Adres na dworcu

Edyta Hanszke
Edyta Hanszke
Jeszcze kilka lat temu życie mieszkańców małych stacji kolejowych wyznaczał rytm kursujących pociągów.

Dziś opiekują się niszczejącymi budynkami i wspominają tamte czasy.
Wszyscy związani z PKP. Dawni zawiadowcy, kolejarze, maszyniści, kasjerki. Przepracowali w tej jednej firmie po kilkadziesiąt lat. Przerzucani z miejsca na miejsce, niektórzy w ciągłej podróży, teraz utknęli na emeryturze na małych, nieczynnych już dziś stacjach w Leśnicy, Zimnej Wódce, Zalesiu Śląskim.

Państwo Chabrzykowie mieszkają w Zimnej Wódce czterdzieści pięć lat. Wspominają je z rozrzewnieniem.
- Siedem par pociągów jeździło: rano dwa, po południu cztery co godzinę i jeden w nocy. Teren wkoło był wysprzątany. Posadzone kwiaty na klombach, wypucowana poczekalnia, aż się chciało posiedzieć - opowiada pan Tadeusz. Dziś żal mu rozpadających się budynków. Stara się o nie dbać jak może. Załata dziurę po wybitej szybie, podeprze kołkiem drzwi. - To za mało. Jak nie ma gospodarza, to wszystko się sypie. A nas nie stać na remonty. Budynek jest ogromny, a tu mieszkają tylko cztery rodziny - mówi.
Inaczej wygląda plac przed stacją w Leśnicy. Żywopłot równo przycięty, trawa wygrabiona, teren pozamiatany. To zasługa pana Stanisława, emerytowanego dyżurnego ruchu. Z wyraźną przyjemnością opowiada o dawnych latach. Przed stacją stały pojemniki z kwiatami, minipark z ławeczkami był zawsze uporządkowany, perony i pomieszczenia wysprzątane. Dbała o to jedenastoosobowa załoga. Obok budynku wśród drzew stoi kamienny słup z kranami, z których kiedyś płynęła woda do picia. Obok klasycznej poczekalni przy budynku wybudowano oszkloną wiatę, osłoniętą ścianami z trzech stron.
- To dla pielgrzymów - wyjaśnia pan Stanisław. - Na wszystkie odpusty na Annabergu przyjeżdżało tu tysiące osób, z całego Śląska. To była jedna z najpiękniejszych stacji w Polsce. Zawsze zdobywaliśmy pierwsze albo chociaż drugie miejsce w swojej kategorii - wspomina emerytowany kolejarz. Dziś dach przecieka tak, że na strychu mieszkańcy rozstawili kilkanaście naczyń, do których łapią wodę. Drewniane okna w budynku wypaczyły się i powstały w nich kilkucentymetrowe szpary. Lokatorzy uszczelniają je, czym mogą.
- Żebramy o pomoc w usuwaniu usterek, ale ile trzeba się naprosić, zanim ktoś przyjedzie, żeby na przykład wypompować wodę czy podłączyć światło - żali się inna mieszkanka stacji w Leśnicy, która nie chce ujawniać swojego nazwiska.
Reszty zniszczeń na nieczynnych stacjach dokonują okoliczni mieszkańcy i wandale. Z drewnianej nastawni na końcu torów w Leśnicy został jedynie komin, pozostałe części rozkradziono. Zdewastowano także dawny punkt odbioru buraków.
- Jakieś łepki dostały się do środka i podpaliły papiery, które tam zostawiła firma. Wszystko poszło z dymem - mówi jeden z lokatorów. Wszyscy mieszkańcy są zgodni, że PKP powinna jak najszybciej znaleźć nowych właścicieli dla stacji. Za kilka lat będzie za późno.
Kilka lat temu gmina Ujazd wymieniała we wsi rury wodociągowe.
- Myśmy też prosili, żeby wymienili. Od drogi do nas jest kilkadziesiąt metrów. Chcieliśmy zapłacić tak samo jak wszyscy. Ale gmina się nie zgodziła, bo to jest własność kolei. Nasi dyrektorzy powiedzieli, że nie ma pieniędzy, i sprawa się skończyła - mówi Tadeusz Chabrzyk.
Cztery rodziny mieszkające w budynku stacji nie są w stanie utrzymać go. Mieszkańcy przyznają, że komisje z PKP odwiedzają ich co jakiś czas.
- Przyjadą, porozmawiają, napiszą coś i na tym się najczęściej kończy - mówi pani Bronisława z Zimnej Wódki. - Jak jest większa wichura, to aż truchlejemy, czy nam coś nie poleci na głowę. A przecież płacimy przeszło 300 złotych za mieszkanie, bo metraż jest duży. Ale warunki są fatalne. Jak stacja była otwarta, to było centralne ogrzewanie na dole. Po zamknięciu wszystko zlikwidowali. Piec zabrali i teraz wilgoć ciągnie od dołu, od podłóg i piwnicy. Mamy tu grzyb. Okna są takie liche, że aż strach otwierać, żeby je umyć. Jak przyjdzie deszcz, to przeciekają - wymienia pani Bronisława.

Zdaniem lokatorów kolej niczym się nie interesuje. - Najpierw stacja należała pod Gliwice. Potem przejęło ją Opole, teraz Wrocław, a stamtąd bardzo daleko do Zimnej Wódki. Z każdym nowym właścicielem jest coraz gorzej - mówi Bronisława Chabrzyk.
Dyrekcja Zakładu Nieruchomości we Wrocławiu z niechęcią rozmawia o dalszych losach takich stacji.
- Na razie dzierżawimy te, którymi ktoś jest zainteresowany. Jesteśmy w trakcie prywatyzacji i najpierw trzeba uregulować stan prawny tych nieruchomości. Dopiero potem możemy robić cokolwiek - mówi Tomasz Lisiecki, zastępca dyrektora wrocławskiego ZN PKP. Na pytanie, jak długo będzie trwał taki stan, dyrektor nie potrafi odpowiedzieć.

Ryszard Kowalski zdecydował się na wydzierżawienie budynku stacji w Kadłubie Piecu. 4 czerwca minęło trzy lata, odkąd otworzył tam bar piwny.
- Przez 15 lat pływałem na statkach. Wróciłem do siebie do Dobrzenia i zacząłem myśleć, gdzie by tu pracować. Chciałem być niezależny, dlatego założyłem własny biznes - tak właściciel opowiada o początkach. W miejscu, gdzie teraz znajduje się bar, była poczekalnia. Pan Ryszard zamurował jedno wejście. W ścianie, gdzie były kasy, wybił otwory na bufet. Na miejscu dawnych ławek dla pasażerów znalazły się drewniane stoły i ławy. Kowalski chciałby urządzić bar w stylu myśliwskim. Dlatego na ścianach powiesił skóry zwierzęce, a w kątach postawił gałęzie imitujące drzewa.
- Mam jeszcze poroże, ale to dopiero na przyszły sezon - chwali się pan Ryszard. W zimowe miesiące bar jest rzadko odwiedzany przez miejscowych. Stacja leży na uboczu wsi i podobnie jak większość budynków kolejowych jest nieogrzewana. Nawet stara, zabytkowa dziś "koza" nie daje tyle ciepła, żeby można tu przyjemnie spędzić popołudnie. - Muszę pilnować ognia, bo jak wygaśnie, to katastrofa. Zresztą widać, że wilgoć wchodzi na ściany - pokazuje właściciel baru. - Na początku to pisałem listy do PKP, żeby poprawili cieknący dach czy ściany, ale nie było na nie żadnego odzewu. Teraz robię drobne remonty, bo na co mam czekać - mówi Ryszard Kowalski. W ubiegłym roku, po naciskach rady sołeckiej i dzierżawcy stacji, PKP podjęło się uporządkowania terenu wokół budynku. Niestety, prace zatrzymały się jakby w połowie. Rozwalające się ubikacje nadal straszą wyglądem i, co gorsze, zagrażają życiu.
Kolej zapomniała o kadłubskiej stacji. W czerwcu dzierżawcy wygasła umowa najmu i od tej pory ani nie pojawili się przedstawiciele PKP, ani nie przesłali Kowalskiemu żadnej informacji.
- Napisałem prośbę o przedłużenie umowy, ale na innych warunkach. Nie jestem w stanie każdego miesiąca płacić 450 złotych za nieogrzewane pomieszczenia - mówi pan Ryszard. - Prosiłem o zmniejszenie kwoty o połowę. Po prostu nie stać mnie - dodaje. Z dworcowego barku korzystają przeważnie miejscowi. Okoliczne wioski mają swoje knajpy na miejscu. W sezonie (oprócz zimy) pan Ryszard stara się mieć oko na biznes, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto chce dokuczyć. - Ostatnio ukradli mi plastikowy stół z krzesłami. Kiedyś włamali się do środka, więc musiałem oddzielić bufet metalową kratą - mówi dzierżawca.

Przez Strzelce Opolskie jeździ jeszcze kilkanaście dalekobieżnych pociągów, mieszkańcy stacji także mają problemy z dogadaniem się z dyrekcją kolei. Od dwu tygodni wynajmowane przez nich lokale są nieogrzewane. W zakładzie ciepłowniczym dowiedzieli się, że PKP zalega firmie 30 tysięcy złotych za ubiegły sezon i dopóki nie uiści należności, dopóty kaloryfery będą zimne.
- Przecież my płacimy regularnie za czynsz w kasie stacyjnej w Opolu. Takich rzetelnych płatników to kolej chyba nie ma. Dlaczego marzniemy - zastanawia się Edward Krasowski. - Dwa lata temu podłączyli nas do sieci miejskiej. Ucieszyliśmy się, bo piec w kotłowni na stacji czasami dymił, a tu takie problemy - dodaje. Pan Edward mieszka na stacji w Strzelcach od 5 lat. Przeprowadził się tam z Opola z bloku na osiedlu Malinka. W dużym mieście przeszkadzał mu brud i fatalna akustyka na osiedlu. Liczył na ciszę i spokój. Nie przeszkadzał mu stukot przejeżdżających za oknem pociągów.
- Po tylu latach pracy to się człowiek przyzwyczaja tak, że nawet brakuje mu tej stałej i miłej dla ucha melodii - mówi były maszynista. Złości go tylko, że teraz musi walczyć o normalne warunki mieszkalne. Państwo Kołodziejowie mieszkają na stacji w Strzelcach 25 lat. Do tej pory nie narzekali.
- Wiadomo, po tych wszystkich podziałach w PKP trochę się tu popsuło. Bufet nieczynny, ubikacje na stacji też, ale nie narzekaliśmy aż do tego przekrętu z ogrzewaniem - mówi pan Jan.
- W ubiegłą zimę, zaraz po świętach, weszli na klatkę robotnicy, żeby wymieniać rury i kaloryfery. Nie mieliśmy nic do powiedzenia. Żartowałam wtedy, że zapłacimy za to, i wykrakałam - dodaje jego żona. - Może wkrótce okaże się, że wodę i światło nam odłączą. Za nie też płacimy w czynszu do PKP.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska