego toru do łyżwiarstwa szybkiego. Bronimy się skoczniami - są światowej klasy obiekty w Zakopanem, Wiśle czy Szczyrku, ale też kilkanaście mniejszych - treningowych, na których może ćwiczyć młodzież. Skoki narciarskie są akurat dowodem na to, że sukcesy są efektem wprowadzenia odpowiedniego systemu.

- To efekt tego, czego dokonał Adam Małysz i całego tego pozytywnego zamieszania, jakie towarzyszyło jego startom - nie ma wątpliwości jego były trener Apoloniusz Tajner "maczający palce" w osiągnięciach "Orła z Wisły", obecnie będący prezesem Polskiego Związku Narciarskiego. - To na fali sukcesów Adama do skoków zaczęła się garnąć młodzież. Każdy młody chłopak chciał być taki jak on. Pojawili się sponsorzy, którzy nie tylko inwestowali w samego Adama, ale też w szkolenie młodzieży. Organizowano wiele różnych konkursów dla dzieciaków i z nich wyrośli ci, którzy dziś szeroką ławą wchodzą do światowej czołówki, jak: Maciek Kot, Krzysztof Biegun, Janek Ziobro czy Dawid Kubacki. Za nimi są też następni. Już kilka lat temu mówiłem, że nadchodzą dobre czasy dla polskich skoków. Spotykałem się z uśmiechami politowania. Wiele razy słychać było bowiem głosy, że po Małyszu nasze skoki się skończą. Nie skończyły się. Mamy już kilku skoczków w światowej czołówce, liczymy się w konkursach drużynowych, są medale mistrzostw świata, a wierzę, że będą też na igrzyskach.

Ważna rola trenerów

Prezes Tajner może mieć jeszcze jedną osobistą satysfakcję. Kilka lat temu postawił na Łukasza Kruczka i zrobił bardzo słabego skoczka trenerem kadry. Konsekwentnie trzymał się tego rozwiązania, choć głosów krytyki nie brakowało. Efekty było widać w poprzednim sezonie, a i początek obecnego może nastrajać optymistycznie przed imprezą w Soczi.

- Rola szkoleniowca jest kluczowa - mówi trenerka Anna Łukanowa-Jakubowska z AZS-u Politechniki Opole, gdzie prowadzi szkolenie specjalistów od short tracku.
Akurat w ściganiu się na łyżwach na krótkim torze biało-czerwoni nie należą do światowej czołówki, ale na długim torze już jak najbardziej. W tym samym związku sportowym mamy do czynienia z różną pozycją na świecie.

- Na długim torze procentuje to, że stosowana była długofalowa polityka szkoleniowa - zaznacza trenerka Łukanowa-Jakubowska. - Trenerzy pracują z kadrą przez dłuższy czas. Poza tym są Polakami, a to niezwykle ważne. Tylko taki może dobrze zrozumieć mentalność polskich zawodników. W short tracku mieliśmy natomiast Chińczyka, potem Kanadyjczyka. Za dużo było tego zamieszania.

O dużej roli trenera można też mówić w przypadku Justyny Kowalczyk i kadry biathlonistek. Pierwszą indywidualnie prowadzi wprawdzie trener ze Wschodu - Aleksander Wieretielny. Jego tak naprawdę należy jednak w pełni uznawać za Polaka. Od 30 lat mieszka w naszym kraju, a od ponad 20 ma polskie obywatelstwo. Pracował też głównie w naszym kraju. Kowalczyk często się z nim spiera i kłóci, ale też jednocześnie podkreśla, że nie wyobraża sobie współpracy z innym szkoleniowcem. Biathlonistki szkoli natomiast Adam Kołodziejczyk.

Justyna Kowalczyk to fenomen. Na jej przygotowania Polski Związek Narciarski przeznacza duże - jak na polskie standardy - pieniądze, ale w porównaniu do warunków, jakie mają choćby najgroźniejsze rywalki z Norwegii, to zaledwie 20 procent! Aż dziw bierze, że nasza "królowa nart" może w takich warunkach rywalizować jak równa z równą.
Niestety, w tym przypadku Justyna nie doczekała się następczyń. Nie można mówić o takim samym systemie szkolenia, jak na poziomie seniorskim, jak w przypadku skoków, choć to ten sam związek. Jest Justyna, a za nią długo, długo nic. Szkoda, że "królowa" nie ma następczyń, tak jak miał ich "król" Małysz.

- Tak też jednak było w przypadku skoków kilkanaście lat temu - przypomina prezes Tajner. - Zaczęło się od Małysza i po jego sukcesach dalej poszło. W przypadku biegów również jest na to nadzieja. Został stworzony Narodowy Program Rozwoju Biegów Narciarskich, odbywa się bardzo wiele imprez dla młodzieży. To jest podstawa piramidy, na końcu której mają w przyszłości przyjść sukcesy w gronie seniorów. Wierzę, że na igrzyskach w 2018 roku, a zwłaszcza cztery lata później będziemy mieli bardzo mocną reprezentację w biegach narciarskich.

Jak strażak został "kozakiem"

Tak jak fenomenem jest Kowalczyk, tak i w łyżwiarstwie szybkim mamy do czynienia z niesamowitą sytuacją. Otóż niemal "na kamieniu" dochowaliśmy się reprezentantów w ścisłej światowej czołówce. Na poprzednich igrzyskach w Vancouver brązowy medal wywalczyły Polki w biegu drużynowym, co było prawdziwą sensacją. W naszym kraju nie ma bowiem ani jednej hali z torem do uprawiania tego sportu, a i odkrytych obiektów jest mało. Tymczasem w ścisłej światowej czołówce jest nie tylko nasza drużyna żeńska, ale też męska. W rywalizacji indywidualnej są to natomiast: Katarzyna Bachleda-Curuś, Luiza Złotkowska, Konrad Niedźwiedzki i Zbigniew Bródka.

Zwłaszcza przypadek tego ostatniego jest niezwykle ciekawy. Przez pięć lat studiował on bowiem na Politechnice Opolskiej, a przyszedł na naszą uczelnię, bo była tu sekcja short tracku. Bródka ścigał się więc na krótkim torze. Sukcesów wielkich nie miał. Więcej było kontuzji i upadków. Pod koniec pobytu w Opolu zdecydował się zmienić krótki tor na długi.

- Zbyszek zawsze miał znakomite wyniki badań wydolnościowych - wspomina Anna Łukanowa-Jakubowska. - Short track to natomiast często walka bark w bark, przepychanki na torze. Zbyszek nie czuł się w tym najlepiej, do tego dochodziły kontuzje. Na długim torze może natomiast pokazać pełnię swoich umiejętności. Na nim liczy się tylko walka z samym sobą, bo bezpośredniego kontaktu z rywalem nie ma.

Cztery lata temu tuż przed wyjazdem na igrzyska do Vancouver odszedł z opolskiego klubu i wrócił do macierzystej Błyskawicy ze znajdujących się w województwie łódzkim Domaniewic. Powód był prozaiczny. Tam dostał pracę - został strażakiem. Cały czas jest zresztą w służbie czynnej. Na długim torze zaczął robić postępy. W Vancouver na dystansie 1500 m zajął 27. miejsce.

Z każdym rokiem spisywał się coraz lepiej. W poprzednim sezonie na sześć startów w zawodach Pucharu Świata na 1500 m był cztery razy na podium i wygrał w klasyfikacji generalnej. Świetnie spisuje się także w tym sezonie. Z przeciętnego panczenisty, jakim był cztery lata temu, stał się prawdziwym "kozakiem". Jest polską nadzieją na Soczi, a na tamtejszym torze jest więcej szans medalowych.

Tydzień temu podczas ostatnich w tym roku zawodów Pucharu Świata biało-czerwoni cztery raz stawali na podium (2. miejsca drużyny kobiet, Bródki i Bachledy-Curuś na 1500 m oraz 3. drużyny męskiej, a ponadto Bachleda-Curuś była czwarta na 3000 m). Może spektakularny sukces w Soczi sprawi, że w końcu w naszym kraju doczekamy się budowy krytego toru łyżwiarskiego.

A w Krakowie na Brackiej...

Jeszcze z jednego powodu możemy się doczekać profesjonalnego toru łyżwiarskiego, ale też innych obiektów do sportów zimowych na światowym poziomie. Otóż jest projekt zorganizowania w Polsce zimowych igrzysk w 2022 roku. Miałyby się one odbywać w Krakowie, ale też na Podhalu, jak i na Słowacji. Projekt wyjątkowo ambitny, biorąc pod uwagę nie tylko to, że na razie porządnych obiektów w naszym kraju nie ma, ale też fakt, że jadąc "Zakopianką" stoi się głównie w korkach. To w dużej mierze spowodowało, że już raz w przeszłości nasza kandydatura została odrzucona (do zorganizowania igrzysk w 2006 roku pretendowało Zakopane).

- W to, że uda się w naszym kraju przeprowadzić piłkarskie mistrzostwa Europy też mało kto wierzył - stwierdza była olimpijka Jagna Marczułajtys-Walczak (4. miejsce na igrzyskach w Salt Lake City w 2002 roku w snowboardowym slalomie równoległym), posłanka Platformy Obywatelskiej i szefowa komitetu aplikacyjnego zimowych igrzysk olimpijskich Kraków 2022. - Projekt jest śmiały, ale tak jak Euro może procentować na przyszłość. Obiekty bowiem zostaną.

Kiedy wybrano na gospodarza w 2006 roku Turyn, Polska w dyscyplinach zimowych była kopciuszkiem. Dziś jest zupełnie inaczej. Oczywiście każdy medal biało-czerwonych w Soczi będzie wielkim sukcesem, ale piąte czy siódme miejsca już nas nie będą zadowalać. Może uda się pobić rekord z Vancouver i zdobyć siedem medali. Więcej? Też niewykluczone. Więcej niż 10 z trzech ostatnich letnich igrzysk? To już byłoby niesamowite, bo na letniej olimpiadzie jest ich ogólnie trzy razy więcej do zdobycia. Pamiętajmy jednak, że w rywalizacji zimowej liczą się tylko kraje europejskie oraz pięć spoza naszego kontynentu: USA, Kanada, Chiny, Japonia i Korea Południowa.

Szkoda tylko, że Polacy są bardzo daleko od najlepszych w trzech najpopularniejszych na świecie dyscyplinach zimowych: hokeju, łyżwiarstwie figurowym i narciarstwie alpejskim. Skoro jednak przez wiele lat nie liczyliśmy się w skokach czy biegach, to może i w przypadku tych dyscyplin doczekamy lepszych czasów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska